sithyjskość Siódmej Formy walki mieczem świetlnym

Awatar użytkownika
Alkern
Lord Honorowy
Posty: 2063
Rejestracja: 03 paź 2015, 18:03

sithyjskość Siódmej Formy walki mieczem świetlnym

#1

Post autor: Alkern » 12 kwie 2016, 16:03

Uważa się powszechnie, że Siódma Forma walki mieczem świetlnym jest najodpowiedniejszym wyborem dla wojownika Sithów. Osobiście mam jednak pewne wątpliwości czy założenia Juyo lub Vaapad są spójne z podstawową ideą leżącą u podstaw tego, co to znaczy być Sithem.

Może wpierw wyjaśnię co stanowi o wyjątkowości Siódmej Formy i czemu w powszechnej świadomości jest ona uważana za najbardziej sithyjską. Otóż jej pełne wykorzystanie oznacza dla wojownika zerwanie barier i otwarcie się na drzemiący w jego wnętrzu potencjał Ciemnej Strony. Aby ją stosować, szermierz musi lubić walkę oraz dreszcz emocji towarzyszący zwycięstwu. Jest to ścieżka prowadząca przez najgłębsze doliny Ciemnej Strony... Jasnym jest, że ta Forma jest tak daleka od filozofii Jedi, jak to tylko możliwe. Ale czy oznacza to automatycznie, że jest to droga Sithów?

Ale co to faktycznie oznacza - być Sithem? Czy zgodnie z propagandą Jedi jesteśmy definiowani jedynie poprzez korzystanie z Ciemnej Strony i potęgi, która się za nią kryje? Czy jednak stoi za tym coś więcej. Śmiem twierdzić, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej, który zaślepieni Jedi są w stanie ogarnąć swym ograniczonym dogmatami rozumem. Zakon z zasady nie stara się dostrzec prawdziwej natury bycia Sithem. I słusznie, bo gdy któryś z jego członków podejmuje się tego zadania - w efekcie swych badań sam przechodzi na Ciemną Stronę Mocy. W moim rozumieniu prawda jest prosta - chodzi o kontrolę. Dominację umysłu nad materią. Wpływ na inne, słabsze istoty. Umiejętność narzucenia im własnej woli i władzy. Ale przede wszystkim ostateczny triumf Sitha nad Mocą - nagięcie rzeczywistości oraz odwiecznych praw natury do realizacji własnych planów.

Wiedząc to, wróćmy do Siódmej Formy walki mieczem świetlnym i przyjrzyjmy się jej drugiemu aspektowi, który wyróżnia ją na tle pozostałych - nieprzewidywalności. W zapiskach Mistrza Jedi i Fechmistrza Zakonu z czasów schyłku Republiki imieniem Cin Drallig znaleźć można tezę, że Siódma Forma przytłacza przeciwników z pozornie chaotycznym staccato ciosów, co czyni ją bardzo nieprzewidywalną w walce. Przypomnieć także należy słowa Mistrza Yody - jest niebezpieczna, dla użytkownika, jak i jego przeciwnika. Ale czemu? Ponieważ wojownik zanurzony w Siódmej Formie przestaje istnieć jako niezależny byt. Pozwala by jego ciało toczyło walkę bez świadomego udziału umysłu. Czy nie jest to utrata kontroli oraz w efekcie całkowite zaprzeczenie idei bycia Sithem?
Darth Alkern, Lord of Rage from the Brotherhood of the Sith
"Only through hard work of others can we attain our dreams."

Awatar użytkownika
Mercer
Mistrz
Posty: 941
Rejestracja: 28 lis 2015, 12:55
Lokalizacja: Warszawa

Re: sithyjskość Siódmej Formy walki mieczem świetlnym

#2

Post autor: Mercer » 12 kwie 2016, 19:13

Pomimo niewielkiego doświadczenia postaram się przedstawić mój pogląd na tę sprawę Mroczny Lordzie.

Emocje dają nam siłę, są kluczem do naszej potęgi, co zostało zapisane w naszym Kodeksie. Zanurzając się w Formie VII, a jak wiadomo każda forma wymaga zespolenia się z Mocą w pewien sposób, łączymy się z naszymi emocjami jeszcze mocniej niż zwykle. Emocje wielokrotnie są chaotyczne i nieprzewidywalne - tak jak opisana przez Ciebie, Mroczny Lordzie, Forma VII. Moim zdaniem nie "tracimy" kontroli ale oddajemy ją w ręce naszych uczuć. Naszych, więc nadal posiadamy kontrolę. A oddając się emocjom czerpiemy z nich siłę. Co do braku świadomego udziału umysłu ośmielę się nie zgodzić w stu procentach z tą tezą. Według mnie sztuką będzie tutaj umiejętność takiego pokierowania własnymi emocjami, by uzyskać przewagę nad przeciwnikiem a jednocześnie samemu nie ponieść porażki. Nie chodzi o nieświadoma walkę, ale o zespolenie się z Mocą na poziomie, którego Jedi nie chcą i nie są w stanie zrozumieć. Zdaję sobie sprawę, że może to stać w lekkiej sprzeczności z jednym z poprzednich zdań, ale jeżeli potrafimy odpowiednio ukierunkować nasze uczucia i emocje, możemy uzyskać przewagę, której Jedi nie są w stanie ogarnąć umysłami. Jednocześnie natomiast, nadal mieć kontrolę nad samym sobą i własnymi działaniami.

Podsumowując - moim zdaniem nie tracimy kontroli, więc nie zaprzeczamy idei bycia Sithem.
Mercer Ethirian, Master from the Brotherhood of the Sith
The darkness has eyes and ears. And, sometimes, lightsabers.

Awatar użytkownika
Ahriman'sabaoth
Lord Honorowy
Posty: 1292
Rejestracja: 03 paź 2015, 20:54

Re: sithyjskość Siódmej Formy walki mieczem świetlnym

#3

Post autor: Ahriman'sabaoth » 13 kwie 2016, 07:59

Alkern pisze:Ale przede wszystkim ostateczny triumf Sitha nad Mocą - nagięcie rzeczywistości oraz odwiecznych praw natury do realizacji własnych planów.
Kłóci się to, moim zdaniem, z koniecznością posiadania umiejętności władania cepem, eeee, wróć, mieczem świetlnym w ogóle. Osobiście zawsze uważałem latanie i wymachiwanie tym cudem za pokraczne i niegodne prawdziwego matkojebcy. Konieczność użycia miecza świetlnego świadczy właśnie o słabości Sitha/Jedi. Gdyby był naprawdę potężny tak, jak mu się wydaje, to wystarczyłoby mrugnięcie, żeby przeciwnik zachował się jak żaba włożona do kuchenki mikrofalowej ;)
Jestem, który jestem.

Awatar użytkownika
Aquarius
Lord Honorowy
Posty: 723
Rejestracja: 03 paź 2015, 19:12

Re: sithyjskość Siódmej Formy walki mieczem świetlnym

#4

Post autor: Aquarius » 13 kwie 2016, 09:37

Poza tym jest jeszcze jedna kwestia, która głębokodupne rozważania filozoficzne o walce na patyczki czyni trochę zbytecznymi. Bo tak naprawdę każde ćwiczenie umiejętności fizycznych sprowadza się w pewnym momencie do wyeliminowania elementu świadomego, do przeniesienia ruchów (aktywności) w podświadome reakcje. Wynika to wprost z natury percepcji. Każda czynność może być wykonywana świadomie, po przetransformowaniu bodźców na reakcje na drodze ich analizy i wyboru najlepszego wariantu, lub z pominięciem procesu wyboru. Różnica jest poważna, głównie w czasie reakcji. Nawet tak „prosta” czynność jak chodzenie jest tego przykładem. Dziecko uczy się chodzić i robi to nieporadnie, sprawiając często dużą frajdę obserwującym. Bo myśli. Wraz z praktyką rozmyśla nad kolejnymi krokami coraz mniej i w efekcie zaczyna coraz sprawniej się poruszać. Bo nie myśli. Bo „automatycznie” stawia nogi. W sporcie się to nazywa pamięcią mięśniową (jakby co, to poprawi Ahriman). Tu można przeprowadzić samodzielny eksperyment i w czasie jakiegoś spaceru zacząć świadomie pracować nogami, myśleć nad terenem, układem kinetycznym nóg. Gwarancja poruszania się jak lekko wstawiony i z oporami. Im świadomiej, tym gorzej. Tak w ogóle to w większości wypadków działamy w trybie „zombie”, bez myślenia. W sferze pozafizycznej też. Ale to temat na inna rozmowę. Wracając do samego ruchu, to każdy trening sprowadza się w dużym stopniu do bezustannego powtarzania tych samych sekwencji, aż do uzyskania ich „zakodowanej na sztywno” implementacji w mózgu. Czy to kierowca rajdowy, czy sprinter, czy gracz w rugby. Czy też, do czego zmierzam, mistrz machania patyczkami. Więc dodawanie do tego filozofii jest może i fajne, może wznosi sens, może dodaje powagi, ale... Ale nawet najbardziej wyczesany w ząbek filozof Zen nie stanie wobec sprawnego rębajły mającego głęboko gdzieś rozmyślania. Czego przykład jest w historii naszej polskiej. A nawet dwa.

Co nie zmienia faktu, że prawdziwie wielki użyszkodnik mocy załatwi sprawę bez uciekania się do fizycznego zaangażowania. Bo wynika to wprost z samej natury Mocy, tej przez duże „M”.
Aquarius, Lord from the Brotherhood of the Sith

Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy

ODPOWIEDZ