Opowiadanie na zlecenie Lorda Gorthuara.
"Oricon"
Mercer posadził myśliwiec na lądowisku Cytadeli Potęgi. Wezwany przez Lorda Zemsty, Gorthuara Ventressa, miał się stawić najszybciej jak mógł. Długowłosy Kage'anin spojrzał na chronometr. Czas był dobry, nawet bardzo. Gestem polecił obsłudze zatankować swój myśliwiec i ruszył, by stanąć przed naczelną osobą swojej Szkoły. Wszedł do sali i klęknął na jedno kolano.
- Jestem mój Panie. Zgodnie z rozkazem.
- Polecisz z Kallistą na Oricon. Macie przeprowadzić rozpoznanie przed misją archeologiczną. Nie życzę sobie niespodzianek. Wszystkie przeszkody mają zostać usunięte. - akcent położony na ostatnie słowo jednoznacznie określał czego chce Lord.
- Oczywiście Lordzie. Będzie jak rozkażesz. - Mercer wstał z klęczek i skłonił się przed głową Szkoły Potęgi. Czarna, bojowa szata nie zamiatała podłogi tak jak eleganckie płaszcze niektórych członków Bractwa, ale nadal była na swój prosty sposób elegancka. Skrytobójca wykonał w tył zwrot, a wyszyty srebrnymi nićmi na jego ramieniu znak błysnął krótko, identyfikując jednoznacznie jego przynależność do podwładnych Lorda Zemsty.
___________________________________________
Tym czasem wiele milionów kilometrów dalej, na skalisto pustynnej planecie o jakże wdzięcznej nazwie Korriban, pewna świeżo upieczona Inwigilatorka, znęcała się psychicznie i fizycznie nad Nowicjuszami Akademii Sithów. Uczyła ich echańskih sztuk walki oraz filozofii jaką Echańczycy wyznają dzięki czemu są efektywniejsi w tym co robią. Obecnie każdy z nowicjuszy wykonywał sto piętnaste powtórzenie mieczem, wydawać by się mogło prostej sekwencji składającej się z zaledwie trzech ruchów. Kallista Diune jednak była bardzo surową nauczycielką i wyciskała z uczniów ostatnie poty. Jeśli choć jedna osoba, nadal nie wykonywała sekwencji perfekcyjnie, reszta robiła powtórzenia razem z nią. Takie były metody nauki na Echanie i to samo czyniła i tutaj. Wiedziała że jej podopieczni są nie zadowoleni. Jednak, zgłosili się i nie mieli już odwrotu. Za kilka treningów zobaczą że ten wysiłek się opłaca. Zauważą wzrost siły, szybkości i gibkości.
- Holuu! Nadal źle. Przekręć lewy nadgarstek bardziej w prawo! O właśnie. Sto szesnaście! - jej głos rozniósł się echem po obszernej sali. Reszta Nowicjuszy jęknęła cicho patrząc na biednego Holuu z rządzą mordu. Srebrne oczy Echanki uważnie śledziły każdy choćby najmniejszy ruch ucznia, a resztę kontrolowała Mocą.
- No w końcu! Sto szesnaście powtórzeń! I tak lepiej niż... - tu przerwał jej głośny i natarczywy dźwięk pilnego połączenia przez miniaturowy hologram. - Przerwa! - krzyknęła i dobiegły ją pełne wdzięczności okrzyki radości. Korzystając z gwaru i zamieszania powstałego przy opadaniu wymęczonych ciał na chłodną posadzkę, odebrała połączenie. Odwróciła się tyłem do tej zgrai potencjalnych Sithów, by jednocześnie ukryć tożsamość rozmówcy. Nad jej dłonią pojawiło się miniaturowe popiersie Brata Mercera.
- Stęskniłeś się? Streść co chcesz bo prowadzę lekcje... a w zasadzie masakrę. - Na twarz jej Brata wpłynął krótki połowiczny uśmiech, ale nie powiedział na ten temat nic.
- Misja. Od Lorda Gorthuara. Czekam na orbicie Korribanu. - zwięzły jak zwykle.
- Przyjęłam. - odpowiedziała równie zwięźle i przerwała połączenie. Odwróciła się spowrotem na co uczniowie jęknęli i poczęli się podnosić z ziemi. Uniosła dłoń by się powstrzymali. - Koniec na dziś robaczki. Obowiązki wzywają. - poczym skierowała się do wyjścia. Za sobą usłyszała tylko podziękowania dla Mocy i tej nieznanej im osoby, która wyrwała ich ze szponów sadystycznej nauczycielki.
__________________________
Kiedy zakończył połączenie włożył na głowę wojskowy hełm lotniczy, który zmienił jego oblicze w nieprzeniknioną maskę twardych tworzyw i lustrzanego wizjera. Y-wing wisiał nad emanującą mroczną energią Korribanem, a jego pilot czekał. Po pewnym czasie z wyznaczonego korytarza prowadzącego na orbitę wysunął się drugi myśliwiec. Odbicia gwiazdy zagrały na laserowym działku zamocowanym nad kabiną, na co wizjer hełmu zareagował natychmiastową polaryzacją wycinając odbicia. Mercer poruszył karkiem aż trzasnęły kręgi.
- Przesyłam dane, które otrzymałem od Lorda Gorthuara. Lecimy na Oricon, mamy tam przeprowadzić zwiad przed planowaną misją archeologiczną. Mamy sprawdzić okolice terenu przyszłych wykopalisk, współrzędne na mapach. Lord najpewniej spodziewa się przeszkód. Rozkaz jest jasny. Brak niespodzianek, przeszkody usunąć. - zniekształcony głos tylko trochę przypominał ten należący do jej Brata.
- Przyjęłam. Powiedziała bym że jasno i na temat ale jednak nie bardzo zważywszy na te "przeszkody". - mruknęła w komunikator. - Oricon... wiesz jak ta planeta wygląda? Klimat, czy coś?
- Atmosfera zdatna do oddychania. Wulkaniczna i skalista. - odparł wprowadzając współrzędne planety do komputera pokładowego. Wysłał również żądanie potwierdzenia synchronizacji danych do drugiego myśliwca. Kiedy nadeszło potwierdzenie, obydwa statki gładko wślizgnęły się w nadprzestrzeń.
Po opuszczeniu tunelu, ich oczom ukazała się czarno pomarańczowa geoida, która gdzie niegdzie błyskała wybuchami wulkanicznymi. Skoro było to widać już z tak daleka, oboje pomyśleli sobie, że nie chcieli by się znaleźć w pobliżu tych erupcji. Dane wskazywały, że ich teren na rozpoznanie znajdował się w dość spokojnej części planety, gdzie również znajdowały się zabudowania z czasów Starej Republiki. Zbliżali się ostrożnie, analizując dane komputerów oraz skrzętnie klucząc by przypadkiem nie przelecieć nad jakimś większym wulkanem, by jakiś nagły wybuch nie zakończył ich zaledwie dwudziesto-kilku lat egzystencji. Wykonali kontrolny przelot nad współrzędnymi podanymi przez Lorda Gorthuara. Skanery nie wykazały nic niezwykłego.
Luźne kawałki skał zostały z trzaskiem zmiażdżone pod ciężarem szesnastometrowego myśliwca. Kiedy Sith otworzył owiewkę i zdjął hełm, w jego twarz uderzyła fala gorącego, suchego powietrza. Wyskoczył z kabiny i czekał, aż dołączy do niego jego Siostra. Na niej warunki nie zrobiły wrażenia. Fakt, że tutaj temperatura i tak była wyższa o ładnych kilka stopni niż standardowo na Eshanie, jednak jej rasa była na takie klimaty uodporniona. Wyskoczyła na wulkaniczną glebę i stanęła naprzeciw Brata w nowym i jeszcze nie noszonym stroju bojowym. Spędziła dobrych kilka tygodni by zaprojektować to wdzianko i dziś nadszedł jego chrzest. Jedyne co się nie zmieniło to wielofunkcyjny pas, acz i on został oddany poprawkom, i wysokie ciężkie buty. Uniósł jedynie brew i pokiwał głową w aprobacie, że w końcu sprawiła sobie coś normalnego do walki.
- Myślisz że myśliwcom nic tu nie grozi? - zapytała z taką czułością w głosie, że Kage zastanowił sie przez chwilę czy ona aby na pewno jest kobietą.
- Wątpię. Skanery nic w tym miejscu nie wykazały. Co prawda pole archeologiczne jest kawałek stąd, ale najbliższe miejsce lądowania jest właśnie tutaj.
Blondyn przymknął oczy i zagłębił się w Moc. W najbliższym otoczeniu nie wyczuł nic dziwnego ani niepokojącego. Strefa lądowania była bezpieczna. Natomiast dalej od niej, w okolicy miejsca, gdzie miały być przeprowadzone wykopaliska, wyczuł jakieś istoty. Po krótkiej chwili zidentyfikował je jako miejscowe drapieżniki.
- Też je czuję. Nie była bym sobą, gdybym nie poszperała w trakcie drogi w holonecie. Tu jest spis najczęściej występujących istot jakie tu żyją. - podała datapad Bratu.
- Dziw, że w ogóle żyją - mruknął pobieżnie przeglądając i tak krótką listę, włącznie z rysunkami danego zwierzęcia.
- Na dwa z tych gatunków wolała bym nie wpaść... - bąknęła.
- To zwierzęta, mają swój instynkt. A jeżeli nie będą go miały wystarczająco dużo lub będą zbyt agresywne... Przeszkody mają zostać usunięte. Jak będzie potrzeba, to mogę je nawet ostrzelać myśliwcem... - odparł obojętnie i ruszył powoli w stronę miejsca docelowego.
- Na te dwa konkretne gatunki, myśliwiec może być świetnym, jak i nie jedynym rozwiązaniem. - ruszyła za Mercerm dalej dzierżąc w dłoni datapad. Zagłębiła się w Moc i starała się wyczuć otoczenie. Przeszli około dwa kilometry nie niepokojeni przez nic. Jedynym problemem było chodzenie slalomem po prostej drodze. W tej okolicy pełno było pomniejszych wulkanów a dwa z nich wystrzeliło na ich oczach na szczęście na tyle daleko że byli poza polem rażenia. Moc podpowiadała im gdzie droga była bezpieczniejsza i nie niosła ryzyka rychłego upieczenia się. Mercer skupił się, jakby nasłuchiwał. Starał się wyczuć w Mocy jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Oddalili się już trzeci kilometr od myśliwców i stanęli pośrodku obszaru zaznaczonego na datapadzie jako "archeologia". Cały obszar nie zawierał na pierwszy rzut oka nic ciekawego, ale jeżeli ktoś dobrze się przyjrzał, mógł zobaczyć kilka skał o trochę zbyt regularnych kształtach. A kiedy zagłębił się w Moc ponownie, usłyszał coś jakby bardzo słabe echo. Ewidentnie było tu coś interesującego. Nie był odpowiednio wyszkolony, nie wiedział więc co mogłoby to być.
- Trzeba sprawdzić, czy w okolicy nie ma gniazd jakichś zwierząt. Rozdzielamy się?
- Jak obiad, to z dwóch dań... ale jesteś starszy... stopniem - zaznaczyła ostatnie słowo - decyduj.
- Tylko, że zwykle dania nie są w stanie zabić spożywającego... - odparł chłodno. Potoczył żółtymi oczami dookoła jakby zastanawiając się gdzie powinni iść. W końcu wskazał kierunek na jeden z rogów zaznaczonego na mapie pola. Tam rozpoczęli poszukiwania. Co chwila dochodziły ich porykiwania zwierząt, ale żadne sie nie pokazało. Dopiero po półtorej standardowej godziny trafili na pierwsze zwierzę. Białowłosa podniosła wyżej swój datapad i wodziła wzrokiem od zwierzęcia do danych na ekranie.
- Brak konkretnej nazwy. Podobne do kotów, ostre pazury, długie kły wyrastające z dolnej partii zębów oraz takie same kło-rogi na grzbiecie. Przy ataku głównie posługują się nimi jak taranem i nadziewają swoje ofiary, a dopiero potem powoli rozszarpują ciało. Nie boją się ognia, w sumie nie dziwne, ale przeraża je jaskrawe światło. Doprawdy urocze kociaki - skwitowała dane. Schowała datapad do kieszeni i wyłuskała rękojeści mieczy z uchwytów pasa na lędźwiach. - Masz granaty błyskowe? Bo jak nie to będziemy się bawić tym - zakręciła rękojeścią między palcami.
- Nie. Ale mam blaster. - klepnął się w zamocowaną na udzie kaburę. Był przyzwyczajony do korzystania z wszelkich sił i środków i nie miał oporu, by w sytuacji uniemożliwiającej użycie miecza, po prostu przeciwnika zastrzelić.
- Na razie spróbujmy dać mu do zrozumienia, że nie warto... - mruknął i wyciągnął rękę w kierunku zwierzęcia i sięgnął do niego Mocą. Delikatnie, starał się je wybadać. Było nieufne i zdziwione. Delikatnie zasugerował mu oddalenie się, strach przed nieznajomymi, dwunożnymi istotami. Zwierzę cofnęło się kilka kroków, ale nie uciekło. To co Sith zrobił następnie, można nazwać rozglądaniem się. Sprawdzał jakie uczucia wzbudza w nim otoczenie.
- Ma tu niedaleko gniazdo... - mruknął cicho Kage'anin.
- Skoro jest tu gniazdo znaczy że kolejne powinno już być poza terenem wykopalisk. Takie duże zwierzęta rzadko lubią się dzielić terenem. - Wpadła na pewien pomysł. Postąpiła kilka kroków na przód na co zwierze zawarczało. Włączyła oba swoje miecze i poczęła nimi kręcić proste triki. Na to, zwierzę już nie było tak wyrywne bo pulsujące światło jej mieczy w niczym nie przypominało znanego mu ognia. Skuliło się po czym wyrwało w jego lewo, zapewne kierując się do gniazda.
- Nie byłam pewna, ale jednak. Chodź zaprowadzi nas do gniazda. - Ruszyli za nim, trzymając się w sporej odległości. Zwierzę ewidentnie bało się krwawego światła mieczy.
- Na razie ucieka. Przerażone raczej nie zaprowadzi nas do gniazda. - skwitował patrząc na pochylony łeb. Trzeba je będzie śledzić. Był ciekaw, dlaczego skanery nie wychwyciły obecności tak dużego drapieżnika, ale równie dobrze mogło go po prostu nie być w skanowanym obszarze. Nie musieli już uważać gdzie stąpają a jedynie dokładnie śledzili trasę zwierzęcia wiedząc że skoro ono biegnie z jego masą, znaczy że ścieżka jest bezpieczna. Śledzili zwierze aż kawałek za granice przyszłych wykopalisk, ale nadal byli zbyt blisko by te dzikuski tu zostały bo wychodziło na to, że właśnie na tym terenie żerują. Ich oczom ukazał się wysoki na około 6 metrów szeroki na około 10 metrów głaz u podnóża którego wydrążony był otwór prowadzący do wnętrza. Na około kręcili się czterej bracia ich uciekiniera. Zaalarmowani skowytem pobratymca nastroszyli sierść wyglądając niebezpieczeństwa, gotowi bronić gniazda za cenę życia.
- Zostaw miecze - rzucił cicho w jej kierunku i podszedł kilka kroków bliżej. Drapieżniki zjeżyły się, zasyczały na niego. Ponownie wyciągnął rękę w ich kierunku. Jeden z mniejszych nagle spotulniał i oddalił się kilka kroków. Po czym znienacka zawył i rzucił się na stojącego najbliżej. Drugi nie zdążył nawet zareagować, momentalnie leżał i drżał w konwulsjach. Mercer wydał tylko rozkaz ataku, całą resztę zrobił instynkt i odruchy. Jeden z mniejszych drapieżników rzucił się do ucieczki w głąb jaskini.
- Efektywne, muszę powiedzieć - skwitowała patrząc jak zwierz kontrolowany przez Mercera zaczyna się dusić. Charczał i piszczał ostatkiem tchu aż padł wzbijając lekki tuman kurzu.
- Zawalmy ten tunel. Zanim archeolodzy tu dotrą, pozdychają albo z głodu albo z braku tlenu.
- Tradycyjnie... - mruknął gardłowo. Kiedy rozmawiali ze sobą nie używali basica, a jednego z wielu innych języków. Ten konkretny, był znany przez niewielu i dlatego pozwalał im na w miarę spokojną komunikację. Wyjął z zasobnika przy pasie taktycznym dwa granaty, które on i jego dawni współpracownicy z grupy najemniczej nazywali "iks-trójkami". Posiadały one zwiększony ładunek, i generowały dużo większą eksplozję. Podrzucił jeden z nich w ręku po czym posłał w wylot tunelu. Jeszcze zanim doleciały sięgnął poprzez Moc i zakończył żywot pozostałych dwóch drapieżników. Potężna eksplozja wstrząsnęła okolicą, z wylotu uniósł się słup pyłu i drobnych kamieni. Łomot świadczył o zawaleniu sklepienia.
Mercer opuścił tarczę Mocy, którą się zasłonił przed odłamkami, jakie mogły polecieć w jego stronę.
- No i pięknie. Wracamy na... – urwała Kallista, bo zaledwie sekundę później od Brata wyczuła czyjąś obecność. Ktoś kto umiał posługiwać się Mocą. Aura osobnika, żadnemu z nich nie wydawała się znajoma. Nigdzie nie widzieli ani nie wykryli skanerami statku, ani nie zarejestrowali by coś lądowało po nich na planecie. A przynajmniej nie w pobliżu. A obecność tej osoby rosła z każdą chwilą. Blondyn podniósł głowę i warknął wściekle widząc schodzący do lądowania prom. Zaklął w języku, którego Kallista nie znała, ale sama intonacja głosu mówiła wystarczająco dużo. Prom podchodził w miejsce, gdzie oni sami zostawili myśliwce. Mercer wspomagając się Mocą puścił się biegiem w tamtą stronę. Biegł dwukrotnie szybciej niż normalny Kage. Zatrzymał się gwałtownie na skraju placyku, gdzie zostawili myśliwce. Naprzeciwko nich siadał właśnie prom. Kallista dobiegła po kilkunastu sekundach.
Prom w końcu osiadł i jego rampa poczęła opadać z sykiem. Przez chwile pozostawała pusta, aż w końcu zeszła ku nim postać której ani płci ani rasy nie mogli zidentyfikować, gdyż jego twarz zasłaniała wymyślnie zdobiona maska bądź hełm. Czuł ich, musiał. Inaczej nie schodził by tak ostrożnie. Wionęło od niego Ciemną Stroną lecz jak by... inaczej. Kallista jeszcze nie wiedziała o co chodzi jednak pomimo mniejszego wtajemniczenia w Moc czuła że ten ktoś nie był tym samym kim są oni, kim jest ktokolwiek z Bractwa. Żółte oczy Kage'anina zabłysły ponuro.
- Witaj Ren... - warknął do schodzącej postaci. To był mężczyzna, dawało się to poznać po figurze i chodzie. Mercer spojrzał na wiszącą u pasa przybysza rękojeść miecza i sam położył dłoń na swoim orężu. Podświadomie czuł, że ten dzień powita czyjąś śmierć.
- Kim on jest? - mruknęła w ich innym języku. Kiedyś obiła jej się o uszy ta nazwa ale poza tym że są "inni" nie wiedziała nic. Mężczyzna w końcu uniósł głowę i otaksował ich spojrzeniem, a przynajmniej tak można było przypuszczać.
- Sith? A nie przepraszam... Marna podróba próbująca udawać Sitha. O i jego uczennica. Przyjechałem po coś innego a załatwię jeszcze więcej. - drwił z nich albo naprawdę nie wiedział z kim ma do czynienia. Ba, nie mógł wiedzieć, bo oficjalnie coś takiego jak Bractwo Sith nie istniało od setek lat. Kallista czuła narastającą wściekłość Brata. Ona sama nie była spokojniejsza.
- On? Nikim. Pieskiem na posyłki, zwykłym popychadłem. – warknął w odpowiedzi Siostrze. Mimo sytuacji był jeszcze raczej spokojny. Dość trudno było wyprowadzić go z równowagi. Mercer uśmiechnął się parszywie.
- Spisują was na straty. Może i ten prom ma jakąś swoją klasę, ale przy spotkaniu w przestrzeni albo nawet w atmosferze, nie zdążyłbyś nawet podnieść osłon. - Ren wydał z siebie dziwnie urażone parsknięcie. -Przyznaj, kto zrobił ci miecz? Bo jakoś nie wyglądasz na zdolnego. Ot, szczeniaczek się bawi na pierwszej misji bez obroży na szyi? Czy tylko bez łańcucha i kagańca? - rzucił beztrosko, ale jego wzrok był zimny. Analizował sytuację i starał się dopasować do nagłej zmiany. Cała sztuka to wyprowadzić oponenta z równowagi. A obelgi spisują się tu doskonale.
Kallista trzymała się z tyłu. Nie wiedziała z kim ma do czynienia więc postanowiła oddać pole do popisu Bratu. Jak do tej pory, zrozumiała tylko tyle że osobnik raczej nie jest pokojowo nastawiony, a Mercer chce go sprowokować jeszcze bardziej. Wykorzystywała najwcześniej rozwiniętą w sobie umiejętność Mocy i sondowała nastrój i zamieniające się co chwila zamiary wobec nich. Bez walki się nie obejdzie, acz zastanawiała się która strona ją rozpocznie.
Ren stał z założonymi rękami, starając się wyglądać na rozluźnionego lecz wiadome było iż jest zupełnie odwrotnie. Mercer? On prezentował się jak zwykle. Może tylko wysyłana w przestrzeń pogarda była bardziej wyczuwalna.
Czarna rękojeść podwójnego miecza jej Brata nie odbijała światła, w przeciwieństwie do rękojeści stojącego na rampie człowieka. Mierzyli się chwilę wzrokiem. Potem w ręku rycerza Ren zapłonęło czerwone ostrze. Niemalże w tym samym momencie Mercer uruchomił swój oręż. Na razie jedno ostrze wysunęło mu się ciekawsko znad ramienia. Zawsze zaczynał walkę w chwycie sztyletowym. Taka jego mała tradycja... Jego Siostra też uruchomiła tylko jedno ostrze. Na dodatek w lewej ręce by zdekoncentrować przeciwnika i by musiał walczyć inaczej niż zazwyczaj. Druga rękojeść nadal tkwiła w sztywnej sakwie na jej lędźwiach. Dobędzie go w odpowiedniej chwili. Element zaskoczenia. Ich oboje denerwowała jego maska. Nie wiedzieli gdzie patrzy, jak wygląda, jaką ma minę. Kallista wzięła sobie na cel zdarcie jej. Mercer delikatnie poruszył nogami mocniej wbijając ciężkie buty w podłoże, tutaj pokryte drobniejszymi kamieniami. Nie było to wymarzone miejsce na pojedynek, bo mogły się zacząć ślizgać. Czekał i jakby czytał przeciwnika. Poruszył delikatnie rękami by ułożyć wygodniej karwasze i częściowy, lekki pancerz na ramionach. Podmuch ciepłego wiatru szarpnął porozcinaną szatą. Refleks światła, odbity od osłony silnika "Sinistera" zatańczył na trzech kolorach składających się na bojową szatę jasnowłosego Sitha.
Ren zaatakował. Wyrywne stworzenie. Pierwszym celem został Mercer, jednak cios wymierzony w jego obojczyk sparował bez problemów. W odwecie na Rycerza poleciały już dwa ciosy, jeden od Kageanina drugi od Echanki. Mercer ciął na nogi, Kallista zaś na twarz. Ren uskoczył i odbił czerwone ostrze kobiety. Zrobił to źle, nie zauważywszy którą ręką walczy przeciwniczka, co zaowocowało przypaleniem kilku nitek kaptura. Mężczyzna nie miał czasu nad tym rozpaczać bo niemal natychmiast został zepchnięty do defensywy. Czerwone ostrza co chwilę zderzały się ze sobą. Brat i Siostra walczyli w idealnym zgraniu. Jednak w końcu Ren dostrzegł małą szansę dla siebie i akurat blokując atak kobiety, kopnął ją dotkliwie w klatkę piersiową. Powietrze gwałtownie opuściło jej płuca a ból uniemożliwił mu powrót, przez co Kallista trzymając się za obolałe piersi odtoczyła się kawałek, walcząc o tlen. Mercer wydał z siebie głębokie warknięcie. Koniec zabawy.
Zaatakował ponownie, w pół ruchu zmienił jednak tor ruchu ostrza. Cios został sparowany bez trudu, jednak w tym samym momencie z rękojeści miecza Sitha wystrzeliło drugie ostrze, zmierzając w kierunku gardła Rena. Nie dał rady odbić i musiał salwować się ucieczką spod klingi. Mercer wykorzystał sytuację i wyprowadził kopnięcie z obrotu, korzystając z pędu nadanego ciosem. Ren zatoczył się w tył po czym wyprowadził pchnięcie celując w pierś mężczyzny. Mercer cofnął się i uniknął sztychu. Oponent szarpnął nadgarstkiem w górę, podrywając ostrze, które wgryzło się w materiał szaty Brata. Kage'anin odskoczył i spojrzał na ubranie. Szarpnął za ucięty materiał odrywając cały rękaw. Czarne, agresywne wzory o ostrych końcach sięgały od łokcia, do barku i tam znikały pod materiałem bojowej szaty.
Kallista zaciągnęła się nagle powietrzem jak by ktoś wtłoczył je jej tam na siłę. Oddychała głośno, dalej trzymając się za klatkę piersiową. Będzie siniak... i to spory. Podniosła wzrok i dostrzegła na prawej ręce Brata w Mroku, tatuaż który musiał sobie zrobić niedawno, bo kiedy widziała go ostatnim razem na treningu jego ramię było czyste. Zapyta. W odpowiednim czasie.
Podniosła się ciężko z ziemi patrząc na kolejną wymianę ciosów między mężczyznami. Mercer miał zaciętą minę a podwójny miecz wirował w jego rękach niczym tornado. Ren nie ustępował mu kroku. Obaj na zmianę bronili się i atakowali. Echanka spojrzała w bok, na ziemię, gdzie spoczywała rękojeść jej miecza. Wyciągnęła poń rękę i po chwili miecz przyciągnięty znalazł się w jej zaciśniętej dłoni. Sięgnęła za plecy i dobyła drugiego. Kolejne dwa czerwone ostrza oświetliły skaliste podłoże. Obaj zwrócili na to uwagę. Ren wykonał ryzykowne manewr który o mało nie poskutkował utratą nogi, ale udało mu się wyrwać z ciągłej walki i odskoczył na kilka metrów. Mercer wywinął wściekłego młyńca w desperackiej pogoni ale nie udało mu się dosięgnąć celu. Sithanka ruszyła z miejsca, starając się by na jej twarz nie wpłynął grymas bólu. Nadal czuła jak by płuca paliły ją żywym ogniem.
Zrównała się z Bratem i skinęła mi głową na znak że się pozbierała. Rozdzielili się idąc po okręgu. Zamykali oponenta pomiędzy sobą. Trzymali dystans. Mercer skinął głową a Kallista zasłoniła się tarczą Mocy a blondyn pchnął Mocą w ziemię, wzniecając chmurę drobnych kamyczków i pyłu. Ren odruchowo zasłonił twarz ręką, mimo, że jego hełm z pewnością by to wytrzymał. Czyli nie był za bardzo doświadczony. Zawierucha opadła tak szybko jak się zaczęła, a Kallista wykorzystała to do ataku. Ren w ostatnim momencie osłonił się przed dwoma jednoczesnymi ciosami. Potem też nie radził sobie lepiej. Echanka jak to miała w zwyczaju zmieniała co chwila uchwyty na mieczach więc za każdym razem atak był innego rodzaju. Mercer odczekał chwilę po czym dołączył się do gradowych ataków Siostry. Ren był rozdarty jeszcze bardziej. Czuli jego frustrację i coraz bardziej nie kontrolowany gniew. Bardzo szybko zaczęło się to przekładać na walkę. Stał się mniej precyzyjny i starał się wycofywać. Zamknęli go między sobą i zauważyli, że radzi sobie coraz gorzej. Nic dziwnego, jednym ostrzem musiał parować w sumie cztery, co naprawdę mocno go męczyło. W końcu popełnił błąd, który kosztował go naprawdę dużo. Atak Mercera uszkodził jego hełm, który odleciał pięknym łukiem po wyprowadzonym przez Sitha kopnięciu w głowę. Spod maski wyjrzał na nich zielonooki brunet, o krótko przyciętych włosach i surowej twarzy. Był chyba trochę starszy niż oni. Ze złości zacisnął wąskie usta tak, że stały się one jedną wąską linią i rzucił się w szale na Mercera. Nagle jego styl walki się zmienił i zaczął używać siłowej Formy Piątej, przez co Sith miał przez chwilę problem by parować jego ataki. Głównie robił uniki i sam próbował atakować, ale musiał szybko rezygnować z zamiarów bo Ren nie zwracał najmniejszej uwagi na wymierzone w niego ataki. Kallista zaatakowała od tyłu, na co Ren by pozbyć się jednego oponenta, kopnął Mercera z boku w kolano. Mężczyzna usłyszał chrzęst własnego stawu i załamał się na nogach upadając na nie, jeszcze dodatkowo sam się raniąc. Warknął wściekle ale ból i przestawiony staw na chwilę obecną skutecznie wykluczyły go z walki. Ren momentalnie odwrócił się w stronę jego Siostry i dokładnie tak samo zaatakował i ją. Momentalnie wyłączyła jeden miecz i schowała go za plecami a drugi ujęła oburącz i przeszła do obrony Sokan. Mimo iż ciosy Diem So były silne, Sokan przewidział możliwość ich sparowania. Dodatkowo wykorzystała podłoże które nie sprzyjało szybkim unikom i w odwecie atakowała precyzyjnie na poszczególne części ciała przed którymi nie dało się obronić tylko poprzez przestawienie miecza a trzeba było też ruszyć się z miejsca. Udało się osiągnąć cel. Ren trafił butem na większy luźniejszy kamień i poślizgnął się jak na rozsypanych na podłodze kuleczkach. Poleciał jednak do przodu i ciął desperacko na nogi kobiety. W ostatnim momencie wyskoczyła w górę robiąc salto machowe nad plecami bruneta. W locie dobyła ukrytej broni i lądując rozłożyła skrzyżowane wiązki. Krótki syk… i głowa Rena potoczyła się po ziemi.
Mercer stał już chwiejnie i przygotowywał się do obrony, jednak jak się okazało, niepotrzebnie. Spojrzał na rozlaną krew, potem na Siostrę. Otarł pot z twarzy i kiwnął głową. Syk gasnących ostrzy wypełnił na chwilę otoczenie. Razem z buczeniem kling zniknęło czerwone światło. Sith sięgnął Mocą po oręż pokonanego i zawiesił go sobie u pasa. Potem zaczął iść do myśliwca. Mocno kulał na uszkodzoną nogę.
Kallista stała jeszcze chwilę w bezruchu nad ciałem. Nie pierwszy raz zabiła, o nie. Jednak tym razem czuła się inaczej. Jakby lepiej. Silniejsza i z poczuciem, że ta śmierć została zadana w celach wyższych niż samoobrona przed podchmielonym i napalonym zakapiorem w ciemnej uliczce Coruscant.
Przypomniała sobie o Bracie i momentalnie znalazła się u jego boku. Wbrew jego niemym protestom, zarzuciła sobie jego rękę na ramię i objęła go w pasie by podtrzymać. Do myśliwca wcale nie było tak blisko, a uszkodzenie kolana mogło być bardziej skomplikowane niż na to wyglądało i co Mercer też starał się ukryć. Kiedy go dotknęła, w głowie rozbrzmiało jej echo jego krzyku. Widziała go przecież… jego usta niemal się nie rozwarły kiedy Ren go kopnął. A jednak usłyszała tak dojmujący krzyk i poczuła jego ból na sobie. Zniknął tak szybko jak się pojawił, ale zostawił po sobie ślad na jej umyśle. Wtedy zmieniło się wszystko. Na raz poczuła strach, gniew i jeszcze inne uczucie którego zidentyfikować nie potrafiła. Jedyne co wiedziała to, to, że nagle poczuła się silniejsza. Determinacja połączona z nagłą siłą zdziałała coś czego właściwie nie ona powinna dokonać.
- Zostaw mnie. Dam sobie radę – mruczał po nosem ale ona nie zwracała na to uwagi. Gdzieś w sobie wiedziała że jest wdzięczny, a marudzi by nie okazywać słabości. Był w końcu porządnie zbudowanym facetem, znacznie od jej wyższym i dobrze umięśnionym. W tej chwili nie miało to znaczenia. Warknął coś w języku którego nie znała i miała wrażenie, że zaraz wyszarpie się z jej uścisku.
- Schowaj dumę w kieszeń, tak wtedy gdy cię opatrywałam po wybuchu pojemnika z paliwem. Znałeś mnie wtedy kilka godzin, a mniej się rzucałeś niż kiedy znasz mnie już tyle czasu. – rozważył jej słowa i doszedł do wniosku że faktycznie nie ma co udawać, że nie potrzebuje pomocy. Potrzebował jej. A przynajmniej do czasu aż znajdzie się w myśliwcu. Czuł jej obecność, ale jakby inaczej niż zwykle. Normalnie po prostu wiedział, że jest w Mocy. Ale teraz ta obecność była pełniejsza, zupełnie jakby w samej Mocy była bardziej materialna.
Okazało się, że przecenił własne siły i bez jej pomocy nie dał by rady dojść do statku. Kolano bolało straszliwie i właściwie nie mógł nim poruszać. W końcu usiadł na pancerzu "Sinistera" i odetchnął. Spojrzał na rozdartą szatę przy prawym ramieniu i na uszkodzoną nogę. Skupił się i stłumił ból, nie dał rady jednak naprawić kolana. Musi poczekać aż znajdzie sie w Cytadeli Potęgi, w tamtejszym skrzydle medycznym. Miał podejrzenia, że to poważniejsze niż się wydaje. Wziął w rękę rękojeść miecza Rena, podrzucił ją w ręku po czym podał w milczeniu Kalliście. To ona go zabiła, nie zamierzał więc przypisywać sobie jej zasług. Kiedy zobaczyła wyciągniętą w swoją stronę rękojeść poczuł jakby... zdziwienie. Domyślał się, co to oznaczało.
- Co czujesz? – zapytał, kiedy niepewnie zabrała metal z jego rąk.
- Szczerze to nie bardzo wiem… Może uznasz mnie za wariatkę ale słyszałam jak krzyczysz – zamilkła odwracając wzrok – przez chwilę czułam twój ból. A potem… widziałeś co się stało. Skoro ty… - urwała – ja… nie powinnam była go pokonać. Był znacznie lepiej wyszkolony.
- Ale pokonałaś. - rzucił chrypliwie. On też coś czuł, jakby obce uczucia we własnym ciele. Teraz jego przypuszczenia się właściwie potwierdziły, zachował je jednak dla siebie.
- Trzeba wracać. - jęknął cicho. Nie mógł zrobić z własnym ciałem tyle, ile by chciał. Czekało go jeszcze wiele nauki.
- Tak, jasne. Zaczekaj na mnie na orbicie. Mam coś jeszcze do zrobienia - mruknęła ledwo przytomnie i ruszyła nagle w stronę ciała Rena. Mercer nie miał zielonego pojęcia co zamierzała zrobić. Podźwignął się ciężko i na jednej nodze dokuśtykał pod kokpit, po czym Mocą wybił się z jednej nogi i z sykiem bólu zwalił się na fotel. Zgięcie kolana bolało okropnie i zaczynał odnosić wrażenie że drętwieje mu noga. Pobudził do życia systemy statku i wystartował. Przechylił maszynę i wyjrzał jeszcze na swoją siostrę. Zobaczył jak właśnie znikła wraz z lewitowanym ciałem Rena we wnętrzu jego statku. Znowu naszło go dziwne przeczucie. Wzbił się wyżej aż w końcu stracił ją z oczu kiedy chmury przysłoniły widok. Zawisł w przestrzeni tak samo jak czekał na Siostrę nad Korribanem. Po dłuższej chwili E-Wing „Nightmare” wyłonił się z wulkanicznego dymu. Komunikator zaszumiał i po chwili Mercer usłyszał nad wyraz drętwy głos Kallisty.
- Zatarłam ślady. Nie ma ani ciała, ani transportowca.
- Bardzo dobrze. Spotykamy się w Cytadeli.
Wprowadził koordynaty i obserwował jak gwiazdy rozmywają się. Czas lotu wykorzystał na medytację i próbę zaleczenia nogi. Kiedy wyskoczyli z nadprzestrzeni i wylądowali w Cytadeli Potęgi było już lepiej, nadal szedł sztywno ale mógł to robić o własnych siłach, lekko tylko kulejąc.
Stanęli przed obliczem Lorda Gorthuara i zaczęli zdawać raport. Powiedzieli o usunięciu gniazda drapieżników i kiedy doszli do Rycerza Ren, Mercer kiwnął Kalliście głową. Wystąpiła przed niego i podała Lordowi miecz zabitego. Mercer opisał całą walkę, nie pomijając ani jednego szczegółu. Czekali w milczeniu na reakcję Lorda Zemsty.
Po długiej chwili milczenia Lord pokiwał głową z zadowoleniem. Mocą przyzwał do siebie miecz i obejrzał go dokładnie.
- Bardzo dobrze. Ekspedycja na Oricon ruszy planowo. Dobra robota. Mercer, w skrzydle medycznym na ciebie czekają... - zakończył spotkanie ponownym kiwnięciem głowy, na co dwójka Sithów skłoniła się i oddaliła.
Mercer i Kallista - Opowiadania
Mercer i Kallista - Opowiadania
#1
Ostatnio zmieniony 28 paź 2016, 13:42 przez Kallista, łącznie zmieniany 1 raz.
Kallista Diune, Lady of Passion and Sith Academy Headmaster from the Brotherhood of the Sith.
It matters not who I am. My power is all that concerns you. - Marka Ragnos
It matters not who I am. My power is all that concerns you. - Marka Ragnos
- Ahriman'sabaoth
- Lord Honorowy
- Posty: 1292
- Rejestracja: 03 paź 2015, 20:54
Re: Mercer i Kallista - Opowiadania
#2Mówisz?Kallista pisze:Opowiadanie na zlecenie Lorda Gortguara.
Jestem, który jestem.
Re: Mercer i Kallista - Opowiadania
#3Poprawiłam...
Kallista Diune, Lady of Passion and Sith Academy Headmaster from the Brotherhood of the Sith.
It matters not who I am. My power is all that concerns you. - Marka Ragnos
It matters not who I am. My power is all that concerns you. - Marka Ragnos