Jeden cel i jeden strzał. Dobry snajper zna to na pamięć. Dobry snajper tego przestrzega.
Dobry snajper tego się trzyma. Ariakan nie był dobrym snajperem w rzeczy samej. Oczywiście strzelał celnie ale nie mógł powiedzieć o sobie w tym kontekście, iż był dobrym snajperem. Cztery dni przesiedziane w obskurnej norze dawały się we znaki. Racje żywnościowe Imperium to nie były frykasy z Naboo i nic dziwnego, że Szturmowcy nie trafiali do celu będąc żywieni takim marnym świństwem. Do tego woda z mułem i wszędobylskie robactwo wokoło same z siebie powodowały niechęć do kontynuowania misji i powrotu na Dxun. Tam przynajmniej żarcie nie było tak ohydne. Nie to żeby miał jakiś wysublimowany gust i delikatne podniebienie ale nie można przesadzać. Ciekawym było kto układał racje żywnościowe w Imperium i czym się kierował w dobrze poszczególnych składników. A na Bastionie w knajpie u Padalca mają takie dobre hamburgery z mięsa banth - przez chwilę się rozmarzył .Tylko można było się rozmarzyć. Cóż... Osobną kwestią było już wynagrodzenie jakie wypłacało Imperium agentom. Ale przecież nie samymi kredytami człowiek żyje w końcu.
Misja była na pozór prosta. Ot, likwidacja celu wybranego przez Imperialny Wywiad. Na pozór zadanie łatwe na wskroś - Odnaleźć i Zlikwidować jak to swego czasu śpiewał jeden z topowych coruscańskich metalowych zespołów Imperiallica, złożony z byłych szturmowców Imperium którzy chyba raczej nie zabłysnęli jako żołnierze doskonali. Szczególnie kapral Urlich, lepiej walił w gary niż strzelał z blastera. Można było z tym polemizować jak ktoś wiedział o co chodzi, ale nie o to przecież w tym wszystkim chodziło. Wracając do misji. Zadanie zakładało likwidację bossa tutejszego kartelu zajmującego się handlem żywym towarem i prostytucją. Ot co kolejny biznesmen, który dostał się na celownik Wywiadu. I to przez głupotę własną i chytrość w jednym. Plotka niosła się, iż rzekomy jegomość dostarczył jednemu z Moffów „towar”, który okazał się na tyle wadliwy, iż niestety ale imperialnemu gubernatorowi przytrafiła się bardzo nieprzyjemna i śliska sprawa związaną z jego męskością. Domniemaną męskością, gdyż kolejna zaprzeczała tej pierwszej i była bardzo popularną anegdotą pośród imperialnego personelu. Finał finałem Moff spędził trzy miesiące w szpitalu, najadł się wstydu, a jego żona złożyła kwity rozwodowe dumnie jeszcze ośmieszając małżonka, jakoby dupa z niego była w „tychże” sprawach.
To wszystko po części było prawdą jednakże druga strona medalu była już nie tak wesoła. Oficjalne raporty mówiły o malwersacjach i przekrętach finansowych Moonoka, a te działały niekorzystnie na interesy Imperium w światku przestępczym. Doniesienia te oficjalne jak i te z drugiej ręki opisywały „lewe” interesy wielu ważnych ludzi w Imperium działając na jego szkodę w rzeczy samej. Dlatego podjęto decyzję o pozbyciu się tegoż „partnera” w interesach i zatuszowanie niewygodnych transakcji. Czyli podsumowując: trzeba było gościa sprzątnąć i kropka. A do tego najlepiej nadaje się Wywiad. I nie etatowy agent tylko najemnik. Takiego łatwiej później było odpalić i pozbyć się go w razie problemów czy coś.
Ariakan przyjął to zlecenie, gdyż żaden grosz nie śmierdzi, a jego zdaniem nie było w tym nic trudnego. Znajdź i Zlikwiduj. Tyle w temacie. To było cztery dni temu. Teraz siedział w jakieś dziurze, żarł gówno i pił wodę, której normalnie by nie ruszył woląc zdechnąć z pragnienia. Cztery dni w warunkach skrajnie ekstremalnych. Śmierdział tak, iż wsadzał sobie watę w dziurki od nosa aby nie czuć smrodu jaki unosił się z jego ciała. Nie mówiąc już o otoczeniu w jakim się znajdował. Ale misja to misja. Nikt nie mówił, że będzie łatwo...
Moonok nie wyłaził ze swojej meliny od kilku dni, siedział tam i zabawiał się zapewne ze swoimi panienkami, które sukcesywnie mu i regularnie dowożono. Niektóre wychodziły później o własnych siłach, niektóre wynoszono a jeszcze inne opuszczały owe miejsce w plastikowych workach. Na samą myśl Ariakan wzdrygał się, gdyż pomimo chłodu i zachowania dystansu do tego co robił żal mu było tych biednych istot, zapewne zaciągniętych w to odrażające miejsce nie z własnej woli. Ale niestety to był chleb powszedni w światku przestępczym, a jemu jedynie pozostawało współczuć jego ofiarom. Jedyne co mógł, to zlikwidować swój cel, zakończyć misję oraz odebrać wynagrodzenie po czym wrócić do systemu Japrael gdzie był jego dom.
To nie było takie łatwe. Moonok był bardzo ostrożny, gdyż doskonale wiedział o cenie jaką wyznaczyło Imperium za jego łepetynę i stosował wszelkie środki ostrożności nie pojawiając się na przykład osobiście w miejscach publicznych. Jednakże i ta gadzina czasami popełniała błędy. A jego błędem było przeświadczenie, iż nikt go w tej zapyziałej norze nie znajdzie. I w sumie po części miał rację. Bo myślał bardzo trafnie z jednym małym wyjątkiem. Nie brał nigdy pod uwagę tego, co może się wydarzyć gdy jego zleceniem zajmie się ktoś, kto potrafi wpływać na umysły innych za pomocą Mocy.
Oczywiście Ishmay nie był mistrzem w tej dziedzinie, ale odkąd powrócił do Bractwa Sithów i zaprzestał od jakiegoś czasu szprycowania się igiełkami śmierci, Moc na nowo w nim się rozbudziła. Daleko było mu do perfekcji, ale akurat tak się dobrze składało, że nie trzeba było zbytnio się wysilać i gimnastykować w wydobyciu informacji od jednego z popleczników Moonoka, zwanego Zgniłkiem. Moc przysłużyła się bardzo, ale pomocnym okazał się także stary sprawdzony zwyczaj łamania kończyn i przestrzelenia kolan delikwenta. Nie żeby była to jakaś finezja, ale pozwalało to na w miarę solidne zebranie informacji na których Ariakanowi bardzo zależało. Niestety oponent bardzo się wzmagał z ujawnieniem miejsca ukrycia się Moonoka nawet po tym jak został potraktowany, więc trzeba było zastosować także bardzo nieprzyjemną dla ofiar technikę Mocy zwaną czytaniem myśli. No cóż, czasami nie ma innego wyjścia. Umysł Zgniłka okazał się bardzo wątły i nie trwało to zbyt długo na jego szczęście lub nie. Pytanie jakie nasuwało się teraz to czy zostawić go żywego i tak po prostu sobie na spokojnie odejść. Prawdopodobnym było wygadanie się i doniesienie o wszystkim Moonokowi, a ten raczej by nie poklepał swojego przydupasa po ramieniu i nagrodził go sowicie, nie mówiąc już o zawinięciu się ze swej meliny i ukryciu w jeszcze bardziej odrażającym i nieprzyjemnym miejscu, do czego był jak by nie było zdolny. Marny żywot i zła opinia, ba nawet bardzo zła opinia zadecydowały same. Złamanie karku nie wymagało zbytnio wielkiej siły fizycznej, a i zapewne on sam mało co poczuł będąc praktycznie już w agonii i jedną nogą na tamtym świecie. Zresztą nikt po nim z całą pewnością płakać nie będzie. Szczególnie chyba jego matka o ile sam jej nie zaszlachtował wcześniej.
W ten oto sposób Ariakan dowiedział się gdzie jego cel przebywa. I nie była to luksusowa rezydencja, a melina na jednej z najbardziej obskurnych planet w całej galaktyce - Nal Hutta. No ale zadanie trzeba było wykonać pomijając już aspekty wyżywienia i inne, które bardzo źle wpływały na przebieg jego misji. No bo nie ma nic przyjemniejszego jak robactwo nachalnie dostające się pod ubranie, nie mówiąc już o pewnych częściach ludzkiego ciała. A spray na wszelkie robale firmy Dutl & Co. był w tym momencie bardzo przereklamowany. Ale od dawien dawna już wiadome było, że Holonet kłamie - oczywiście mając na myśli reklamy. Robale łaziły, żywiły się i pasożytowały na Ariakanie, a ten nie mógł zrobić nic, gdyż miejsce w którym się obecnie znajdował nie posiadało w swojej ofercie nawet kabiny prysznicowej. Smród i robactwo to już wystarczało aby sobie darować...
Z zamyślenia wyrwał go odgłos lądującej barki lasy Nyyuba. Chyba to była Nyubba aczkolwiek Ariakan także specem w tej dziedzinie nie był. Latał bo latał, pilotować umiał ale nie był specem od rodzajów pojazdów. A Lornetka jaką posiadał była solidnie ubrudzona, tak więc i widoczność nie była doskonała. Ze środka wytoczyło się dwóch, nawet chyba trzech sądząc na oko sługusów Moonoka uzbrojonych w długą broń, chyba karabiny typu DLT-20a oraz T-21. Po chwili za nimi z rampy zeszły także cztery młode jak się wydawać mogło zelttronki, czyli jak mniemał kolejny transport dla cielesnych rozkoszy padalca Moonoka.
Ariakanowi szkoda było tych dziewczyn bo wiedział jaki los je niebawem spotka. Jeśli nawet przeżyją spotkanie ze swoim nowym właścicielem, to ich życie będzie jeszcze bardziej paskudne i na pewno już nie takie same jak dotychczas. Warunki do obserwacji nie były rewelacyjne, a i sprzęt pozostawiał wiele do życzenia. Jednakże Ariakan na tę chwilę czekał już zbyt długo. Wiedział doskonale, że jest to jego szansa, którą jak zawali, to przyjdzie mu to gnić kolejnych kilka dni, a tego by chyba już nie zniósł. Zważywszy jak się czuje robaki w swoim własnym tyłku. Ku jego zdziwieniu z barki zeszła jeszcze jedna postać, która batem żwawo pogoniła młode dziewczyny, każąc im bez słów przyspieszyć kroku.
- No proszę - szepnął w duchu - Tego się nie spodziewałem.
Sandra de Loret. Paskudna persona, uosobienie zepsucia i bestialstwa. Znana w świecie przestępczym sutenerka i burdel mama. Sadystka i oprawca, która wsławiła się obleśnym i bestialskim męczeniem swoich ofiar. Dla przyjemności tylko. Znana była z tego, iż sprzedawała swój „towar” każdemu, kto hojnie płacił, a miał wysublimowane gusta co do łóżkowych zabaw. I słono na tym zarabiała. Zresztą historia jej rodu też nie jest tak kolorowa i obfituje w obrzydliwe epizody z którymi o dziwo wcale się sama baronowa de Loret i jej rodzina nie kryją. Ale cóż. Pewnie wysoko urodzonym można. Sandra była znana także jako pierwsza nałożnica Moonoka i jego doradczyni w kwestii zaspokajaniu jego potrzeb. Nie miała by skrupułów oddać mu zapewne własną córkę gdyby ten za nią hojnie zapłacił.
Na szczęście nikt nie był na tyle głupi aby z taką kobietą owe dziecko spłodzić. Teraz właśnie nadarzała się okazja aby galaktykę uwolnić także od tej psychicznie spaczonej dewiantki Tylko problem polegał na tym, iż Imperium nie płaciło za nią, a tylko za jej gacha, więc generalnie nagroda i tak pozostała by ta sama. Ale może by tak dobrze było oddać przysługę innym? Z drugiej strony Ariakan nie należał do Korpusu Miłosierdzia i szczerze powiedziawszy mało go wszystko inne interesowało ale... Ale akurat w tym momencie poczuł niewyobrażalną chęć odstrzelenia także tej kobiety.
Tak przy okazji nie będąc targany żadną powinnością czy też chęcią przysłużenia się społeczeństwu. Gdyby tak prawdę mówiąc było, to już dawno ta istota gryzła by piach. Czyli wszystko wskazywało na to, iż mało komu przeszkadzała w tym co robi, ot co może wywołując tylko w pewnych aspektach niesmak i zgorszenie, które dyskretnie było zamiatane pod dywany. Nieistotne zresztą. Jego misją była likwidacja Moonoka i to musiał wykonać, a pojawienie się baronowej tylko ułatwić może mu zadanie. Dlaczego? Otóż dlatego tylko, że Moonok po raz pierwszy od tych kilku dni pojawi się w swojej „sypialni” do której wpada niewielkie światło za sprawą małego lufciku umieszczonego mniej więcej na wysokości jego „łoża”. I to był ten moment właśnie...
Dobry snajper korzysta tylko z dobrej broni. Nie było to powiedziane na wyrost, gdyż imperialny karabin snajperski zwany Nightstingerem był klasą samą w sobie. Dorównywał mu jedynie republikański X-45. Wielu fachowców prowadziło wręcz płomienne debaty nad wyższością jednego nad drugim a prawda była taka, iż są takie same jeśli chodzi o niezawodność i wszelkie inne parametry techniczne. Ot co jedynie design i ten co je produkował. A to co podobało się Ariakanowi to dostęp to linii technologicznych Imperium do których zwykły najemnik nie miał by szans dotrzeć. Oczywiście nie każdy produkt tejże był super niezawodny i doskonały a zdarzały się szroty, jednakże większość była naprawdę solidnej jakości i niepowtarzalna. Zresztą sami projektanci Nighstingera twierdzili, iż w sprawnych rękach jeden strzał może po linii prostej zlikwidować trzy obiekty naraz.
Ariakan nie mógł się wypowiedzieć na ten temat aczkolwiek słyszano w Imperium podobno przypadek likwidacji trzech celów jednocześnie. Jako legendę oczywiście. Tym samym, podobno pewien żołnierz Imperium wypełnił swoją rodzinną przysięgę uśmiercenia trzech rebeliantów za jednym zamachem właśnie strzałem z Nightstingera. Ale to jest jedynie historia która tak naprawdę nigdy nie miała chyba miejsca gdyż nie ma dowodów na jej istnienie oprócz wątpliwych relacji kilku „naocznych świadków„, którzy twierdzili, iż żołnierz ten jakoby cierpiał na schorzenie jednej z kończyn dolnych przez co używać musiał podwyższonego trochę obcasa lewego buta i przez co nazywali go prześmiewczo Podbipiętą. I, że osobnik ten nie obcował z żadną płcią piękną trzymając się sztywnych zasad celibatu dopóki nie wypełni rodzinnej przysięgi.
Nie wiadomo co się z nim stało jeśli faktycznie jej dopełnił - można przypuszczać tylko, iż poszedł w tany za te wszystkie lata wstrzemięźliwości albo zasłużył na swoją godziwą imperialną emeryturę i teraz grzeje dupsko w towarzystwie kurtyzan rasy Twi'lek gdzieś na zielonych polach Alderaanu. Ale to są tylko rzekome Opowieści z Imperium, spisane przez knajpianego gawędziarza zwanego Schweigofferem Pijusem opowiadane w kantynach ku uciesze gawiedzi i nierzadko przy suto zastawionych alkoholem stołach. Biorąc na poprawkę także to, iż Alderaan już niestety nie istnieje. Zresztą opowieści z Republiki też mają swojego bohatera. Po niechlubnej dla Imperium Bitwie o Endor jeszcze podobno przez dobrych kilka tygodni po lesie grasował sierżant Beckett, snajper który właśnie z X45 likwidował niedobitki imperialne które jakimś cudem przeżyły masakrę zgotowaną im przez prymitywny lud Ewoków. Ale to tylko opowieści...
Ale to wszystko nie miało w obecnej chwili i sytuacji dla Ariakana żadnego większego znaczenia. W dupie miał, która broń jest bardziej niezawodna. Jego zakichanym obowiązkiem względem Wywiadu Imperialnego jako obecnego pracodawcy była likwidacja celu - Moonoka. Niestety umowa zlecenie nie obejmowała wycofanie się z takowej a i składki odprowadzane do Imperialnego Urzędu Skarbowego z tytułu takowej nie były żadnym rarytasem...Tym samym emerytura Ariakana jako agenta Wywiadu była bardzo wątpliwa.
Wyrwawszy się z sentymentalnych przemyśleń dotyczących rzekomego kulawego i spaczonego w dzieciństwie wojaka imperialnego czy też rebelianckiego fanatyka grasującego ze snajperką po krzakach Endoru z liśćmi na głowie a także swojej starości i wieku emerytalnego skierował karabin w kierunku niewielkiego okienka nory w jakiej przyszło ukrywać się istocie, za głowę której płaciło mu Imperium...
Akurat sytuacja nadarzała się do tego aby wreszcie z tej śmierdzącej nory się wydostać. Moonok najwyraźniej zaczął to co sprawiało mu największą przyjemność ale z jednym małym wyjątkiem. Na pierwszy rzut zaprosił do siebie baronową De Loret i widać już było, iż było to celowe posunięcie. Para wydawać się mogła bardzo szczęśliwa we wspólnych igraszkach. Teraz wystarczyło tylko wybrać odpowiedni moment aż łepetyna Moonoka pojawi się elegancko na celowniku i zakończyć całą sprawę. Jeden cel i jeden strzał. Już za chwilę, już zaraz, już już.. Palec na spuście lekko drgał ale Ishmay zachowywał w miarę stoicki spokój. Wiedział, iż nie może popełnić błędu i będzie miał tylko jedną jedyną okazję którą jak spieprzy to będzie kosztowała go bardzo słono.
Nawet nie myślał o tym co będzie jak spudłuje. Jeden cel i jeden strzał. Krople potu spływały mu z czoła. Zaraz pojawi się w centrum celownika łeb tego padalca. Jeszcze sekundy... Już teraz! Ma go! W tym momencie odezwał się jego komlink, w momencie gdy oddawał strzał, gdy pociągał już za spust. Ten jedyny strzał. Strzelił! Sekundy później z przerażeniem patrzył jak Moonok gapi się w te niewielkie okienko wybałuszonymi ślepiami, a na jego twarzy widać było rozbryzgany mózg Sandry De Loret. Siedział tak na golasa i wpatrywał się w miejsce przez które wbił się pocisk
- Kurwa mać! - Ariakan zaklął siarczyście po czym odruchowo wycelował raz jeszcze i oddał drugi strzał w kierunku swojego celu. Przez krótką chwilę obserwował czy coś się znów wydarzy, ale okienko pozostawało puste. Nie zastanawiając się dłużej nad kryterium błędu i precyzji drugiego strzału pospiesznie zaczął się oddalać z miejsca swojego pobytu w jednej ręce dzierżąc plecak, a w drugiej karabin snajperski. W tejże sytuacji mógł spokojnie startować w maratonach i na pewno osiągnął by bardzo dobry czas. Kiedy biegł przed siebie drogą jaka prowadziła do ukrytego w gęstwinach statku komlink znowu się aktywował po czym teraz już odezwał się głos:
- Ariakanie, tu Lord Gorthuar. Jesteś mi potrzebny na Korriban. Kończ swój urlop.
Oczekuję twojego rychłego stawienia się. W....
Sith wyłączył komunikator - Jasne bo ja właśnie leżę na plaży !!!! - krzyknął głośno cały czas biegnąc aby znaleźć się jak najdalej od miejsca całego wydarzenia. Jedynie co mu cały czas truło umysł przez całą drogę to to czego dowie niechybnie wkrótce się od Wywiadu Imperialnego...
***
- Że co? - zapytał po raz kolejny z niedowierzaniem, a wyraz jego twarzy upodobnił się do twarzy debila zaskoczonego bardzo banalnym pytaniem.
- Lordzie Gorthuarze - ukłonił się z szacunkiem. - Wybacz, ale mogę raz jeszcze prosić o powtórzenie tego co właśnie przed chwila usłyszałem? Bo wybacz proszę, ale nie do końca rozumiem.
- Rada Lordów uznała, iż czas najwyższy wyjść z cienia i zrealizować to co było naszym odwiecznym celem. - Gorthuar mówił powoli bez jakichkolwiek oznak uczuć. - Władza nad galaktyką, a w tym przypadku władza także nad Imperium lub tym co po nim obecnie zostało. I ty w tym także odegrasz bardzo istotną rolę.
- Wiemy doskonale, iż działasz jako agent Imperialnego Wywiadu, pod przybranym imieniem i nazwiskiem i do tej pory przymykaliśmy oko na ten fakt, aczkolwiek teraz to właśnie ty odegrasz w naszej misji istotna rolę. Pytanie moje tylko brzmi: Czy jesteś Sithem i identyfikujesz się z Bractwem jako Ariakan, uczeń Lorda Assarina znany także swego czasu jako Mekanus Khil'ailn, czy jesteś Ardenem Frost, najemnikiem i pionkiem w rękach Wywiadu Imperium. Musisz wybrać co będzie twoją drogą i przeznaczeniem. Swego czasu byłeś potężnym Strażnikiem Wiedzy Bractwa Sithów, Liderem Szkoły, później członkiem Szkoły Ciemności Lorda Neilaxa, ale teraz nie jestem pewien czy tak naprawdę jesteś oddany całkowicie Bractwu, czy więcej jest z ciebie najemnika w rękach władz wywiadowczych Imperium. Wątpię co do twojej bezwzględnej lojalności
gdyż wiem jak wyglądało twoje odejście z Bractwa i w jakich to zdarzyło się okolicznościach. Osobiście nie ufam ci do końca i nie wierzę w twoje nawrócenie się ponownie na ścieżkę Sith. Nie po tylu latach. Więc teraz masz szansę udowodnić, iż się mylę. Odmowę czy też próbę ucieczki uznam za zdradę względem Bractwa oraz całego Imperium i z wielką chęcią osobiście cię zabiję. I wierz mi nie będzie to szybka i bezbolesna śmierć.
Zamurowało go. Przez chwilę wydawało się Ariakanowi, iż wszystko to co usłyszał w tej chwili było jedynie wybrykiem jego umysłu. Ale niestety tak nie było. Bractwo Sithów wiedziało o wszystkim. Po jego odejściu nie zapomnieli o nim, śledzili jego każdy krok. Jednakże w jednym Lord Gorthuar mógł się mylić. Ariakan wrócił do Bractwa z własnej nieprzymuszonej woli, z chęci powrotu do tego co znał i do własnych przekonań, do tego co w jego duszy ścierało się przez tyle lat odkąd opuścił swoich Braci i Siostry w Mroku. Ale sam Lord miał prawo myśleć inaczej, a teraz trzeba było to udowodnić.
- Lordzie Gorthuarze - jego głos zabrzmiał teraz już także lodowato. - Jestem na twoje usługi jak i całego Bractwa. Popełniłem swego czasu błąd, który siedzi w mym sercu jak cierń, ale wydaje mi się, iż od mego powrotu udowodniłem swoją lojalność względem Bractwa, tym samym na nowo rozumiejąc trzy dogmaty Sithów, w pełni się z nimi identyfikując. Tak, sam sobie jestem winien mego błędu, ale teraz służę jedynie Bractwu i jestem gotów udowodnić to jak tylko będę mógł. Jeśli wątpisz w moje intencje zabij mnie tu i teraz, a oszczędzimy sobie dalszych następstw mych poczynań z przeszłości.
Słowa te nie zrobiły najmniejszego wrażenia na Lordzie. Jego wyraz twarzy był tak samo obojętny i pozbawiony dosłownie wszystkich uczuć jakie Ishmay mógł znać. Tak jakby jego słowa odbiły się głuchym echem o ścianę i rozpłynęły w powietrzu.
- Pokaż mi. Udowodnij, iż się mylę. Pokaż mi, że jest w tobie ten sam Ariakan, który kilkanaście lat temu wstępował w szeregi Bractwa. To twoja szansa, a ja właśnie ją tobie daję. Jak potoczą się twe losy zależy tylko i wyłącznie od ciebie samego....
Lord Gorthur wtajemniczył Ariakana w cel ich misji. Ich zadaniem było zrobić wszystko aby Sithowie przejęli władzę nad Imperium Gillada Pallaeona. W obecnej sytuacji, a ściślej mówiąc po inwazji Vongów i Imperium i Nowa Republika mocna oberwały, a tym bardziej ten pierwszy twór nie jest tak stabilny jak być powinien. Zadanie nie należało do łatwych, jednakże Ishmay doskonale wiedział, iż w szeregach Imperium jest wielu oficerów niezadowolonych z obecnego ustroju i systemu panowania jakie obrał głównodowodzący Resztkami Imperium, uważając go za słabego oraz będącego marionetką Republiki.
Zresztą do tej pory wybaczyć sobie nie mogą podpisania traktatu pokojowego Pallaeon -Gavrisom . W ich mniemaniu był to akt słabości i nigdy tego ruchu Pallaeonowi nie wybaczyli. Nawet pomimo oficjalnego dekretu mówiącego, iż żadna ze stron nie została pokonana. Ale to nie przemawiało do wielu tych dla których Nowy Ład był czymś więcej . Woleli by zginąć, niż stać w boju ramię w ramię u boku Republiki. Ale cóż, zdarzyło się jak się zdarzyło. Zresztą same założenia owego traktatu nie zdawały się działać tak ja powinny, gdyż zamiast zwalczania przemytu i przestępczości te o dziwo miały się jak nigdy bardzo dobrze, a nawet można by rzecz fantastycznie i tylko na tym półświatek przestępczy skorzystał.
Plan zakładał przeciągnięcie na swoją stronę co ważniejszych oficerów Imperium, Moffów i oficjeli tak aby zaakceptowali by fakt, iż to Bractwo pełnić będzie kontrolę. Większość z nich, no może nie większość ale jednak pewna grupa wywodziła się z Imperium z czasów Palpatine'a i po cichu nie podobał im się obecny stan rzeczy. W Imperialnym Biurze
Bezpieczeństwa, COMPNORZE a nawet samym Wywiadzie Imperialnym można było nie raz usłyszeć przypadki niezadowolenia i tęsknoty za starym Imperium. Trzeba było tylko odpowiednio wszystko rozegrać. A tak się na szczęście składało, iż Ariakan kilka takich osób poniekąd znał...
***
Ariakan uśmiechnął się szeroko i wychylił kolejny kieliszek nemoidańskiej wódki. Głowę miał niezbyt mocną do picia tego typu trunków ale życie nauczyło go dobrej improwizacji i oszukiwania podczas picia, nierzadko dla własnych celów.
- To mówisz, że zostałeś mianowany kapitanem w Imperialnym Biurze Bezpieczeństwa?
No, no. Przyznam, iż teraz stanowisko już cię zobowiązuje przyjacielu. Wielka odpowiedzialność spoczywa teraz na twoich barkach. Imperialne Biuro Bezpieczeństwa to jednostka z którą się wszyscy muszą liczyć w końcu.
- Gówno prawda Arden - Mykel prychnął pogardliwie, machnął ręką w geście
niezadowolenia i napił się z kieliszka tak nieudolnie, aż wódka popłynęła mu kącikiem ust i zalała kołnierz munduru. - Szlag by to trafił- syknął - Arden! To już nie jest to samo ISB co kiedyś. Pozostała jedynie nazwa i martwy twór biurokratów i przydupasów Pellaeona. Ot co, my starzy oficerowie Imperium Galaktycznego nie mamy już nic wspólnego z dawną świetnością tego biura, heh.
Prychnął po raz kolejny i polał sobie sam raz jeszcze wódki.
- Za zdrowie Imperium, prawdziwego Imperium przyjacielu a nie to - tu obejrzał się uważnie wokoło czy aby nikt nie podsłuchuje ich rozmowy i ściszył głos - co mamy tutaj teraz. To nie jest już Imperium Galaktyczne bynajmniej dla mnie. To Republika w imperialnej skorupie. Złagodzone do cna, wylizane jak futro banthy, żeby nie powiedzieć bardziej lubieżnie - popatrzył się frywolnym wzrokiem na stolik obok gdzie siedziały dwie zeltronki, prawdopodobnie wnioskując po ubiorze wykonujące bardzo wesoły zawód. Oczywiście dla klientów rzecz jasna - Już dawno doktryna Nowego Ładu odeszła do lamusa a prawdziwych imperialnych oficerów zastąpiły dzieci, które siedzą na stołkach tutaj w ISB, we Flocie i Armii a nawet w Wywiadzie. Dzieci które rządzą planetami i tak dalej i tak dalej.
Po tych słowach splunął na podłogę i szybkim ruchem opróżnił kieliszek, zagryzając białą oliwką z Naboo, która jako jedyna i ostatnia leżała w półmisku z przystawkami. Ariakan nalał sobie także kieliszeczek, przystawił do ust i przez chwilę udawał, że delektuje się mocą tego jakże sławetnego trunku.
- W dupie mam ten awans, po co mi siedzieć za biurkiem i co mam robić? - Mykel wyrzucał z siebie coraz więcej jadu jaki zbierał mu się z każdym kolejną wypitą kolejką - Uśmiechać się do tych debili, którzy kochają nade wszystko obecny stan rzeczy? Nie bądź Arden śmieszny to jest gówniana robota. Kiedyś by się mnie bali a teraz śmieją się ze mnie gówniarze, którzy mają wyższe stopnie a w dupie byli i ssali cycek matki lub ciotki albo włazili na stojąco pod szafę jak ja kształtowałem z innymi nasze Imperium . Niebywałe było w jego głosie to jak ujął słowo NASZE, to dało do zrozumienia, iż naprawdę nie może się biedny odnaleźć w nowej roli.
- Służę Imperium od ponad 35 lat. Służyłem już wtedy gdy na samo słowo ISB większość imperialnych srała w swoje jedyne wojskowe gacie jakie miała na stanie. Wtedy znaczenie naszego biura miało istotny wpływ na morale i kształtowanie się struktur imperialnych. I co? I gówno powiem ci bo to wszystko upadło za sprawą garstki szumowin, którzy rozpieprzyli to wszystko w drobny pył. Uwierzysz? Ale przecież ciebie wtedy na świecie jeszcze nie było chłopcze więc co ty możesz o tym wiedzieć - opowiadał z przejęciem a Sith uśmiechnął się jedynie połechtany mile, że ktoś mu jednak daje mniej lat aniżeli ma rzeczywiście.
- Wszystko to co budowaliśmy w jednej chwili zdechło jak kowiakańska małpka po wypiciu lewego bimbru z Nar Shaddaa, heh - teraz już nie wlał sobie do kieliszka a pociągnął konkretny łyk prosto z butelki i jak wcześniej zalał się znowu wódką tylko, że teraz bardzo obficie upodabniając się do typowego pijaczka z podrzędnej kantyny.
- Rzygać mi się chce na samą myśl - wymamrotał - Rzygać i srać na przemian jak myślę o tym co nasz wspaniały Pellaeon zrobił z tym wszystkim o co walczyliśmy. My starzy imperiale odani całkowicie naszej sprawie nie mamy już nic do roboty.
- Oho robi się w końcu ciekawie - W myślach Ariakana zakiełkowała nadzieja rychłego przejścia do sedna wyrzutów Mykela, który jak by nie było poczciwym był człowiekiem nie potrafiącym jedynie odnaleźć się w obecnej rzeczywistości i sytuacji politycznej.
- I mówię ci Arden, tak to wygląda - smutno skwitował Mykel po czym westchnął ciężko - Jak ja marzę o powrocie starego dobrego Imperium....
Dwadzieścia minut później...
W głowie Mykela najwyraźniej i szumiało już całkiem dobrze i kręciło się jeszcze lepiej. Wybałuszone ślepia i głupkowaty wyraz twarzy mówiły już wszystko. Nemoidańska wódka to specyficzny zresztą trunek. Oprócz olbrzymiej zawartości alkoholu zawiera w sobie także specyfik znany wszem i wobec w galaktyce jako Purpurowy Lotos. Miłośnikom ponad galaktycznych wrażeń i doznań nie trzeba go przedstawiać a nie wtajemniczonym wystarczy powiedzieć, iż jest to bardzo mocny środek odurzający kosztujący na czarnym rynku dosyć sporo ze względu na rzadkość występowania naturalnego składnika z którego jest sporządzany. Sama cena gorzałki z taką wkładką także nie należy do najtańszych a na pewno nie jest na kieszeń oficera ISB w stopniu kapitana.....
- Buahahhahahahaaa - Mykel roześmiał się tak głośno, że dało się go słyszeć w drugim końcu jak by nie było dosyć dużej sali a i goście poodwracali głowy z ciekawości któż tak wesoło sobie poczyna.
- Mówię ci Arduś jakie to było zabawneeeeeee - głos mu się już łamał a wyraz jego twarzy świadczył, iż zaraz może wybuchnąć gromkim płaczem - Tłukli nas, tłukli nas badylami i kamieniami. Tłukli nas ile wlezie tam pod Endorem, yeeeeeeeeahhh. Małe obsrane i zawszone kudłate śmierdziele tłukły nas, doborowe jednostki Imperium GALAKTYCZNEGO - tu wstał i z całej siły wrzasnął NIECH ŻYJE IMPERATOR
PALPATINE!!!!Aż siedzący obok jeden z młodszych oficerów spadł wystraszony ze stołka. Zadziwiające było, że po tylu latach od sławetnej Bitwy pod Endorem ten stary pryk tak wszystko jeszcze przeżywał.
- NIECH ŻYJEEEEEEEEEEEEEEEE! Po czym usiadł i zalał się łzami jak dziecko a łzy leciały mu ciurkiem po twarzy mieszając się z glutami z nosa i spływając po brodzie aż do kołnierza imperialnego munduru. Inni goście to zabawnie to żałośnie patrzyli na nasz stolik a może raczej na samego Mykela, którego organizm najwyraźniej zaczął już reagować poprawnie na wypity trunek.
Ariakan wyjął serwetkę z podajnika stojacego na stoliku i podał swemu towarzyszowi. Ten pośpiesznie począł wycierać twarz a wydzielina z nosa rozmazała mu się wraz ze spływającymi po twarzy łzami.
- Dziękuję Arduś - wymamrotał - Jesteś dobrym przyjacielem.
W normalnej sytuacji po takich słowach jego nos przypominał by już rozkwaszoną bothańską śliwę lecz Ishmay wiedział doskonale, że to niestety jest konieczne aby uzyskać te informacje na których mu zależało a tak się niefortunnie lub może nawet dobrze składało, iż Mykel nawet jeśli nie był w ich posiadaniu co mogło tak być zważywszy na nie najwyższy oficerski stopień w ISB to prawdopodobnie miał wiedzę kto takowe informacje u nich w biurze posiada. A te były niestety Ariakanowi potrzebne. Czy przyjaciele tak postępują? No nie jeśli nimi są a w tym przypadku trudno było mówić o jakiejkolwiek przyjaźni.
- Nie mam po co już żyć - ciągnął swój jakże smutny wywód Mykel - Moje życie straciło sens gdy Imperium upadło - po czym podrapał się po mokrej i zalanej łzami brodzie i ściągnął z niej gluty strzepując je na podłogę co już samo w sobie nie było zbytnio higieniczne a po tym odruchowo złapał za butelkę.
- W dupieee - sapnął ciężko gdy okazało się, iż butelka była pusta - W DUPIEEEE MAAAAAAM WAS WSZYSTKICH!!!!
Wydzierając się na cały głos mało kulturalnie wypowiadał się o swoich przełożonych a dostało się także samemu Pellaeonowi - SRAM NA NIEGO I WAS WSZYSTKICH. W DUPIEEEE MAMMM. WY REBELIANCKIE ŚWINIE I POMIOTY SZCZURA WOMP!!!
Darł się co niemiara wymachując rękoma,nawet próbował sciągnąć w dół spodnie i już było pewne, że za chwilę w drzwiach stanie wezwany wcześniej do awanturującego się oficera patrol Imperium i cała zabawa się zakończy. Jeśli Mykel trafi do aresztu a co gorsza patrol każe się wylegitymować także Ariakanowi to wiadomym było, iż wylądują tam razem. Trzeba było działać bo Sithowi nie uśmiechało się spędzić kilka dni w imperialnym kurorcie a tym samym tłumaczyć się ze wszystkiego oficerom dyżurnym bądź co gorsza sędziemu. Nie mówiąc już o przesłuchaniu w ISB w którym to zbyt popularny i lubiany nie był. Jednym sprawnym ruchem uderzył Mykela w żołądek na tyle mocno, iż ten porzygał się na podłogę i stracił przytomność rozkładając się jak żaba z Dagobah na stoliku. Trochę nie pomyśli wszystko to szło no ale kto mógł wiedzieć, iż nemoidańska wódka tak szybko i bezpardonowo podziała na biednego towarzysza Ariakana a ten nie miał zbytnio czasu na zabawę. Po uregulowaniu sporego rachunku z dość sustym napiwkiem i przeproszeniu obsługi lokalu za swojego kompana upewnił się także, iż ta nie wezwała imperialnego patrolu.
Gdy droid sprzątający wyczyścił stolik i wokół niego, Sith zamówił szklankę corelliańskiej whiskey i usiadł obok kapitana, który teraz już spał lekko pochrapując. Dyskretnie sięgnął do zewnętrznej kieszeni jego munduru i wyciągnął to na czym także mu zależało chowając to do swojej kieszeni. Z uśmiechem wychylił szklaneczkę whiskey, wstał od stolika oglądając się czy nikt nie widział tego co robi i wyszedł na zewnątrz.
- Skontaktuj się ze mną - powiedział po aktywacji podręcznego komunikatora - Jestem na Bastionie i mam dla ciebie zadanie Raywen...
***
Gilad Pellaeon odłożył sekator, zdjął ubrudzone ziemią rękawice i narzutę chroniącą mundur, a następnie skierował się ku stojącej na skraju ogrodu ławeczce. Opieka nad roślinami była jedną z niewielu czynności, jakie dawały mu ukojenie. A tego właśnie coraz częściej potrzebował w tych niespokojnych czasach, które nastały wraz z przybyciem Yuuzhan Vongów.
Gdyby tylko zaprowadzenie ładu w Galaktyce było równie proste, jak utrzymanie go w ogrodzie, pomyślał oficer, gładząc dłonią siwy wąs. Ale niemalże dwadzieścia pięć lat po śmierci Imperatora, Galaktyka nie mogła być chyba dalsza od ideałów Nowego Ładu. Nowa Republika, która kiedyś rzuciła Imperium Galaktyczne na kolana, stała się tak słaba, a jej przywódcy byli tak niekompetentni, że Imperium miałoby szansę odzyskać dawną chwałę, gdyby nie inwazja nieprzewidywalnych religijnych fanatyków spoza obrębu Galaktyki.
Skandaliczny sposób, w jaki Nowa Republika marnotrawiła swoje siły sprawił, że nie było nawet sensu sprzymierzać się z dawnym wrogiem i próbować pokonać najeźdców. Wielki Admirał mógł tylko czekać i mieć nadzieję, że zwycięzca tej nowej wojny będzie zbyt osłabiony, by próbować zaatakować sektory, które pozostały wierne Imperium. Sytuacja miałaby się zgoła inaczej, gdyby krótkowzroczni rebelianci nie zniszczyli obu Gwiazd Śmierci...
- Istnieją inne bronie mogące zaszkodzić najeźdźcom, admirale - przerwał rozmyślania Pellaeona męski głos. - Choć przyznam, że widok światostatków dzielących los „Liberty” byłby krzepiący.
Wielki Admirał rozejrzał się, szukając wzrokiem intruza. Niemal natychmiast dostrzegł przechadzającą się pomiędzy donicami wysoką postać odzianą w czarną szatę z kapturem. Widok ten zmroził mu krew w żyłach, pamiętał bowiem doskonale typ istot, które preferowały taki ubior, a szczególnie dwie... Palpatine’a i C’baotha. Chociaż energiczne ruchy jego nieproszonego gościa świadczyły, że jest on dużo młodszy.
- Kim pan jest? - rzucił Pellaeon. - Jak ominął pan straże?
- Nie skrzywdziłem ich, jeżeli o to pan pyta. Ale proszę ich nie wołać, chciałbym porozmawiać z panem w spokoju - Wielki Admirał nie mógł odmówić logiki słowom przybysza, w końcu wysłuchanie go nie mogło przynieść żadnej szkody. - Odpowiadając na pańskie pierwsze pytanie, nazywam się Gorthuar Ventress i jestem, podobnie jak Darth Vader i Imperator Palpatine, Lordem Sithów.
- Ventress? To nazwisko było niesławne w czasach Wojen Klonów.
- Sławne czy niesławne, to kwestia punktu widzenia, admirale - zaśmiał się Sith, podchodząc wreszcie do Pellaeona. - Ale nie przyszedłem tu rozwodzić się nad dokonaniami mojej babci.
Słowa przybysza sprawiły, że Pellaeon postanowił nie kontynuować tematu. Nie widział w tym najmniejszego sensu - prawdopodobnie i tak nie wydobyłby niczego ze swego rozmówcy. Zamiast tego postanowił przyjrzeć się pierwszemu widzianemu od prawie ćwierć wieku Sithowi.
Wielki Admirał zobaczył pod kapturem bladą, poprzecinaną żyłkami twarz. Na najwyższego wodza sił zbrojnych Imperium spoglądało z niej dwoje płonących oczu - jedno nienaturalnym złotopomarańczowym blaskiem, drugie zimnym czerwonym światlem cybernetycznego wszczepu. Obrazu nieproszonego gościa dopełniała krótka, starannie przystrzyżona czarna bródka.
- W takim razie proszę powiedzieć, czego pan chce.
- W dużej mierze tego samego, co pan, admirale - słowa Sitha były kojące i rozważne. - Proszę pamiętać, że Nowy Ład jest dziełem jednego z moich poprzedników. Cenię i podziwiam pracę Imperatora i chciałbym oglądać ją w dawnej chwale.
- Z sobą u steru - stwierdził, a nie zapytał Pellaeon.
- A czy Imperium wiodło się źle, gdy na tronie zasiadał Lord Sithów? - Pytanie Ventressa złagodziło obawy Pellaeona. W duchu oficer poczuł, że musi przyznać rozmówcy rację. - Ale nie ja jestem Mrocznym Lordem, władzę nad Bractwem Sithów sprawuje Darth Alkern, w którego imieniu do pana przybyłem.
- A więc jest was wielu? - zainteresował się admirał.
- Wystarczająco wielu, by zdławić Zakon Jedi, admirale. A teraz, gdy Nowa Republika ma na głowie inne problemy, mamy zamiar zrobić właśnie to.
- A sił zbrojnych Imperium potrzebujecie, by potem opanować Galaktykę - domyślił się Pellaeon. - Gdy już Vongowie i Republika nawzajem się wykrwawią?
- Dokładnie tak, admirale. A pańską wierność chcę kupić bronią, która pozwoli przetrącić kręgosłup siłom Yuuzhan Vongów, gdy będą się tego najmniej spodziewali. Pamięta pan bez wątpienia bitwę o Ithor?
- Pyłek drzew baffor? Macie pyłek drzew baffor, którego ci republikańscy głupcy nie byli w stanie obronić?
- Dziesiątki milionów ton, z wyspecjalizowanymi środkami przenoszenia.
- Proszę mnie uznać za zaintrygowanego, Lordzie Gorthuarze. Roboczo przyjmijmy, że pańska propozycja mnie interesuje. Ale w Impeirum są jeszcze Moffowie, jest Wywiad, jest Biuro Bezpieczeństwa.
- Admirale - Ventress uśmiechnął się i podszedł do jednej z donic. - Proszę się nimi nie przejmować. Podzielam pańską filozofię. Słabe pędy należy usuwać, by dać przestrzeń i światło silnym. Moje narzędzia ogrodnicze po prostu nie są zrobione z metalu.
To mówiąc, Sith wyciągnął dłoń w kierunku kępki corellianskiego mchu yrth, którą Pellaen planował wykopać i wrzucić do kompostownika. Roślina w mgnieniu oka zaczęła więdnąć i czernieć. W tym samym czasie inna kępka mchu nabrała soczyście zielonej barwy, a po chwili wypuściła bujne czerwone owocniki.
- Proszę mi tylko wskazać słabe pędy w Imperium.
***
Moff Kurlen Flennic szybkim, nerwowym ruchem uruchomił holoprojektor stojący na swoim biurku. Trzęsącymi się dłońmi wprowadził kod szyfrujący, a następnie wywołał biuro Moff Crowal. Po kilku sekundach oczekiwania połączenie zostało odebrane.
- Słyszała pani o eksplozji na Muunilist? - rzucił zamiast przywitania. - Grensoma już z nami nie ma.
- A co on robił w środku nocy w siedzibie Intergalaktycznego Klanu Bankowego? - Moff Crowal doskonale wiedziała, że nie była to zwykła pora, o której Moff Grensom mógł odwiedzać poddanych. Nawet poddanych tak kluczowych dla stabilnego funkcjonowania Imperium, jakimi byli Muunowie.
- A czy to ważne? - głos Flennica się łamał. - Najpierw admirał Herven zostaje znaleziony martwy we własnym łóżku, potem Moff Viird znika podczas wyprawy łowieckiej na Branhal, teraz jakieś męty próbują obrabować Klan Bankowy, a ofiarą postronną jest Grensom.
- To rzeczywiście nie wygląda zbyt ciekawie, nawet, jeżeli to zwykłe zbiegi okoliczności. A wcale nie jestem pewna, że są.
- Pamiętasz Ord Cantrell? Wtedy wyglądało to bardzo podobnie. Moim zdaniem najeźdcy...
- Milcz, Flenic. To polączenie nie jest wystarczająco bezpieczne. Powinniśmy to omówić osobiście.
***
Generał Harland Breen do późnej nocy przeglądał raporty z rozbudowy fortyfikacji Cademimu V. Żaden z nich nie wydawał się mu wart uwagi, jednak zmuszał się do tej pracy, mając w pamięci nagrody, jakie już otrzymał i jakie mu obiecano za dostarczanie informacji o imperialnej machinie wojennej.
Około północy pracę generała przerwał ledwie słyszalny odgłos kroków. Oficer podniósł wzrok znad biurka i w ciemności dostrzegł odbicie własnej twarzy w lśniącej, wypolerowanej masce zakapturzonej postaci.
- Nie spodziewałem się ciebie już dzisiaj, Nomie Anorze - powiedział Breen, podnosząc się zza biurka. - Ale mam kilka rzeczy, które powinny cię zainteresować.
Z pewnym zdziwieniem stwierdził, że spogląda na zakapturzoną postać z góry, podczas, gdy zwykle było dokładnie na odwrót. W ciemności, jaka panowała poza zasięgiem lampki biurowej, ciężko mu było dostrzec szczegóły, lecz uznal, że Nom Anor po prostu przyklęknął. Czasami zachowywał się w sposób, którego generał nie był w stanie pojąć.
- Nie jestem Nomem Anorem - mechanicznie przetworzony, ale zdecydowanie żeński głos, był ostatnią rzeczą, jaką Harland Breen usłyszał, zanim stracił świadomość.
Imperium
Imperium
#2Imperialny Wywiad to jednostka, która pomimo faktu, iż nie afiszuje się ze swoimi poczynaniami jak Wywiad Marynarki, nie chwali się wszem i wobec ze swoich dokonań - to trzeba przyznać jej to, że niepodzielnie to właśnie ona sprawuje po cichu władzę w Imperium. Aczkolwiek od wielu już lat Wywiad Imperialny miał mało roboty i istniał jedynie praktycznie na dekrecie imperialnym jako oficjalna jednostka.
To nie były czasy gdy agenci Imperium przemierzali galaktykę wykonując najróżniejsze misje zlecone przez swych dowodzących – zabójstwa i sabotaże odeszły już do lamusa, a misje teraz polegały bardziej na obserwacji i infiltracji mało istotnych zagrożeń zewnętrznych. Z tego bynajmniej powodu wielu agentów dało się zwieść pokusom najróżniejszych organizacji przestępczych i opuściło szeregi Wywiadu, co gorsza sprzedając także informacje na jego temat.
Stara kadra, która piastowała stanowiska zapewne pamiętała jeszcze ruch Pellaeona, który spowodował podpisanie traktatu kończącego galaktyczną wojnę domową i tym samym zakończenie działań wywiadowczych w pierwotnym tego słowa rozumieniu.
No ale co było zrobić, czasy się zmieniają. Stare rządy odchodzą, przychodzą na ich miejsce nowe. Tylko, że nowe nie zawsze oznacza te właściwe.
Ariakan zamyślił się na dłuższą chwilę. Wiele zmieniło się od momentu jak opuścił Bractwo. A i nigdy nie przypuszczał, iż wróci i na nowo zacznie drogę Sith. I do tego jeszcze misja jaką zlecił mu Lord Gorthuar - przejęcie władzy nad Imperium. No cóż, nie była to byle jaka misja likwidacji niewygodnego celu, tylko misja mająca na celu przywrócić władzę w galaktyce Bractwu. A to suchary Poom z Tatooine już nie są. Zapalił papierosa i zaciągnął się. Misja była bardzo ważna, a on nie mógł sobie pozwolić na jakakolwiek porażkę. No ale incydent z Mykelem do najbardziej udanych także nie należał. Ariakan miał nadzieję dowiedzieć się kilku bardzo istotnych rzeczy a zyskał jedynie małą namiastkę tego co oczekiwał.
- Nadal palisz te same śmierdzące szlugi Ar - usłyszał głos, a z ciemności wyłoniła się olbrzymia postać. - Czuć je na kilometry i zawsze wiem, że to jesteś akurat ty.
Olbrzym podszedł bliżej Ariakana. Był naprawdę przeolbrzymi. Przewyższający go o dobre dwie głowy i dwa razy taki jak on wszerz. Na twarzy widać było charakterystyczne tatuaże klanowe.
Uśmiechnął się szeroko szczerząc przy tym białe jak mleko zęby.
- Mordo moja - chwycił Sitha w objęcia i ścisnął tak mocno aż Ariakanowi szlug wypadł z gęby, a oczy wyszły z orbit.
Raywen Kenshi, Kiffar na usługach Wywiadu Imperialnego. Moczymorda, zabójca, przemytnik i najemnik. Osobnik, która potrafi zabić jednym uderzeniem i nigdy nie rzuca słów na wiatr. Jegomość, który jest bezwzględny wobec swoich wrogów i totalnie lojalny wobec przyjaciół. Na domiar tego wrażliwy na Moc o czym Ariakan nie raz mógł się przekonać.
Na uwagę zasługiwał incydent podczas ostatniej ich wspólnej misji dla Wywiadu Imperium. Raywen otrzymał błędne informacje od oficerów terenowych na temat jednego z informatorów klanu Mokot. Po zapoznaniu się z przesłanymi informacjami po prostu jedną ręką zgruchotał biedakowi głowę. I to bez żadnego większego wysiłku. Ariakan szczerze powiedziawszy po tym co zobaczył o mało co nie zrobił w gacie ze zdumienia. Po czym otrzymał info, iż to było niestety nieporozumienie. Nie bardzo się tym przejął. Oczywiście jemu samemu Ishmay proponował wstąpienie do Bractwa ale Kenshi jak zwykle miał swój pomysł na życie. No cóż, każdy jest kowalem swego losu.
- Miło cię widzieć Rey - Ariakan z trudem złapał oddech uwolniwszy się z żelaznego uścisku swojego towarzysza. - Wiesz kurwa dobrze, że nie cierpię gdy to robisz bydlaku, a robisz to specjalnie. Olbrzym tylko prychnął i po raz kolejny rozdziawił gębę w uśmiechu.
- Czego ode mnie Ar potrzebujesz - zapytał po chwili bez ogródek.
- Dlaczego akurat uważasz, iż czegoś od ciebie potrzebuję? - Sith odpowiedział ironicznie pytaniem na pytanie.
- Bo zawsze tak jest Ar - odburknął Kiffar.
Irytował go, ale Ariakan darzył wielką sympatią Kenshiego, a nawet można powiedzieć, iż łączyła ich przyjaźń. Żeby nie nadużywać tego słowa oczywiście zbyt mocno. No niech ci będzie - skwitował Sith. W środku, w tej knajpie leży nawalony jak szpadel oficer ISB. Co prawda mój plan wyciągnięcia od niego potrzebnych mi informacji z lekka zawiódł ale i tak musisz mi pomóc.
Po czym wyjął z kieszeni kurtki identyfikator wraz z kodami dostępu Mykela
- Musisz mi to sfałszować, cokolwiek. Potrzebuję tego aby dostać się tam gdzie muszę się dostać i zrobić to co muszę zrobić.
- Ciebie chyba powaliło Frost. Kurwa, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego o co mnie prosisz? - Kenshi spojrzał się na Ariakan jak na debila - Czy ty zdajesz sobie sprawę o co mnie prosisz?.
Powtórzył po raz kolejny
- No kurwa zdaję - Ariakan splunął na ziemię - Wydaje mi się, iż wyrażam się w miarę jasno Reywen. Chcę abyś to podrobił, zhackował i chuj mnie interesuje jak. Potrzebuję tych danych... -Srasz we własne gniazdo Arden? - Kiffar spytał spode łba - Tak właśnie uważam. Srasz w gniazdo, które daje ci żreć. A ja z racji tego, że żrę z tego samo gniazda nie chcę sobie tego urwać. Zajebać kogoś, połamać komuś kończyny, zlikwidować kogoś to zrozumiem bo do tego zostaliśmy stworzeni. Ale ucinać rękę, która nas karmi Ar? Co cię kurwa opętało? Chłopie weż ty się walnij w łeb. Żądasz ode mnie czegoś czego nie mogę zrobić. To by była porażka na całego jeśli by się to wydało. Ani ty ani Ja nie mielibyśmy już życia na terytorium Imperium. Co więcej chłopie. Każdy pijaczyna knajpiany miałby nasze namiary i licencję 007 na zabijanie z naszymi podobiznami uśmiechniętymi od ucha do ucha.
Wyciągnął z kieszeni Ariakana paczkę papierosów, odpalił jednego i po dosyć głębokim sztachu wypuścił dym.
- Palisz śmierdziele stary... - wydusił - Po co ci to?
- Po co m fajki? - Ariakan zapytał robiąc minę wioskowego głupka - No każdy ma jakiś nałóg. -Zaraz ci pierdolnę Ar - Kiffar krzyknął w złości - Pytam się po co ci te dane. Wybacz, ale chciałbym wiedzieć na co idzie moja robota. Po której oczywiście mogę już nie być mile widziany na tej planecie ani na kurwa innych! Interesuje mnie za co daję swoją wielką dupę i nadstawiam swoje dobre imię...
- Dobre imię - Ishmay burknął pod nosem - Ciekawe u kogo i gdzie...
- Wszystko słyszałem pomiocie szczura womp - olbrzym obruszył się i Ariakan wyczuł w nim narastający gniew, a to już dobrze nie wróżyło. - masz mi coś do powiedzenia?
- Tak jak ci powiedziałem podczas naszego ostatniego spotkania. Nazywam się Ariakan Ishmay i jestem członkiem Bractwa Sith... - tu nie skończył bo Kiffar wtrącił się bez pytania.
- Frost nie rób ze mnie debila, wiem kim jesteś. Powiedz mi tylko po kiego grzyba są ci te dane. -Bractwo Sith chce przejąć władzę w Imperium. Czy jest to odpowiedź jaka cię bracie zadowala? - zapytał od niechcenia. Po tych słowach Reywen ponownie wyszczerzył mordę w szerokim bardzo uśmiechu. A czy na tym da się zarobić ? - spytał po chwili...
Mykel spał w knajpie w najlepsze. Pochrapywanie mieszało się puszczaniem gazów co w efekcie dawało dosyć dziwny i w sumie niezbyt przyjemny efekt. Z jednej strony smród a z drugiej zawodzenie przypominający jaszczurkę Vuole podczas godów. Kenshi podszedł bliżej chrapiącego Mykela i popatrzył z ciekawością na oficera ISB, który w obecnej sytuacji mógłby się stać hitem holonetu a wystarczyłby do tego ze dwie, trzy fotki i umieścić je na najpopularniejszych portalach typu Imperialbook i Imperiagram. Nie mówiąc już o Repbtitter czy tez innych mniej popularnych. Te zdjęcia mogłyby by okazać się hitem ale szkoda mu było biednego Mykela. On tak cały czas? - Kiffar kiwnął głową w kierunku Ariakana - Śpi, chrapie i pierdzi?
- Nie wiem bo mnie nie było chwilę - odpowiedział Ariakan podając swemu towarzyszowi szklankę z whiskey z Naboo. Masz i pij - nawet nie wiesz ile mnie to musiało kosztować.
- No chłopie - zamlaskał Reywen - Delicje...
- Skąd ty kurwa operujesz takim słownictwem? Delicje, może jeszcze powiesz małmazja? Albo może nektar Bogów? Nie jesteś tu po to aby zachowywać się jak somelier z Naboo czy chuj wie kto, tylko aby mi pomóc do kurwy nędzy.
Ariakan cisnął ze złości szklanką o glebę a ta rozprysła się na wiele kawałków, co znów zwróciło uwagę barmana i obsługę. Sith wykonał w ich kierunku gest, który miał oznaczać iż wszystko jest w porządku i on to ureguluje
- Kurwa Kenshi - wysyczał przez zęby - Jedziemy dalej czy chcesz mieć tu zaraz patrol Imperium?
- No dobra, dobra. Kto to jest? - olbrzym wskazał na leżącego na stole Mykela
- No kto? Wielki Moff Tarkin kurwa. Reywen skup się. Nie poznajesz?
- AAAAA - zaśmiał się - To ten oficerek niedoceniany?
- No tak, ten właśnie oficerek - Ariakan machnął ręką w geście zwątpienia.- Bierz go na barki i wynosimy się stąd w bardziej zaciszne miejsce. Musimy go przygotować na to co nadchodzi.Jesli się nie pośpieszymy to gwarantuję ci odwiedziny w biurze ISB...
- No dobra - Reywen się głupio uśmiechnął po czym pociągnął śpiącego Mykela za włosy a ten w niekontrolowanym geście odruchowo zerzygał się na stół. No stary - zaśmiał się za to jeszcze trzeba będzie zapłacić i przerzuciwszy go przez ramię skierował się ku wyjściu z kantyny.
Ariakan uregulował jeszcze rachunek za droida sprzątającego już nawet nie myśląc ile wydał dzisiejszego wieczoru. Miał wrażenie, iż każdy z gości patrzy na niego podejrzanie i z obawami. Uśmiechnął się w kierunku gapiów sztucznie i czym prędzej opuścił miejsce, które wydoiło z niego ostanie kredyty.
- Gdzie go odpalić - Kiffar spytał z ciekawością
- Na datapadzie masz koordynaty. Spotykamy się tam za godzinę. Ja jeszcze muszę coś załatwić - Ariakan machnął na pożegnanie ręką zadowolony, iż nie musi się nadmiernie tłumaczyć...
Minęło trochę czasu zanim Ariakan wrócił w umówione miejsce i zaczął powoli ale bardzo dobitnie cucić Mykela. Oczywiście starał mu się uświadomić jaki jest jego cel ale niestety oficer będąc jeszcze pod wpływem wypitego trunku nadal pozostawał nie tyle co w stanie upojenia co w stanie który nie sprzyjał planom Sitha i w jego dążeniu do obranego celu. Starał mu się krótko wytłumaczyć gdzie się znajduje i co jest jego zadaniem ale Mykel najwidoczniej nie był tak wątłego umysłu jak zdało się to przypuszczać. A nawet miejsce w którym się znajdował nie robiło na nim większego wrażenia...
Ryewen spokojnie pełnił wartę na zewnątrz delektując się kolejnym zapalonym papierosem i nawet nie poczuł i nie zauważył jak obok niego przeszła mroczna postać pozostawiając po sobie jedynie zwiędłe niedobitki roślin rosnące wokół miejsca w jakim się znajdował.
- Nie zrozumieliśmy się Mykelu - Ariakan stracił już cierpliwość - Nie zaproponowałem ci współpracy a postawiłem przed faktem dokonanym. Nie masz wyboru więc albo zrozumiesz sytuację w jakiej się znalazłeś albo ta decyzja będzie kosztowała Cię bardzo drogo.
- Nie będziesz mnie szantażował Arden. Jestem oficerem Imperialnego Biura Bezpieczeństwa i to co teraz zrobię, zrobię z mojej powinności względem Imperium - po czym odwrócił się na pięcie i skierował ku wyjściu.
Nie uszedł nawet kilku kroków gdy jego ciałem szarpnęła niewidoczna siła rzucając je na kolana. Dało się słyszeć jedynie próby złapania tchu, złapania tchu osoby która zaczyna się dusić... Ariakan stał za nim z lekko wyciągniętą ręką w jego kierunku. Jego twarz była spięta, żyły na skroniach uwydatniły się. Mykel się dusił, jego oczy napłynęły krwią i dało się słyszeć jedynie nie artykułowane dźwięki istoty która za chwilę pożegna się ze swoim doczesnym życiem.
- Mogę przestać w każdej chwili - Ishmay wycedził przez zęby. Jego gniew narastał z każdą sekundą, i z każdą sekundą wyzwalała się w nim coraz to większa Moc. Moc której nie używał przez tyle lat. A dokładniej jej Ciemna Strona...
- Musisz zrozumieć - zbliżył się do oficera - Zrozumieć kolej rzeczy Mykelu. Tu już nie ma miejsca na zastanawianie się. To Nowy Ład którego tak chciałeś a za którym tak bardzo tęskniłeś. W końcu twoje marzenie się ziściło.
- Grhhhrthyyy - Mykel próbował coś powiedzieć ale wszystko to brzmiało jedynie jak zwykły bełkot. Oczy zaszły mu bielmem i w końcu jego ciało stało się prawie bezdusznym flakiem. Ariakan zwolnił chwyt a tenże runął z hukiem na ziemię.
- Więc zrozum Mykelu, iż nie masz już wyjścia. Możesz służyć albo umrzeć jak nic nie znaczący kawałek ścierwa o którym i tak nikt nie będzie pamiętał. Podszedł do niego jeszcze bliżej i kopnął go nie za mocno. Ciało oficera ISB poruszyło się konwulsyjnie i w jednej chwili ten zaczął kasłać i pluć krwią na przemian.
- Czego, czego ty chcesz ode mnie - wysapał z wielkim trudem - Co ja ci zrobiłem?
- Chcę tylko przyrzeczenia lojalności - kontynuował Ariakan - lojalności tym, którzy ustanowią twój Nowy Ład.
- Jestem lojalny Imperium - i już widać było, iż przez tą krótką chwilę gdy jego życie wisiało na włosku, a on sam praktycznie był już po tej drugiej stronie nic się nie zmieniło i, że Mykel niestety nie rozumie w dalszym ciągu powagi sytuacji w jakiej się na własną prośbę znalazł.
Ariakan za pomocą Mocy podniósł jego ciało w górę i cisnął z impetem o najbliższą ścianę, które uderzyło tak mocno, iż dało się słyszeć trzask łamanych kości. Krew płynęła Mykelowi z głowy, ust i uszu a ten leżał ubabrany nią w kałuży. Nie wyglądał już na oficera ISB a na kawał mięsa, ofiarę na którą poluje drapieżnik.
- Kim ty jesteś kanalio - cichy szept był jedynie próbą wykrzyczenia swego bólu i rozpaczy w sytuacji w której się znalazł. - Kim ty jesteś Arden!
- Ja jestem nikim - Ariakan pochylił się nad swoim dawnym kompanem szepcząc mu do ucha szyderczo - Czuję to, że się boisz, czuję twój strach i ból, czuję twą bezsilność. Po raz pierwszy od tak wielu lat czuję to. Ale to nie mnie będziesz się bał. Wiec wybieraj : życie lub śmierć, chwała lub porażka. To wszystko zależy od Ciebie przyjacielu. Daję ci możliwość wyboru i na nowo ukształtowania swojej przyszłości. Chwycił mocno Mykela za włosy i pociągnął jego głowę do góry, aż krew spływała mu między palcami. Dało się tez poczuć smród fekaliów co wskazywało, iż stary oficer imperialny naprawdę się boi - Wybieraj teraz albo zdychaj powoli w smrodzie własnego gówna i uryny.
- Zrobię co zechcesz - wymamrotał ciężko.
- Oczywiście, że zrobisz - Ariakan uśmiechnął się po czym puścił leżącego na ziemi Mykela, wstał i obrócił się w kierunku postaci, która w tym samym momencie wyłoniła się z najciemniejszej części pomieszczenia.
- Lordzie Gorthuarze - ukłonił się - Zadanie wykonane...
To nie były czasy gdy agenci Imperium przemierzali galaktykę wykonując najróżniejsze misje zlecone przez swych dowodzących – zabójstwa i sabotaże odeszły już do lamusa, a misje teraz polegały bardziej na obserwacji i infiltracji mało istotnych zagrożeń zewnętrznych. Z tego bynajmniej powodu wielu agentów dało się zwieść pokusom najróżniejszych organizacji przestępczych i opuściło szeregi Wywiadu, co gorsza sprzedając także informacje na jego temat.
Stara kadra, która piastowała stanowiska zapewne pamiętała jeszcze ruch Pellaeona, który spowodował podpisanie traktatu kończącego galaktyczną wojnę domową i tym samym zakończenie działań wywiadowczych w pierwotnym tego słowa rozumieniu.
No ale co było zrobić, czasy się zmieniają. Stare rządy odchodzą, przychodzą na ich miejsce nowe. Tylko, że nowe nie zawsze oznacza te właściwe.
Ariakan zamyślił się na dłuższą chwilę. Wiele zmieniło się od momentu jak opuścił Bractwo. A i nigdy nie przypuszczał, iż wróci i na nowo zacznie drogę Sith. I do tego jeszcze misja jaką zlecił mu Lord Gorthuar - przejęcie władzy nad Imperium. No cóż, nie była to byle jaka misja likwidacji niewygodnego celu, tylko misja mająca na celu przywrócić władzę w galaktyce Bractwu. A to suchary Poom z Tatooine już nie są. Zapalił papierosa i zaciągnął się. Misja była bardzo ważna, a on nie mógł sobie pozwolić na jakakolwiek porażkę. No ale incydent z Mykelem do najbardziej udanych także nie należał. Ariakan miał nadzieję dowiedzieć się kilku bardzo istotnych rzeczy a zyskał jedynie małą namiastkę tego co oczekiwał.
- Nadal palisz te same śmierdzące szlugi Ar - usłyszał głos, a z ciemności wyłoniła się olbrzymia postać. - Czuć je na kilometry i zawsze wiem, że to jesteś akurat ty.
Olbrzym podszedł bliżej Ariakana. Był naprawdę przeolbrzymi. Przewyższający go o dobre dwie głowy i dwa razy taki jak on wszerz. Na twarzy widać było charakterystyczne tatuaże klanowe.
Uśmiechnął się szeroko szczerząc przy tym białe jak mleko zęby.
- Mordo moja - chwycił Sitha w objęcia i ścisnął tak mocno aż Ariakanowi szlug wypadł z gęby, a oczy wyszły z orbit.
Raywen Kenshi, Kiffar na usługach Wywiadu Imperialnego. Moczymorda, zabójca, przemytnik i najemnik. Osobnik, która potrafi zabić jednym uderzeniem i nigdy nie rzuca słów na wiatr. Jegomość, który jest bezwzględny wobec swoich wrogów i totalnie lojalny wobec przyjaciół. Na domiar tego wrażliwy na Moc o czym Ariakan nie raz mógł się przekonać.
Na uwagę zasługiwał incydent podczas ostatniej ich wspólnej misji dla Wywiadu Imperium. Raywen otrzymał błędne informacje od oficerów terenowych na temat jednego z informatorów klanu Mokot. Po zapoznaniu się z przesłanymi informacjami po prostu jedną ręką zgruchotał biedakowi głowę. I to bez żadnego większego wysiłku. Ariakan szczerze powiedziawszy po tym co zobaczył o mało co nie zrobił w gacie ze zdumienia. Po czym otrzymał info, iż to było niestety nieporozumienie. Nie bardzo się tym przejął. Oczywiście jemu samemu Ishmay proponował wstąpienie do Bractwa ale Kenshi jak zwykle miał swój pomysł na życie. No cóż, każdy jest kowalem swego losu.
- Miło cię widzieć Rey - Ariakan z trudem złapał oddech uwolniwszy się z żelaznego uścisku swojego towarzysza. - Wiesz kurwa dobrze, że nie cierpię gdy to robisz bydlaku, a robisz to specjalnie. Olbrzym tylko prychnął i po raz kolejny rozdziawił gębę w uśmiechu.
- Czego ode mnie Ar potrzebujesz - zapytał po chwili bez ogródek.
- Dlaczego akurat uważasz, iż czegoś od ciebie potrzebuję? - Sith odpowiedział ironicznie pytaniem na pytanie.
- Bo zawsze tak jest Ar - odburknął Kiffar.
Irytował go, ale Ariakan darzył wielką sympatią Kenshiego, a nawet można powiedzieć, iż łączyła ich przyjaźń. Żeby nie nadużywać tego słowa oczywiście zbyt mocno. No niech ci będzie - skwitował Sith. W środku, w tej knajpie leży nawalony jak szpadel oficer ISB. Co prawda mój plan wyciągnięcia od niego potrzebnych mi informacji z lekka zawiódł ale i tak musisz mi pomóc.
Po czym wyjął z kieszeni kurtki identyfikator wraz z kodami dostępu Mykela
- Musisz mi to sfałszować, cokolwiek. Potrzebuję tego aby dostać się tam gdzie muszę się dostać i zrobić to co muszę zrobić.
- Ciebie chyba powaliło Frost. Kurwa, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego o co mnie prosisz? - Kenshi spojrzał się na Ariakan jak na debila - Czy ty zdajesz sobie sprawę o co mnie prosisz?.
Powtórzył po raz kolejny
- No kurwa zdaję - Ariakan splunął na ziemię - Wydaje mi się, iż wyrażam się w miarę jasno Reywen. Chcę abyś to podrobił, zhackował i chuj mnie interesuje jak. Potrzebuję tych danych... -Srasz we własne gniazdo Arden? - Kiffar spytał spode łba - Tak właśnie uważam. Srasz w gniazdo, które daje ci żreć. A ja z racji tego, że żrę z tego samo gniazda nie chcę sobie tego urwać. Zajebać kogoś, połamać komuś kończyny, zlikwidować kogoś to zrozumiem bo do tego zostaliśmy stworzeni. Ale ucinać rękę, która nas karmi Ar? Co cię kurwa opętało? Chłopie weż ty się walnij w łeb. Żądasz ode mnie czegoś czego nie mogę zrobić. To by była porażka na całego jeśli by się to wydało. Ani ty ani Ja nie mielibyśmy już życia na terytorium Imperium. Co więcej chłopie. Każdy pijaczyna knajpiany miałby nasze namiary i licencję 007 na zabijanie z naszymi podobiznami uśmiechniętymi od ucha do ucha.
Wyciągnął z kieszeni Ariakana paczkę papierosów, odpalił jednego i po dosyć głębokim sztachu wypuścił dym.
- Palisz śmierdziele stary... - wydusił - Po co ci to?
- Po co m fajki? - Ariakan zapytał robiąc minę wioskowego głupka - No każdy ma jakiś nałóg. -Zaraz ci pierdolnę Ar - Kiffar krzyknął w złości - Pytam się po co ci te dane. Wybacz, ale chciałbym wiedzieć na co idzie moja robota. Po której oczywiście mogę już nie być mile widziany na tej planecie ani na kurwa innych! Interesuje mnie za co daję swoją wielką dupę i nadstawiam swoje dobre imię...
- Dobre imię - Ishmay burknął pod nosem - Ciekawe u kogo i gdzie...
- Wszystko słyszałem pomiocie szczura womp - olbrzym obruszył się i Ariakan wyczuł w nim narastający gniew, a to już dobrze nie wróżyło. - masz mi coś do powiedzenia?
- Tak jak ci powiedziałem podczas naszego ostatniego spotkania. Nazywam się Ariakan Ishmay i jestem członkiem Bractwa Sith... - tu nie skończył bo Kiffar wtrącił się bez pytania.
- Frost nie rób ze mnie debila, wiem kim jesteś. Powiedz mi tylko po kiego grzyba są ci te dane. -Bractwo Sith chce przejąć władzę w Imperium. Czy jest to odpowiedź jaka cię bracie zadowala? - zapytał od niechcenia. Po tych słowach Reywen ponownie wyszczerzył mordę w szerokim bardzo uśmiechu. A czy na tym da się zarobić ? - spytał po chwili...
Mykel spał w knajpie w najlepsze. Pochrapywanie mieszało się puszczaniem gazów co w efekcie dawało dosyć dziwny i w sumie niezbyt przyjemny efekt. Z jednej strony smród a z drugiej zawodzenie przypominający jaszczurkę Vuole podczas godów. Kenshi podszedł bliżej chrapiącego Mykela i popatrzył z ciekawością na oficera ISB, który w obecnej sytuacji mógłby się stać hitem holonetu a wystarczyłby do tego ze dwie, trzy fotki i umieścić je na najpopularniejszych portalach typu Imperialbook i Imperiagram. Nie mówiąc już o Repbtitter czy tez innych mniej popularnych. Te zdjęcia mogłyby by okazać się hitem ale szkoda mu było biednego Mykela. On tak cały czas? - Kiffar kiwnął głową w kierunku Ariakana - Śpi, chrapie i pierdzi?
- Nie wiem bo mnie nie było chwilę - odpowiedział Ariakan podając swemu towarzyszowi szklankę z whiskey z Naboo. Masz i pij - nawet nie wiesz ile mnie to musiało kosztować.
- No chłopie - zamlaskał Reywen - Delicje...
- Skąd ty kurwa operujesz takim słownictwem? Delicje, może jeszcze powiesz małmazja? Albo może nektar Bogów? Nie jesteś tu po to aby zachowywać się jak somelier z Naboo czy chuj wie kto, tylko aby mi pomóc do kurwy nędzy.
Ariakan cisnął ze złości szklanką o glebę a ta rozprysła się na wiele kawałków, co znów zwróciło uwagę barmana i obsługę. Sith wykonał w ich kierunku gest, który miał oznaczać iż wszystko jest w porządku i on to ureguluje
- Kurwa Kenshi - wysyczał przez zęby - Jedziemy dalej czy chcesz mieć tu zaraz patrol Imperium?
- No dobra, dobra. Kto to jest? - olbrzym wskazał na leżącego na stole Mykela
- No kto? Wielki Moff Tarkin kurwa. Reywen skup się. Nie poznajesz?
- AAAAA - zaśmiał się - To ten oficerek niedoceniany?
- No tak, ten właśnie oficerek - Ariakan machnął ręką w geście zwątpienia.- Bierz go na barki i wynosimy się stąd w bardziej zaciszne miejsce. Musimy go przygotować na to co nadchodzi.Jesli się nie pośpieszymy to gwarantuję ci odwiedziny w biurze ISB...
- No dobra - Reywen się głupio uśmiechnął po czym pociągnął śpiącego Mykela za włosy a ten w niekontrolowanym geście odruchowo zerzygał się na stół. No stary - zaśmiał się za to jeszcze trzeba będzie zapłacić i przerzuciwszy go przez ramię skierował się ku wyjściu z kantyny.
Ariakan uregulował jeszcze rachunek za droida sprzątającego już nawet nie myśląc ile wydał dzisiejszego wieczoru. Miał wrażenie, iż każdy z gości patrzy na niego podejrzanie i z obawami. Uśmiechnął się w kierunku gapiów sztucznie i czym prędzej opuścił miejsce, które wydoiło z niego ostanie kredyty.
- Gdzie go odpalić - Kiffar spytał z ciekawością
- Na datapadzie masz koordynaty. Spotykamy się tam za godzinę. Ja jeszcze muszę coś załatwić - Ariakan machnął na pożegnanie ręką zadowolony, iż nie musi się nadmiernie tłumaczyć...
Minęło trochę czasu zanim Ariakan wrócił w umówione miejsce i zaczął powoli ale bardzo dobitnie cucić Mykela. Oczywiście starał mu się uświadomić jaki jest jego cel ale niestety oficer będąc jeszcze pod wpływem wypitego trunku nadal pozostawał nie tyle co w stanie upojenia co w stanie który nie sprzyjał planom Sitha i w jego dążeniu do obranego celu. Starał mu się krótko wytłumaczyć gdzie się znajduje i co jest jego zadaniem ale Mykel najwidoczniej nie był tak wątłego umysłu jak zdało się to przypuszczać. A nawet miejsce w którym się znajdował nie robiło na nim większego wrażenia...
Ryewen spokojnie pełnił wartę na zewnątrz delektując się kolejnym zapalonym papierosem i nawet nie poczuł i nie zauważył jak obok niego przeszła mroczna postać pozostawiając po sobie jedynie zwiędłe niedobitki roślin rosnące wokół miejsca w jakim się znajdował.
- Nie zrozumieliśmy się Mykelu - Ariakan stracił już cierpliwość - Nie zaproponowałem ci współpracy a postawiłem przed faktem dokonanym. Nie masz wyboru więc albo zrozumiesz sytuację w jakiej się znalazłeś albo ta decyzja będzie kosztowała Cię bardzo drogo.
- Nie będziesz mnie szantażował Arden. Jestem oficerem Imperialnego Biura Bezpieczeństwa i to co teraz zrobię, zrobię z mojej powinności względem Imperium - po czym odwrócił się na pięcie i skierował ku wyjściu.
Nie uszedł nawet kilku kroków gdy jego ciałem szarpnęła niewidoczna siła rzucając je na kolana. Dało się słyszeć jedynie próby złapania tchu, złapania tchu osoby która zaczyna się dusić... Ariakan stał za nim z lekko wyciągniętą ręką w jego kierunku. Jego twarz była spięta, żyły na skroniach uwydatniły się. Mykel się dusił, jego oczy napłynęły krwią i dało się słyszeć jedynie nie artykułowane dźwięki istoty która za chwilę pożegna się ze swoim doczesnym życiem.
- Mogę przestać w każdej chwili - Ishmay wycedził przez zęby. Jego gniew narastał z każdą sekundą, i z każdą sekundą wyzwalała się w nim coraz to większa Moc. Moc której nie używał przez tyle lat. A dokładniej jej Ciemna Strona...
- Musisz zrozumieć - zbliżył się do oficera - Zrozumieć kolej rzeczy Mykelu. Tu już nie ma miejsca na zastanawianie się. To Nowy Ład którego tak chciałeś a za którym tak bardzo tęskniłeś. W końcu twoje marzenie się ziściło.
- Grhhhrthyyy - Mykel próbował coś powiedzieć ale wszystko to brzmiało jedynie jak zwykły bełkot. Oczy zaszły mu bielmem i w końcu jego ciało stało się prawie bezdusznym flakiem. Ariakan zwolnił chwyt a tenże runął z hukiem na ziemię.
- Więc zrozum Mykelu, iż nie masz już wyjścia. Możesz służyć albo umrzeć jak nic nie znaczący kawałek ścierwa o którym i tak nikt nie będzie pamiętał. Podszedł do niego jeszcze bliżej i kopnął go nie za mocno. Ciało oficera ISB poruszyło się konwulsyjnie i w jednej chwili ten zaczął kasłać i pluć krwią na przemian.
- Czego, czego ty chcesz ode mnie - wysapał z wielkim trudem - Co ja ci zrobiłem?
- Chcę tylko przyrzeczenia lojalności - kontynuował Ariakan - lojalności tym, którzy ustanowią twój Nowy Ład.
- Jestem lojalny Imperium - i już widać było, iż przez tą krótką chwilę gdy jego życie wisiało na włosku, a on sam praktycznie był już po tej drugiej stronie nic się nie zmieniło i, że Mykel niestety nie rozumie w dalszym ciągu powagi sytuacji w jakiej się na własną prośbę znalazł.
Ariakan za pomocą Mocy podniósł jego ciało w górę i cisnął z impetem o najbliższą ścianę, które uderzyło tak mocno, iż dało się słyszeć trzask łamanych kości. Krew płynęła Mykelowi z głowy, ust i uszu a ten leżał ubabrany nią w kałuży. Nie wyglądał już na oficera ISB a na kawał mięsa, ofiarę na którą poluje drapieżnik.
- Kim ty jesteś kanalio - cichy szept był jedynie próbą wykrzyczenia swego bólu i rozpaczy w sytuacji w której się znalazł. - Kim ty jesteś Arden!
- Ja jestem nikim - Ariakan pochylił się nad swoim dawnym kompanem szepcząc mu do ucha szyderczo - Czuję to, że się boisz, czuję twój strach i ból, czuję twą bezsilność. Po raz pierwszy od tak wielu lat czuję to. Ale to nie mnie będziesz się bał. Wiec wybieraj : życie lub śmierć, chwała lub porażka. To wszystko zależy od Ciebie przyjacielu. Daję ci możliwość wyboru i na nowo ukształtowania swojej przyszłości. Chwycił mocno Mykela za włosy i pociągnął jego głowę do góry, aż krew spływała mu między palcami. Dało się tez poczuć smród fekaliów co wskazywało, iż stary oficer imperialny naprawdę się boi - Wybieraj teraz albo zdychaj powoli w smrodzie własnego gówna i uryny.
- Zrobię co zechcesz - wymamrotał ciężko.
- Oczywiście, że zrobisz - Ariakan uśmiechnął się po czym puścił leżącego na ziemi Mykela, wstał i obrócił się w kierunku postaci, która w tym samym momencie wyłoniła się z najciemniejszej części pomieszczenia.
- Lordzie Gorthuarze - ukłonił się - Zadanie wykonane...
Darth Alkern, Lord of Rage from the Brotherhood of the Sith
"Only through hard work of others can we attain our dreams."
"Only through hard work of others can we attain our dreams."
Re: Imperium
#3Dxun. Pierwsze spotkanie.
Mal, owinięta w swój czarny płaszcz, przemykała cicho korytarzami. Nie było jej zamiarem wyglądanie na tajemniczą, zresztą na Dxun nie musiała się przed nikim ukrywać. Po prostu od ścian korytarzy ciągnął niemiły chłód, a Zabrakance nie chciało się marnować Mocy na taką głupotę, jak rozgrzanie się. Zresztą właśnie miała spotkać się z czołowym alkoholikiem Bractwa, chyba mogła liczyć na drinka. Uśmiechnęła się wrednie do swoich myśli. Mroczny Lord zlecił jej współpracę z Ariakanem, człowiekiem tajemniczym, który po latach nieobecności wrócił do Bractwa. Mal przejrzała jego dossier, popytała tu i ówdzie, zdobyła kilka informacji, ale były to pobieżne i mocno powierzchowne fakty. Ogólne wrażenie na temat Ishmaya odniosła nienajlepsze, jednak nigdy nie oceniała po pozorach, zwłaszcza ludzi, z którymi musiała współpracować. Teraz będzie miała możliwość przyjrzeć mu się, porozmawiać. Może zrobi na niej lepsze wrażenie na żywo… Zapukała cicho, nacisnęła klamkę. Drzwi otwarły się, a jej oczom ukazał się Ishmay, siedzący na krześle i czyszczący swoją broń. Nawet na nią nie spojrzał. Z opowieści wiedziała, że ma trudny charakter, więc nie spodziewała się niczego innego. Też nie była zachwycona, że mają działać razem, ale Mroczny Lord każe, Sith musi, więc postanowiła się przywitać.
- Eeee… cześć? - mruknęła pytająco. Brak odzewu. Aha, będzie wesoło, pomyślała. - Jestem…
- Wiem, kim jesteś, Mal - Ariakan wdarł się jej w słowo, przerywając. - Nazywasz się Mal, Mal coś tam coś tam... Ranga: Zabójca Sith, przynależność: Szkoła Śmierci. Jak widzisz odrobiłem lekcje i co nieco wiem o „swoich” Braciach i Siostrach. Więcej nie będę się rozwodził, bo chyba to nieistotne, i wiem tyle, ile powinienem wiedzieć. Lekcje uznaję za odrobione.
Jego słowa były gburowate, pozbawione szacunku i na swój sposób obraźliwe. Nawet nie raczył odwrócić się w jej kierunku, całkowicie ją ignorując i dalej zajmując się czyszczeniem broni.
- Ariakan Ishmay, jeden z obecnie najstarszych stażem Sithów w Bractwie - Mal odezwała się chłodno, bez jakichkolwiek oznak emocji. - Uczeń Lorda Assarina i LoreKeeper, onegdaj potężny adept i lider Szkoły Ciemności Lorda Neilaxa, z biegiem czasu popadający w urojenia i chorobę psychiczną, ćpun i pijak, następnie członek organizacji przestępczej A69 i na sam koniec agent Wywiadu Imperialnego. O dziwo, po ośmiu latach powracający do Bractwa, choć jedynie jako cień swojej dawnej chwały i pozycji. I dobrze pasuje do ciebie ranga jaką masz obecnie. Coś więcej? Mam mówić dalej? - jej głos w dalszym ciągu brzmiał chłodno i oschle. - Mogłabym tak opowiadać długo, bo jest o czym. Chyba, że wolisz, abym przeszła do konkretów, które mnie tu przywiodły.
Ariakan przyjął wszystkie słowa bez mrugnięcia okiem, doskonale bowiem wiedział, że jego przeszłość jest jak najbardziej jawna i znana w Bractwie. Z drugiej strony słowa Zabrakanki wyzwoliły w nim chęć stosownej reakcji, odparcie zarzutów, co niestety mogłoby się skończyć nieprzyjemnie albo dla niego, albo dla niej. Jednakże nauczył się kontrolować w miarę swoje emocje i trzymać je na wodzy, toteż nie dał po sobie poznać, że trochę go wkurwiła swoją pogadanką. Z lodówki po swojej prawej stronie wyciągnął butelkę whiskey i nalał sobie dosyć sporo do szklanki, wrzucając na sam koniec cztery kostki lodu.
- Napijesz się, pani? - zapytał sarkastycznie, odwróciwszy się w jej kierunku, po czym wziął głęboki łyk. - No dobrze, skoro już się poznaliśmy bliżej i co nieco o sobie już wiemy, z przewagą twoich wiadomości, powiedz, co cię do mnie sprowadza.
Mal popatrzyła na niego z ciekawością. Nie wyglądał na swój wiek, lekki zarost i ot, kilka siwych włosów. Brudny czarny podkoszulek i ubrudzone smarem dłonie upodabniały go do zwykłego mechanika, a nie do żołnierza, czy tym bardziej Sitha. Charakterystyczny był jeden z jego tatuaży, przedstawiający logo imperialne, oraz blizny na barkach - wspomnienie tortur, jakim poddali go Tongowie, brutalna i bezwzględna organizacji przestępcza, działająca w Światach Głębokiego Jądra. To była ich wizytówka, którą piętnowali każdego swojego jeńca. Zresztą innych blizn też było widać sporo. Twarz Ariakana była ściągnięta, spięta, nosiła piętno jakiś bolesnych wydarzeń, a wzrok pozostawał obojętny.
- Mroczny Lord zlecił nam zadanie - odezwała się po chwili, zdejmując z głowy kaptur swego płaszcza i odsłaniając twarz. - Mamy ze sobą współpracować.
- Współpracować… - powtórzył za nią, pociągając kolejny łyk ze szklanki. - Niby w jakim charakterze mamy ze sobą współpracować, co, siostro?
Słowo ”siostro” znowu zabrzmiało nienaturalnie, ale już bez wyczuwalnego w głosie sarkazmu. Popatrzył się na nią. Była ładna, delikatna i kobieca. W żadnym stopniu nie przypominała śmiertelnej zabójczyni Sith, jaką niewątpliwie była. Podejrzewał, że wielu dało się zwieść jej niewinnej urodzie i drobnej budowie ciała. - O ile dobrze pamiętam, moja misja, jak każda inna, jest utajniona, i nie przypominam sobie, abym cię w niej widział - odezwał się, znowu nieco zdenerwowany. - I taki właśnie mam plan na jej kontynuację. Jestem w samym środku akcji! Nie mogę teraz ot tak sobie rzucić wszystkiego i polecieć za tobą i Mroczny Lord dobrze o tym wie! Nie wiem, z jakiego powodu sobie to wymyślił, ale wiedz jedno - nie podoba mi się to.
- Mnie też nie - oschle oparła Zabrakanka. - Źle się pracuje z kimś, kto stawia opór. To, jak się się odnosisz do rozkazów Dartha Alkerna też nie brzmi dobrze, ale cóż, zdaje się, że posłuszeństwo nie jest twoją mocną stroną. Przyjmij więc do wiadomości, że twoja misja uległa, nazwijmy to, modyfikacji, a współpracować mamy z rozkazu Mrocznego Lorda Dartha Alkerna. Lord Gorthuar został także poinformowany o zmianie priorytetów misji przejęcia władzy nad Imperium Galaktycznym
- Ha! - krzyknął Ariakan w myślach. Ta mała wiedziała dosyć sporo, ciekawiło go jednakże, jak bardzo była wtajemniczona w misję, jaką mu przydzielono. Ale jeśli sam Darth Alkern nakazał jej współpracę, to musiała wiedzieć wszystko. I to go właśnie niepokoiło...
- No dobrze - warknął. - Rozkaz jest rozkaz. Ale muszę skończyć, co zacząłem. I mam nadzieję, że nie będziesz mi w tym przeszkadzać.
- Nie mam takiego zamiaru. Długo ci z tym zejdzie? Bo musimy działać szybko - rzuciła protekcjonalnie.
Ariakan wziął głęboki wdech i szybko przemyślał sytuację. Ta mała trafiła w czuły punkt. Sprawy się się nieco skomplikowały, być może będzie musiał skorzystać z czyjejś pomocy. A skoro ona i tak wie więcej, niż by sobie tego życzył, to mógłby to wykorzystać…
- Dobra, siostro - burknął. - Zrobimy tak. I tobie i mnie zależy zarówno na misji, jak i na czasie. Ty pomożesz mnie, ja tobie, załatwimy to i nie będziemy sobie więcej wchodzić w drogę. Jeszcze przemyślę to i owo, a jutro cię znajdę i wtajemniczę w szczegóły. Stoi?
- Stoi - westchnęła. - Bezwarunkowe wykonywanie rozkazów to to nie jest, ale niech ci będzie, rozumiem, że nie chcesz zostawić rozgrzebanej akcji. Zatem do zobaczenia.
Skinęła mu głową i wyszła, nie czekając na odpowiedź. Zresztą pewnie i tak by się jej pewnie nie doczekała…
Dwa dni wcześniej. Bastion. Gdzieś na obrzeżach Ravelin
Mykel patrzył obojętnie na Ariakana. Wzrok miał mętny, twarz bladą i poobijaną. W niczym nie przypominał teraz oficera Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Siedział na pudle i tępo spoglądał w stronę Sitha. Krew zakrzepła mu na twarzy, nadając groteskowy rys jego niewesoło już wyglądającej facjacie. Oczy miał opuchnięte i ledwo widoczne.
- Dlaczego mnie męczysz? - zapytał ciężko. - Nie dość ci już tych bestialskich metod?-
- Bestialskich? Uważasz to co się wydarzyło za bestialstwo, Mykelu? Ty? Oficer ISB? Nie wiem, czy pamiętasz, ale to wy w Biurze Bezpieczeństwa wymyśliliście wszystkie znane obecnie techniki tortur, jakimi posługują się imperialni. Sami dręczyliście w imię Imperium, a teraz śmiesz mi mówić, że to ja stosuję wobec ciebie bestialskie metody? - Ariakan zaśmiał się szyderczo - Potrafisz być zabawny, biorąc pod uwagę to, w jakim obecnie znajdujesz się położeniu.
- Była wojna i walczyliśmy z wrogiem - oficer szybko odpowiedział, a w jego głosie czuć było wysiłek spowodowany bólem. - To była wojna.
- Wojna... - Ishmay podszedł bliżej do oficera ISB i szybkim ruchem zacisnął dłoń na jego gardle. Ten jęknął tylko z bólu. - Teraz też toczy się wojna, przyjacielu, a ty dostałeś szansę stanąć po stronie, która w tym konflikcie odniesie zwycięstwo.
Wzmocnił chwyt. Mykel począł charczeć przeraźliwie, a z opuchniętych oczu poczęły płynąć mu łzy.
Ariakan zwolnił uścisk.
-Nie chcę cię zabijać, chłopie, ale musisz zacząć współpracować, bo inaczej niestety nie będę miał innego wyjścia. Wydaje mi się, że to co ci się przytrafiło, dało ci do myślenia i przypomniało co nieco. - Ishmay zapalił papierosa i skierował paczkę w kierunku próbującego złapać łapczywie oddech imperialnego oficera. - Masz, zapal, dobrze ci to zrobi.
- Co mam robić? - zapytał Mykel, wyciągają z paczki papierosa. - Czego potrzebujesz ode mnie?
Taki obrót sprawy ucieszył Ariakana. Było to rozwiązanie znacznie lepsze, nże na przykład zabicie Mykela i pozostanie w czarnej dupie, jeśli chodzi o misję. Nie mówiąc już o przyszłych problemach związanych ze zniknięciem oficera i jego śmiercią. Wszak mnóstwo osób widziało ich razem w knajpie, a to mogłoby śledczym wystarczyć, by postawić Ariakana w stan oskarżenia. A co dopiero, gdyby znaleźli ciało Mykela… Ishmay przerwał czcze rozmyślania i spojrzał z niechęcią na oficera.
- Wiesz co się wydarzyło tej nocy, prawda? - zapytał. - Zdajesz sobie sprawę z tego, co dane ci było zobaczyć? To Nowe Imperium, w którym jak za dawnych czasów będziemy rządzić my, a nie biurokraci i marionetki Sojuszu. A ty jesteś jednym z wielu trybików, które kształtować będą przyszłość tej nowej potęgi.
- Używasz Mocy, Frost - Mykel niespodziewanie się odezwał i podniósł głowę, próbując spojrzeć na stojącego pod ścianą Ariakana. - Używasz Mocy, więc zapewne zaciekawi cię to, że właśnie dlatego Natasha interesuje się tobą już od dawna.
Widząc zaskoczenie na twarzy Ishmaya, oficer próbował się uśmiechnąć, jednak efekt był dość groteskowy.
-Zdziwiony jesteś, że wiem? - zapytał - Proszę, proszę, pan sytuacji Arden Frost jest zdziwiony, że wiem o nim i o Natashy. Wiem. Wiem o wszystkim, co was łączyło. Także o tym, że jesteś czuły na Moc. Oraz o tym, że byłeś jednym z siepaczy oddziału Czarnych Wilków. I o Reywenie. Wiemy o tym i od samego początku byłeś sterowany przez Wywiad i ISB. Zdziwiony?
Ariakan zamyślił się przez chwilę, zdumiony co prawda tym, co usłyszał od Mykela, ale nie na tyle, by nie poradzić sobie w tej sytuacji. Stanowiło to trochę problem, gdyż teraz musiał uważać na praktycznie każdego, ale to czy spędza się noc w łóżku z kobietą czy mężczyzną albo robi cokolwiek innego, nie powinno nikogo interesować. Przynajmniej oficjalnie, jednakże słowa Mykela poważnie dały mu do myślenia.
Oficjalnie wewnętrzne związki były zabronione w Wywiadzie Imperialnym i surowo karane w momencie ujawnienia takowych, lecz Ishmay nie był etatowym oficerem tejże komórki. Agentem tak, zabójcą tak, ale nigdy nie służył oficjalnie w Imperium, więc to, kto kogo posuwa w nocy, to była akurat jego prywatna sprawa. Równie dobrze mógłby spędzać noce z Palleonem i też nie widziałby w tym nic zdrożnego, oczywiście jeśli gustowałby w facetach i to w dodatku o wiele starszych. Istotnym był fakt, że niestety Natasha Lor nie była pierwsza lepszą dziewką z Imperium, którą można było zaciągnąć do łóżka, a rano zmyć się, nie zostawiając nawet kartki z napisanym „do widzenia”, czy „było fajnie”. Natasha była bardzo wysoko postawionym oficerem Wywiadu i nawet sam Ariakan nie znał jej rangi. Praktycznie nikt jej nie znał. Jej pozycja była na tyle wysoka, że w gacie przed nią robił niejeden Moff, a i oficjele Armii i Floty też czuli przed nią respekt. Lecz to mniej zaniepokoiło Ariakana niż fakt, że Mykel wiedział, że jest czuły na Moc. I nie był to raczej blef.
- Skąd o tym wiesz? O Mocy? - zapytał spokojnie, nie okazując zdziwienia w głosie i powoli zbliżając się do Mykela
- Jestem przecież oficerem ISB, Arden, i to jest moja praca. W Biurze mamy pełną kartotekę tych, którzy są podatni na działanie Mocy. Dane te są skrzętnie przechowywane oraz, oczywiście, ściśle tajne. Jedynie kilku oficerów ISB ma dostęp do tych akt. No i oczywiście także kilku oficerów w Wywiadzie , włączając w to twoją Natashę. Jak sam widzisz, jesteśmy bardzo dobrze przygotowani.
Więcej nie musiał nic mówić. Rozegranie tej partii kart miało odbyć się zupełnie inaczej, ale jak to w życiu i w kartach bywa, nigdy nic nie wiadomo. Mykel sam zaserwował sobie dalszy obrót spraw. Nie musiał włazić z butami w jego życie, a nawet jeśli, to mógł sobie darować te gadki. Oficer widząc, że udało mu się trochę zaniepokoić Ariakana, z dumą zaciągnął się papierosem. Nie zdążył wypuścić swobodnie dymu, gdy Frost skoczył ku niemu i zacisnął dłonie na jego skroniach. Całą swoją Mocą wdarł się w umysł Mykela, brutalnie wyciągając z niego wszelkie informacje, jakie były mu potrzebne. Nie było to wcale przyjemne uczucie dla oficera ISB, który zaczął trząść się w konwulsjach, a z uszu, nosa i oczu poczęła płynąć mu krew. Sith bezlitośnie drenował jego umysł, nie przejmując się bólem i cierpieniem swojej ofiary, bo przecież czym było się przejmować?
Mykel wydał z siebie przeraźliwy krzyk , który dał Ariakanowi do zrozumienia, że są to jego ostatnie chwile. Nasilił działanie Mocy na umysł oficera i po chwili z całą siłą odepchnął go do tyłu, samemu upadając na kolana. Splunął na podłogę i podniósł się ociężale. Imperialny oficer leżał na plecach, wstrząsany konwulsyjnymi drgawkami. Dało się słyszeć gardłowe charczenie. Sith podszedł i schylił się ku niemu.
- To nie musiało się tak skończyć - powiedział cicho, po czym jednym sprawnym ruchem skręcił oficerowi kark.
Sytuacja była kiepska, Mykel nie żył. Informacje zostały przejęte, ale pozostawał problem zniknięcia oficera. Czasu było bardzo mało, bo nieszczęśnik miał jedynie 48 godzin przepustki i po upływie tego czasu ISB pocznie go szukać. Bez problemu dotrze do knajpy, w której tak głośno się bawili i gdzie ich poczynania widziała rzesza osób, więc dotarcie do Ariakana było tylko kwestią czasu. On sam doskonale wiedział, co to oznacza. No i na koniec został największy problem. Natasha Lor. Jeżeli ona wiedziała o wszystkim, to teraz przeciągnięcie jej na stronę Bractwa może być o wiele trudniejsze. Z drugiej strony ucieczka, chociaż teraz może byłoby to całkiem rozsądne wyjście, na dłuższą metę też nie rokowała długiego i szczęśliwego życia. Z jednej strony Imperium, które ściga cię za zabójstwo oficera ISB, co grozi wyrokiem śmierci, z drugiej strony Bractwo Sith, które twoją śmierć przeobrazi w coś, co nikomu się jeszcze nie przyśniło, nawet w najgorszych koszmarach. Mógł wybierać. Życie malowało się przed nim naprawdę pięknie.
- Jebany zasraniec - zaklął siarczyście Ariakan, po czym splunął w twarz martwemu Mykelowi. Musiał przyznać, że to, jak biedak wyglądał po śmierci, nie było najwspanialszym widokiem i na pewno wątpliwym było, czy jego stan byłby jakimkolwiek aspektem łagodzącym podczas procesu . Szczególnie, gdy oskarżycielom pokaże się fotki martwego Mykela z wywieszonym jęzorem, całego we krwi, z podbitymi ślepiami ledwie widocznymi spod opuchlizny.
- Jebany, zawszony, skundlony zasraniec - Ariakan tak się wściekł, że kopnął z całej siły martwe ciało Mykela, aż dało się słyszeć trzask łamanych żeber. Usiadł na skrzynce i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił nerwowo jednego i zaciągnął się , po czym po chwili z wielką ulgą wypuścił dym z płuc.
- A tu was mam, dziewczyny! - usłyszał nagle potężny wrzask, aż spadł ze skrzyni, na której siedział i przywalił niemiłosiernie głową o posadzkę.
- Co tam porabiacie, gdy wujek Kenshi ciężko pracuje? - Ariakan rozpoznał sylwetkę Kiffara, która wyłoniła się z przedsionka, niosąc w łapach 3 zestawy z fast fooda. - Żarełko przyniosłem, bo chyba zgłodnieliście w tej śmiertelnie poważnej rozmowie? Dla ciebie, Arduś, burgery z banth, tak jak lubisz, na ostro, do tego fryteczki oraz browarek. Dla mnie to co zawsze, czyli to samo, a dla ciebie, oficerku, wziąłem coś lekkiego, co byś się nie zatruł nam i był w dobrej formie.
Po chwili jednak głupkowaty uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Arden, kurwa. Proszę cię, nie rób mi tego - pokazał paluchem w stronę leżącego na glebie Mykela. - Powiedz, że on się przewrócił i usnął, że śpi i nie może wstać, tylko kurwa, na litość, proszę nie mów, żeś ty go kill'im.
Ariakan zaciągnął się po raz kolejny.
- Co mam ci niby powiedzieć? - rzucił ponuro. - Dzięki za żarcie, a ten sobie odpoczywa, bo zmęczony jest. Nie budźmy go, zje jak wstanie, odgrzejemy mu w mikrofali wszystko. Kurwa tak! Nie żyje, jest martwy, zdechł. Czy to ci wystarczy? - Ariakan poderwał się nerwowo ze skrzyni. - Bo niby co miałem zrobić? Kolo nie był taki głupi i wiedział o mnie, o nas zbyt wiele. Może trochę mnie poniosło, fakt, ale mam wszystko, czego potrzebujemy. Więc proszę cię Rey, nie pierdol mi, czy zrobiłem dobrze, czy zrobiłem, kurwa, źle. Konsekwencje tego czynu znam i uwierz mi, że będę się starał, abyś przede wszystkim ty wyszedł z tego bez szwanku. To moja misja i to ja ryzykuję swoją zasraną i nic niewartą łepetyną, ale kurwa, dbam o swoją rodzinę. A ty tak się składa, że się do niej do chuja zaliczasz. Więc proszę, przestań pierdolić i jak chcesz, to pomóż mi, a jak nie, to zostaw żarcie i spieprzaj stąd.
-No… ale mogę zjeść jego zestaw? - Kiffar odezwał się głupkowato, po czym dał martwemu Mykelowi tak silnego kopniaka w korpus, że ciało odleciało na dobre kilka metrów, z odgłosem łamanych kości.
-Wisisz mi zasrańcu 10 kredytów - skwitował wszystko, po czym zabrał się do rozpakowywania zestawów z fast fooda.
Ciało Mykela po ograbieniu ze wszystkich z możliwych dysków i nośników danych z munduru schowali do skrzyń. Tak, musieli użyć więce niż jednej skrzyni, były bowiem zbyt małe, aby pomieścić całe ciało. Podzielili więc Mykela na trzy części i spakowali go ładnie. Nie było to zbyt miłe doświadczenie. Po wszystkim nie omieszkali oznaczyć magazynu pewnymi charakterystycznymi emblematami, które jasno wskazywały, że zamieszana w to wszystko była grupa Bloodsów, gangu działającego na terenie Imperium, a sympatyzującego, oczywiście nieformalnie, z Republiką. Po zamknięciu magazynu ustalili wspólną wersję wydarzeń na wypadek ewentualnych problemów.
Oficjalnie tego wieczora, po odstawienia Mykela do domu, przebywali w „Czerwonej Suzanne”, typowym burdelu i miejscu schadzek wielu imperialnych oficerów, Moffów i oficjeli. Ba! Po odpowiedniej zapłacie Mamie Suzanne, niektórzy z gości mogliby przysiąc, że widzieli Ariakana i Reywena w towarzystwie twi'lekańskich i zabrakańskich dziwek, suto raczących się alkoholem i innymi zakazanymi używkami. Tyle, że takie alibi kosztowało sporo. Ariakan musiał zastawić jeden ze swoich statków, imperialny prom klasy Lambda „Illuminati”. Normalnie warty był on dwieście czterdzieści tysięcy kredytów. Zastawili go za pięćdziesiąt tysięcy. Ale co było robić. Gotówka się ich nie trzymała, kwota była astronomiczna, a sytuacja niestety niewesoła. Po załatwieniu alibi Kenshi udał się na Coruscant do Saniniego de Sante, znanego w świecie przestępczym pasera, hakera i handlarza danymi. Co prawda jego usługi były bardzo drogie, ale wykonywał swoją robotę tak jak należy. W tej sytuacji odczytanie i odszyfrowanie danych z dysków oficera ISB było sprawą priorytetową... Ariakan zaś udał się w swoją stronę.
Dxun. Siedziba Szkoły Śmierci. Dzień po pierwszym spotkaniu.
Ariakan szedł szybkim krokiem korytarzem głównego budynku Szkoły Śmierci. Zależało mu na tym, aby jak najszybciej spotkać się z Mal. Miał wrażenie, że chciał tego bez względu na to, czy wykonają razem zadanie, czy też go nie wykonają. W jej komnacie jej nie zastał, zamknięta była na cztery spusty, więc kierując się dziwnym i miłym przeczuciem, skierował się ku sali treningowej
Mal właśnie trenowała, ubrana w zwykły podkoszulek i luźne spodnie, sama na niemałej sali. Ariakan przyglądał się jej od wejścia z dziwną przyjemnością, założywszy ręce, ukryty w mroku przedsionka. Musiał przyznać, że jak na tak drobną istotkę, była bardzo zwinna, a ruchy, jakie wykonywała treningowym mieczem, precyzyjne i opanowane. Zero chaosu, nic na siłę. Po technice mógł przypuszczać, że jest to albo Makashi albo Soresu, ale nie dawał głowy, czy miał rację. Musiał jednak przyznać, że ciało miała wysportowane, szczególnie patrząc na jedną bardzo istotną jego część. - Naprawdę wysportowane i ładne... - pomyślał z uśmiechem.
- Masz zamiar tak stać i się gapić, Ishmay? - usłyszał rozbawiony głos, który wydobył go z zamyślenia.
- No tak - parsknął Ariakan. Mal była ładna, zgrabna i wysportowana, ale była też Sithem i z łatwością wyczuła obecność nieco rozkojarzonego mężczyzny.
Ishmay wyszedł z cienia i wszedł na środek sali. Lekkie światło padające z góry na jej środkową część, dawało poczucie spokoju i możliwość swobodnego treningu. Podszedł bliżej Mal, jakby lekko niepewnie. Była na wyciągnięcie ręki, Ariakan zmierzył ją wzrokiem. Była jeszcze chyba ładniejsza, niż na pierwszym spotkaniu. Może to także ze względu na charakterystyczne tatuaże, ciągnące się od twarzy, po bark i ramię. Patrząc na nią, nieopatuloną płaszczami, Ishmay stwierdził w duchu, że była naprawdę bardzo ładna.
- Myślałem nad tym co powiedziałaś, wtedy... wczoraj znaczy - zaczął niepewnie. - Jeżeli mamy ze sobą współpracować, na wyraźny rozkaz Darth Alkerna, to chyba dobrze by było omówić kilka istotnych spraw. Ty zapewne miałaś swoją misję, ja miałem swoją, no ale jeżeli ma być tak, jak ma być, no to trzeba ustalić to i tamto...
Popatrzył jej w oczy. Zabrakanka słuchała jego słów z miną wyrażającą uprzejme znudzenie.
- Wybacz mi moje zachowanie wczoraj Mal... - mruknął do niej.
Patrzyli na siebie przez chwilę. Nieprzenikniony wyraz twarzy kobiety napawał Ariakana niejasnym niepokojem.
- Nie mam do Ciebie pretensji, Ariakanie - zaczęła Mal, a Ishmay odetchnął niezauważalnie. - Nie spodziewałam się miłego powitania, więc tym bardziej mieć ich nie mogę - uśmiechnęła się do niego, rozbawiona. - Jutro dam ci znać, jak ja widzę naszą misję, ty mi powiesz, jak widzisz ją ty. Jakoś dojdziemy chyba do porozumienia...
- Świetnie. W takim razie, do zobaczenia - Ariakan odwrócił się na pięcie i już miał się udać w kierunku wyjścia, gdy Mal się odezwała do niego.
- A może by tak mały sparring, co?
Zatrzymał się i spojrzał jej w kierunku.
- To chyba nie jest dobry pomysł - na jego twarzy pojawił się pierwszy, lekki i nieco złośliwy uśmiech.
- Co, obawiasz się, że taka mała i drobna istotka skopie twój imperialny tyłek? - zaczepnie rzuciła w jego stronę.
- Nawet tak nie pomyślałem... - prychnął Ishmay.
- No to , na co czekasz?
Ariakan po chwili niepewności zdjął kurtkę i rzucił ją na podłogę. Ze ściany zdjął treningowy, drewniany miecz i wszedł na środek sali. - Oby to się źle nie skończyło - mruknął sam do siebie w myślach... Mal tylko uśmiechnęła się do niego, jakby usłyszała jego słowa, przechadzając się wokół z opuszczonym mieczem.
- Zobaczymy, co potrafi Ariakan - mruknęła do niego. - Dużo czytałam i słyszałam o tobie. Jestem ciekawa, czy w dalszym ciągu masz taką parę w sobie...
- Tak się składa, że swoje lekcje odrobiłem tym razem uważnie - odezwał się do niej, uśmiechając się. - Była Jedi, obecnie Sith, zabicie Rycerza Jedi podczas misji, utrudnione balową suknią... Odnowienie paktu z rodem Mecetti i Zakonem Mecrosa, awans na Skrytobójcę... Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem, czytając to.
- No proszę, jak dużo już wiesz - zaśmiała się Mal. - No to zobaczmy, czy oprócz teorii, odrobiłeś też praktykę…
Stanęli naprzeciwko siebie w pozycjach wyjściowych do walki. Ariakan puścił jej oko. Mal zaatakowała go od razu, nie czekając na specjalne zaproszenie. Wyprowadzała ciosy precyzyjnie, bez obawy, wiedząc doskonale, co robi. Ariakan parował jeden za drugim, ale z widocznym wysiłkiem. Ponad dziesięć lat nieużywania miecza w walce robiło swoje. Z trudem odbijał jej uderzenia. Mal tańczyła wokół niego, a jego siłowe Djem So, szczególnie w ofensywie, wydawało się być praktycznie bezużyteczne. Na chwilę stracił orientację, zapatrzył się na nią, a nie na to, co robi i mocne uderzenie mieczem treningowym zwaliło go z nóg. Upadł na podłogę i przywalił głową o posadzkę. Mal stanęła nad nim z mieczem, lekko tylko zdyszana.
- Spodziewałam się po tobie czegoś bardziej wyrafinowanego. Gdyby to był miecz świetlny, już byś nie żył.
Ishmay wstał i splunął krwią na podłogę.
- Zaiste. Ale pozory mylą, Mal… - odparł już z wyraźnym grymasem gniewu na twarzy. - Spróbuj to powtórzyć.
Mal zaatakowała ponownie, cały czas precyzyjnie i bez większego wysiłku. Ariakan znowu parował jej uderzenia, ale tę rundę zamierzał wygrać. W jednej chwili zmienił taktykę. Wyprowadził potężny cios mieczem w jej bok, który z trudem go odparła, ale tylko dlatego, że cios był nie tyle precyzyjnie techniczny, co bardzo mocny. Uskoczyła, wykonała piruet i ruszyła na Ariakana. Ishmay sparował jej kolejny atak, po czym uderzył z całej siły znad głowy. Mal w ostatniej chwili uniosła miecz do góry. Cios, jaki zwalił się na nią, połamał jej oręż. Mężczyzna jednym, niezbyt silnym ciosem łokciem uderzył ją w żebra, po czym złapał jej rękę, wytrącił z niej miecz, wykręcił i rzucił nią o podłogę, przylegając swoim ciałem do jej ciała. Ich usta prawie dotknęły się. Mal przewróciła oczami, przypominając sobie wszystkie łzawe filmidła, ale powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Przez chwilę leżeli tak bez ruchu, patrząc sobie w oczy.
- Mamy remis i chyba już wystarczy na dzisiaj... - odezwał się Ariakan, wstając i wyciągając do niej dłoń. Mal wstała, klnąc półgłosem bolące mięsnie ramion i skinęła głową przeciwnikowi.
- Dzięki za walkę. Mistrzem precyzji to ty nie jesteś, ale przewaga siłowa to zawsze przewaga - uśmiechnęła się półgębkiem. Ariakan prychnął.
- Do zobaczenia jutro - rzucił w jej kierunku i powoli skierował się do wyjścia z sali, po drodze zgarniając z posadzki kurtkę, otrzepując ją i odkładając miecz na swoje miejsce - Przygotuj się. Będziemy mieli coś do załatwienia na Bastionie...
Mal machnęła tylko ręką w odpowiedzi. Nie mogła rozgryźć tego typka. Z jednej strony niechętny, opryskliwy, wulgarny, chamski, agresywny… Mogłaby tak wymieniać z godzinę. Z drugiej strony jego historia nie była miła, te cechy charakteru nie wzięły się znikąd. Jak się dziś okazało, jeśli chciał, to potrafił się uśmiechnąć, ba, przyznać się do błędu, przeprosić, no, no… Zabrakanka parsknęła śmiechem, zbierając szczątki miecza z podłogi. Zawsze dobrze dogadywała się z facetami. Tym razem też tak będzie, choć początki nie będą proste. Zderzenie dwóch trudnych charakterów nigdy nie jest łatwe, ale po dzisiejszej rozmowie wiedziała, że uda im się dogadać, przynajmniej w kwestii misji. Oboje byli bowiem zdeterminowani, by osiągnąć cel. Wyrzuciła resztki miecza, po czym poszła do siebie wziąć prysznic i zająć się tym, czym powinna się zająć już chwilę temu…
Dxun. Siedziba Skrytobójców.
W siedzibie skrytobójców panował pozorny spokój. Wszyscy - zabijając aktualnie tylko wolny czas - oddawali się prozaicznym zajęciom. Ktoś krzyczał na plączącego się pod nogami droida, trzy osoby grały w karty, ktoś chrapał głośno w swoim pokoju. Oddział starał się zrelaksować po kolejnym wyczerpującym treningu.
Mal’Vaarma przejrzała ostatnie raporty z postępów swoich podopiecznych. Wszyscy przeszli solidne szkolenie z wykorzystywania Ciemnej Strony Mocy. Każdy rozwinął swoje umiejętności, dorzucił kilka nowych. Byli zwartą, dobrze zorganizowaną grupą, ale potrafili też pracować samodzielnie. To dobrze, bo rozkazy Mrocznego Lorda były jasne…
Zabrakanka jeszcze raz spojrzała na listę tapańskich skrytobójców. Minęło trochę czasu od ich przylotu na Dxun, wielokrotnie ich widywała, brała udział w treningach, dzieliła się z nimi swoją wiedzą, ale wciąż nie potrafiła zapamiętać wszystkich imion. Chyba muszę się bardziej przyłożyć, mruknęła pod nosem, sięgając po datapad od Ariakana. Zawierał on dane dotyczące Wysokiej Rady Sojuszu Galaktycznego, likwidacja której stanowiła cel wspólnych działań Ishmaya i Zabrakanki. Po raz kolejny przejrzała nazwiska, historie, przydługawe, ale na pewno ważne opisy przyzwyczajeń i codzienności każdego z jej członków. Było ich dwunastu, sześciu liderów Sojuszu Galaktycznego, przedstawicieli różnych ras i sześciu Jedi, w tym Luke Skywalker i Kyp Durron. Widok ich nazwisk odruchowo budził w Mal wrodzoną wściekłość. Tych dwóch było jednak poza jej zasięgiem i Darth Alkern jej o tym przypomniał. Jej zadanie i tak było wystarczająco wymagające. Robota miała być cicha i dyskretna, jednak Mal zamierzała zabrać ze sobą Ariakana. To była ich wspólna misja, a poza tym jego agresywne metody czasem sprawdzały się w najmniej oczekiwanych momentach. Zresztą, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to ich rola ograniczy się do pojawienia się tam, gdzie ich umiejętności będą mogły wesprzeć tapańskich skrytobójców.
Zabrakanka włączyła holoprojektor.
- Witaj, Leann. W czym mogę ci pomóc?
- Lady, obawiam się, że czytasz mi w myślach - uśmiechnęła się Mal. Lady Brezwalt od pewnego czasu darzyła ją dziwną sympatią. Rozmawiały ze sobą kilka razy podczas pobytu głowy rodu Mecetti na Korriban i szlachcianka zaczęła zachowywać w sposób dużo mniej sztywny i pretensjonalny. Tym lepiej się im współpracowało.
- En-Shoah-Nur wspominał, że możesz się do mnie odezwać. Słucham więc.
- Lady, nasz pakt obejmuje wymianę informacji. Potrzebuję wszystkiego, co twój wywiad ma o Wysokiej Radzie Sojuszu Galaktycznego. Ogólnie i personalnie, o każdym z członków.
- Ciekawa prośba. Dobrze, wydam dyspozycje, ale nie mogę przekazać informacji bezpośrednio tobie ze względu na procedury. Niech oficer Hayward zgłosi się do Wywiadu za 12 godzin, z racji jego wywiadowczej przeszłości zostaną mu przekazane wszelkie dane.
- Dziękuję, Lady.
- Powodzenia - szlachcianka skinęła głową i zakończyła holotransmisję.
Mal nie czekając włączyła nacisnęła przycisk na biurku. W kwaterze skrytobójców rozległ się jej wzmocniony głos.
- Za kwadrans chcę widzieć wszystkich w sali odpraw.
Pierwszy pojawił się Hayward, za nim weszli kolejni. Byli pięć minut przed czasem. Mal z lekkim wysiłkiem łączyła twarze ze swoją listą. Wszyscy usiedli przy stole, wyczekująco patrząc na swoją przywódczynię.
- Widzę, że jesteście spragnieni działania - zaczęła bez zbędnych wstępów. - Cieszy mnie to, tym bardziej, że czeka nas ważna misja. Dostaliśmy rozkazy od Mrocznego Lorda. Ruszamy do działania. Nie zmarnowaliście ostatnich tygodni, a ja zdążyłam poznać wasze możliwości posługiwania się Mocą. Umiejętności skrytobójcze w pełni ocenię dopiero po wykonaniu zadania, bo żadne symulacje nie zastąpią realnej akcji. Naszym celem jest Wysoka Rada Sojuszu Galaktycznego. Jak wszyscy wiemy, są w niej zarówno Jedi, jak i zwykli, że się tak wyrażę, członkowie Sojuszu. Mamy zlikwidować wszystkich, oprócz Luke’a Skywalkera i Kypa Durrona. Podzielimy się na dwie grupy. Sześcioro z was dostanie indywidualne cele, działaczy Rady nieposługujących się Mocą. Pozostała czwórka wraz ze mną i Ariakanem Ishmay uderzy na Jedi. Musimy działać szybko, cicho i sprawnie, o braku śladów nie wspominając. To zadanie precyzyjne, trzeba wszystko doskonale zgrać w czasie. Nikt nie może się wymknąć. Jeśli ktoś z was nawali, nie będzie dla niego litości. Od was zależy przyszłość Galaktyki, jakkolwiek idiotycznie w tej chwili to brzmi. Przed każdym z was leży datapad z danymi. To wasze cele, dopasowane do waszych umiejętności i możliwości. Sprawa nie jest łatwa, dlatego musicie wykazać się determinacją, sprytem i odwagą. Wiem, że wam tego nie brakuje. Zapoznajcie się z danymi, mogą one jeszcze zostać uzupełnione w przeciągu 12 godzin. Teraz ja i Ishmay mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Kiedy wrócę, widzimy się tutaj, każdy z planem ataku na swój cel. Pytania? Brak? Tym lepiej. Oficer Hayward zostaje, reszta odmaszerować.
Mal zaczekała, aż wszyscy wyjdą, po czym przekazała Haywardowi polecenie Lady Brezwalt.
- Oczywiście, zgłoszę się na pewno.
- Wyślij dane bezpośrednio do ludzi. Masz listę ich zadań na swoim datapadzie, żebyś wiedział, co i jak. Zresztą jesteś w grupie do likwidacji Jedi, więc będziesz koordynował działania pozostałej trójki. Ja i Ishmay będziemy waszym wsparciem, choć wolelibyśmy uniknąć otwartej walki.
- Jasne - oficer skinął głową. - Spore wyzwanie…
- Owszem - mruknęła Zabrakanka. - Ale po coś tu was sprowadziłam. Zobaczymy, czy było warto. Wyzwanie jest spore, ale jeśli wykonacie zadanie, możecie się spodziewać adekwatnych profitów. Odmaszerować.
Bastion. Sartinaynian City
- Nie wiem Arden, czy mi się kiedykolwiek wypłacisz, za to co dla ciebie robię. A robię dużo, uwierz mi - Santini zaśmiał się obrzydliwie, a jego śmiech przypominał rechot ropuch z Nal Hutta. - Dlatego musisz mi dać coś ekstra teraz za moją robotę, bo jesteś mi to winien
- Nie jestem ci nic winien, Santini - Sith oparł się o biurko. - Zawsze byłem wypłacalny i płaciłem uczciwie. Wiec zapytam po raz pierwszy i ostatni: ile tym razem chcesz?
- Tym razem Frost nie chcę kredytów. Mam ich wystarczająco sporo, ale mogę wziąć bardzo chętnie w rozliczeniu tę małą, co przyszła razem z tobą - wyciągnął w kierunku Mal łapsko i pokazał na nią brudnym paluchem. - Już dawno nie miałam Zabrakanki, a ta tutaj wygląda na smaczną - oblizał się lubieżnie jęzorem.
Ariakan odwrócił się w stronę Mal i niezauważalnie dla Santiniego wziął ją za rękę. Spojrzał na nią, a ona na niego. Poczuł ciepło jej ciała i delikatność jej skóry, a także wściekłość i gniew, które nasiliły się w niej po słowach pasera, po czym odezwał się do niej w myślach, korzystając z Mocy
- Wiem co chcesz teraz zrobić Mal, i nie miałbym nic przeciwko, ale nie możesz. Zaufaj mi. To nie oznacza także, że nic nie zrobimy. Zaufaj mi w tym co teraz zrobię i nie miej do mnie pretensji...
- No to jak Frost, dajesz laseczkę i robimy deal? - uśmiechnął się i szybko poruszył językiem w kierunku Mal. - Możemy się z nią pobawić razem...
- Bierz i zrób z nią co chcesz - w tej samej chwili Ariakan szarpnął Zabrakanką i rzucił ją na biurko Santiniego. Ten cały spocony, jak wygłodniały zwierz jednym zwinnym i dosyć szybkim susem przeskoczył przez blat i nachylił swoją obrzydliwą mordę, śliniąc się niemiłosiernie nad nad jej twarzą.
- Ale będę miał... - tu nie skończył, bo Ariakan z całej siły zerwał go znad swej towarzyszki, przerzucił przez ramię i cisnął z impetem o podłogę. Santini gruchnął o ziemię potężnie i tylko jęknął z bólu, gdyż przy upadku musiało mu się coś złamać.
- Ty skurwysynu! - krzyknął, a wtedy Sith kopnął go w twarz, tak mocno, aż ten stracił przytomność.
Mal wstała z biurka i z nieukrywanym obrzydzeniem starła ślinę Santiniego z policzka.
- Ariakan, co to miało być, do kurwy nędzy! - warknęła. - Postradałeś zmysły na stare lata, czy może prochy ci tak zwaliły łeb?
Ten spojrzał na nią tylko spode łba i zaczął wiązać ręce leżącego pasera.
- Zasraniec ma w biurku wbudowany system obronny. Jeśli by tylko chciał, to to coś wbudowane w ścianę naprzeciwko, zrobiłoby z nas mokrą plamę. Mocy używać nie chciałem, nie możemy się z tym afiszować, gdy on jeszcze żyje. A żyć musi jeszcze przez jakiś czas. Niestety jest w posiadaniu czegoś, co muszę odzyskać. Teraz jedynie go bardzo wkurwiliśmy, ale to co się stanie za chwilę doprowadzi go do takiego stanu, że już w samych myślach będzie mnie obdzierał ze skóry żywcem. Wybacz, że posłużyłem się tobą, ale inaczej nie dało by rady wyciągnąć go zza tego zasranego biurka
- Na drugi raz uprzedź mnie wcześniej o swoim planie - burknęła Mal, patrząc z obrzydzeniem na Santiniego. - Ten komunikat przed chwilą był mocno niejsany…
Santini był jak na Twi'leka dobrze wyrośnięty i Ariakan często zastanawiał się, czy w walce jeden na jednego miałby z nim jakiekolwiek szanse, pod względem i techniki, i siły. Dużo słyszał o młodzieńczych wyczynach pasera i nie do końca wierzył, że udałoby mu się pokonać go w walce wręcz. Wiedział też, że gdy Twi'lek się obudzi, na pewno nie będzie potulny jak kowiakańska małpka, tylko będzie stawiał solidny opór. Ariakan związał mu od tyłu ręce wraz z nogami, tak aby przypominał „kołyskę”, na szyję zarzucił mu pętlę i przeciągnął sznur pomiędzy jego ręce i nogi. Mal przyglądał u się z boku. Groteskowa to była sytuacja. Ariakan wiązał ofiarę, nucąc pod nosem słowa piosenki zespołu Gemini Five - Sex, Drugs, Anarchy. To nie były zwykłe porachunki, to musiało być coś bardziej osobistego...
Gdy skończył z kieszeni kurtki wyciągnął foliowy worek.
- Po co to? - zapytała Mal
- Haftuję podczas latania - odparł Ariakan z głupkowatą miną. Mal westchnęła, kiwając głową nad jego poczuciem humoru.
- Czas obudzić naszego przyjaciela - Ishmay założył Twi'lekowi foliowy worek na łeb. - Jak się zacznie zbytnio rzucać - odezwał się do swojej towarzyszki - przyjeb mu kopniaka...
Mal spojrzała z pogardą na Santiniego i kiwnęła głową. Po chwili Twi'lek zaczął szybko oddychać, dusić się i ciskać na prawo i lewo. Ariakan mocno trzymał go za szyję, nie zwalniając chwytu. Mal zareagowała prawidłowo, tak jak jej nakazał Ariakan. Podbitym butem kopnęła go tak, aż dało się słyszeć trzask łamanych żeber. Santini wierzgał co niemiara, dusząc się i wyjąc z bólu po solidnym kopie Mal. Ariakan po chwili ściągnął mu worek z głowy, a Twi’lek jednym oddechem prawie wypluł płuca. Sith wstał i sam potężnym kopniakiem trfił pasera prosto w twarz. Nos gruchnął bardzo łatwo, a Twi'lek zalał się krwią. Ishmay uklęknął nad nim i wbił mu palce w połamane nozdrza. Sanitni tylko wyprężył się z bólu i jęknął przeraźliwie.
- Jak tam robaczku? - odezwał się do swojej ofiary - Sadzę, że jest ci miło, zważywszy na okoliczności. Nie... Uważam, że jesteś bardzo szczęśliwy.
- Frost, skurwysynu, dobiorę się do Ciebie i zajebię cię. Będziesz błagał o litości ty zasrany bękarcie. Twoja matka była zwykłą kurwą, a ty jesteś kurwim pomiotem... - wrzeszczał Santini.
Ariakan popatrzył na niego. Wyzywano go już gorzej, więc słowa Twi'leka nie zrobiły na nim praktycznie żadnego wrażenia. Wielu by się obruszyło, gdyby wyzywano ich matkę, ale Ishmay patrzył na to z innego punktu widzenia, Ot, ci którzy znajdują się w niewyjściowej sytuacji, zawsze starają się obrażać swoich oprawców. Tak to już jest...
- Sprzedałeś mnie Tongom, stary - Ariakan odezwał się do Santniego, siadając na jego biurku. - Taka z ciebie sprzedajna gnida, sprzedałeś mnie i tym samym skazałeś na powolną śmierć... Tak, wiem, co teraz powiesz, że nie miałeś innego wyjścia... Mordo - kontynuował. - Ile my się znamy? Sześć, siedem lat? A ty mnie sprzedajesz jak zwykłą dziwkę, którą może kupić pierwszy lepszy i ruchać do upadłego.
- Frost… - Sanitni tylko jęknął. - To nie tak...
Ishmay popatrzył na niego, machając nogami. Spojrzał też na Mal, która stała i nie odzywała się ani słowem.
- Wiesz, co znaczy znaleźć się u Tongów? Co oni z tobą robią? Podejrzewam, że nie wiesz. Ale ja ci powiem - tu Ishmay zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. - Wieszają cię na hakach, tną nożami po całym ciele, podłączają ci akumulatory do jaj, wyrywają na żywca zęby, wiercą dziury wiertarkami w ciele, robią z tobą takie rzeczy, że nawet nie potrafisz sobie wyobrazić. A ty mnie przyjacielu sprzedałeś jak paczkę fajek.
- Frost… - jęk Sanitniego był błagalny. - Nie miałem wyboru…
Ariakan zeskoczył z biurka i zdjął kurtkę, tym samym zostając jedynie w podkoszulku. Jego blizny i poharatane ciało mówiły wszystko. Mal tylko zrobiła wielkie oczy. Mężczyzna zgasił papierosa na podłodze.
- Kenshi - rzucił szybko i butem przydeptał głowę Twi'leka. - Był u ciebie i zapłacił za robotę... Ale ty skurwysynku, zrobiłeś kopię. Na pewno zrobiłeś… - siadł mu na plecach i pociągnął z całej siły sznur, który zapętlony był na jego szyi. - Pomieszczenie jest dźwiękoszczelne i bez kamer - zwrócił się do Mal. - Nikt nas nie widzi ani nie słyszy. Wyjął z cholewy buta wojskowy nóż i wbił go w udo Twil'leka, przeciągając go aż po samą miednicę. Ten zawył z bólu.
- Gdzie masz kopię danych? - Ariakan zapytał grzecznie i spokojnie, wstając.
- Jaką kopię, kurwaaa!? - Santini prawie szlochał z bólu.
Ishmay jednym zwinnym ruchem przeciągnął mu nożem pod kolanem, aż krew trysnęła na jego twarz.
- Kopię tego, co Kenshi dał ci do odczytania - Ishmay otarł twarz dłonią, rozmazując krew Twi'leka na swojej twarzy. Wyglądał teraz przerażająco, niby spokojny, a jednak w jakimś amoku. Mal przyglądała się mu uważnie, z błyskiem w oku.
- Gdzie… masz… dane..? - wycedził Ariakan przez zęby, podchodząc do Santiniego i zacierając ręce.
- Za obrazem… po prawej jest… sejf - Sanitni dyszał rozpaczliwie. - Kod… 792..64SAN…T19..57
Ariakan popatrzył na niego z groteskowym uśmiechem.
- Przecież można było tak od razu… - spojrzał z politowaniem na ofiarę. Wskazał ręką na wnękę w ściance. - Bierz wszystko, co tam jest, Mal...
Zabrakanka bez słowa wykonała polecenie.
- Byłeś pomocny, Santini - Ariakan zwrócił się do Twi'leka. - Nawet bardzo pomocny...
Stan ofiary nie był zbyt zadowalający, paser krwawił i był nieprzytomny. Wszystko wskazywało na to, że tylko szybka pomoc medyczna uratuje mu życie. Mal zabrała wszystkie dyski z sejfu, po czym po raz pierwszy odezwała się do Ariakana. - Co chcesz z nim zrobić?
Co? - zastanowił się Ariakan. - Niech sobie żyje. I tak długo nie pociągnie.
Ishmay zakręcił się po pomieszczeniu i z gablotki wyciągnął butelkę whiskey.
- Ten koleś zawsze wiedział, co pić - mruknął, po czym odkorkował ją i upił potężny łyk, oblewając się cały... Resztę wylał na leżącego Twi'leka i rozbił mu butelkę na głowie.
- I tak nic nie czuje... - prychnął. - Dobra, Mal, zmywajmy się stąd...
Mal, owinięta w swój czarny płaszcz, przemykała cicho korytarzami. Nie było jej zamiarem wyglądanie na tajemniczą, zresztą na Dxun nie musiała się przed nikim ukrywać. Po prostu od ścian korytarzy ciągnął niemiły chłód, a Zabrakance nie chciało się marnować Mocy na taką głupotę, jak rozgrzanie się. Zresztą właśnie miała spotkać się z czołowym alkoholikiem Bractwa, chyba mogła liczyć na drinka. Uśmiechnęła się wrednie do swoich myśli. Mroczny Lord zlecił jej współpracę z Ariakanem, człowiekiem tajemniczym, który po latach nieobecności wrócił do Bractwa. Mal przejrzała jego dossier, popytała tu i ówdzie, zdobyła kilka informacji, ale były to pobieżne i mocno powierzchowne fakty. Ogólne wrażenie na temat Ishmaya odniosła nienajlepsze, jednak nigdy nie oceniała po pozorach, zwłaszcza ludzi, z którymi musiała współpracować. Teraz będzie miała możliwość przyjrzeć mu się, porozmawiać. Może zrobi na niej lepsze wrażenie na żywo… Zapukała cicho, nacisnęła klamkę. Drzwi otwarły się, a jej oczom ukazał się Ishmay, siedzący na krześle i czyszczący swoją broń. Nawet na nią nie spojrzał. Z opowieści wiedziała, że ma trudny charakter, więc nie spodziewała się niczego innego. Też nie była zachwycona, że mają działać razem, ale Mroczny Lord każe, Sith musi, więc postanowiła się przywitać.
- Eeee… cześć? - mruknęła pytająco. Brak odzewu. Aha, będzie wesoło, pomyślała. - Jestem…
- Wiem, kim jesteś, Mal - Ariakan wdarł się jej w słowo, przerywając. - Nazywasz się Mal, Mal coś tam coś tam... Ranga: Zabójca Sith, przynależność: Szkoła Śmierci. Jak widzisz odrobiłem lekcje i co nieco wiem o „swoich” Braciach i Siostrach. Więcej nie będę się rozwodził, bo chyba to nieistotne, i wiem tyle, ile powinienem wiedzieć. Lekcje uznaję za odrobione.
Jego słowa były gburowate, pozbawione szacunku i na swój sposób obraźliwe. Nawet nie raczył odwrócić się w jej kierunku, całkowicie ją ignorując i dalej zajmując się czyszczeniem broni.
- Ariakan Ishmay, jeden z obecnie najstarszych stażem Sithów w Bractwie - Mal odezwała się chłodno, bez jakichkolwiek oznak emocji. - Uczeń Lorda Assarina i LoreKeeper, onegdaj potężny adept i lider Szkoły Ciemności Lorda Neilaxa, z biegiem czasu popadający w urojenia i chorobę psychiczną, ćpun i pijak, następnie członek organizacji przestępczej A69 i na sam koniec agent Wywiadu Imperialnego. O dziwo, po ośmiu latach powracający do Bractwa, choć jedynie jako cień swojej dawnej chwały i pozycji. I dobrze pasuje do ciebie ranga jaką masz obecnie. Coś więcej? Mam mówić dalej? - jej głos w dalszym ciągu brzmiał chłodno i oschle. - Mogłabym tak opowiadać długo, bo jest o czym. Chyba, że wolisz, abym przeszła do konkretów, które mnie tu przywiodły.
Ariakan przyjął wszystkie słowa bez mrugnięcia okiem, doskonale bowiem wiedział, że jego przeszłość jest jak najbardziej jawna i znana w Bractwie. Z drugiej strony słowa Zabrakanki wyzwoliły w nim chęć stosownej reakcji, odparcie zarzutów, co niestety mogłoby się skończyć nieprzyjemnie albo dla niego, albo dla niej. Jednakże nauczył się kontrolować w miarę swoje emocje i trzymać je na wodzy, toteż nie dał po sobie poznać, że trochę go wkurwiła swoją pogadanką. Z lodówki po swojej prawej stronie wyciągnął butelkę whiskey i nalał sobie dosyć sporo do szklanki, wrzucając na sam koniec cztery kostki lodu.
- Napijesz się, pani? - zapytał sarkastycznie, odwróciwszy się w jej kierunku, po czym wziął głęboki łyk. - No dobrze, skoro już się poznaliśmy bliżej i co nieco o sobie już wiemy, z przewagą twoich wiadomości, powiedz, co cię do mnie sprowadza.
Mal popatrzyła na niego z ciekawością. Nie wyglądał na swój wiek, lekki zarost i ot, kilka siwych włosów. Brudny czarny podkoszulek i ubrudzone smarem dłonie upodabniały go do zwykłego mechanika, a nie do żołnierza, czy tym bardziej Sitha. Charakterystyczny był jeden z jego tatuaży, przedstawiający logo imperialne, oraz blizny na barkach - wspomnienie tortur, jakim poddali go Tongowie, brutalna i bezwzględna organizacji przestępcza, działająca w Światach Głębokiego Jądra. To była ich wizytówka, którą piętnowali każdego swojego jeńca. Zresztą innych blizn też było widać sporo. Twarz Ariakana była ściągnięta, spięta, nosiła piętno jakiś bolesnych wydarzeń, a wzrok pozostawał obojętny.
- Mroczny Lord zlecił nam zadanie - odezwała się po chwili, zdejmując z głowy kaptur swego płaszcza i odsłaniając twarz. - Mamy ze sobą współpracować.
- Współpracować… - powtórzył za nią, pociągając kolejny łyk ze szklanki. - Niby w jakim charakterze mamy ze sobą współpracować, co, siostro?
Słowo ”siostro” znowu zabrzmiało nienaturalnie, ale już bez wyczuwalnego w głosie sarkazmu. Popatrzył się na nią. Była ładna, delikatna i kobieca. W żadnym stopniu nie przypominała śmiertelnej zabójczyni Sith, jaką niewątpliwie była. Podejrzewał, że wielu dało się zwieść jej niewinnej urodzie i drobnej budowie ciała. - O ile dobrze pamiętam, moja misja, jak każda inna, jest utajniona, i nie przypominam sobie, abym cię w niej widział - odezwał się, znowu nieco zdenerwowany. - I taki właśnie mam plan na jej kontynuację. Jestem w samym środku akcji! Nie mogę teraz ot tak sobie rzucić wszystkiego i polecieć za tobą i Mroczny Lord dobrze o tym wie! Nie wiem, z jakiego powodu sobie to wymyślił, ale wiedz jedno - nie podoba mi się to.
- Mnie też nie - oschle oparła Zabrakanka. - Źle się pracuje z kimś, kto stawia opór. To, jak się się odnosisz do rozkazów Dartha Alkerna też nie brzmi dobrze, ale cóż, zdaje się, że posłuszeństwo nie jest twoją mocną stroną. Przyjmij więc do wiadomości, że twoja misja uległa, nazwijmy to, modyfikacji, a współpracować mamy z rozkazu Mrocznego Lorda Dartha Alkerna. Lord Gorthuar został także poinformowany o zmianie priorytetów misji przejęcia władzy nad Imperium Galaktycznym
- Ha! - krzyknął Ariakan w myślach. Ta mała wiedziała dosyć sporo, ciekawiło go jednakże, jak bardzo była wtajemniczona w misję, jaką mu przydzielono. Ale jeśli sam Darth Alkern nakazał jej współpracę, to musiała wiedzieć wszystko. I to go właśnie niepokoiło...
- No dobrze - warknął. - Rozkaz jest rozkaz. Ale muszę skończyć, co zacząłem. I mam nadzieję, że nie będziesz mi w tym przeszkadzać.
- Nie mam takiego zamiaru. Długo ci z tym zejdzie? Bo musimy działać szybko - rzuciła protekcjonalnie.
Ariakan wziął głęboki wdech i szybko przemyślał sytuację. Ta mała trafiła w czuły punkt. Sprawy się się nieco skomplikowały, być może będzie musiał skorzystać z czyjejś pomocy. A skoro ona i tak wie więcej, niż by sobie tego życzył, to mógłby to wykorzystać…
- Dobra, siostro - burknął. - Zrobimy tak. I tobie i mnie zależy zarówno na misji, jak i na czasie. Ty pomożesz mnie, ja tobie, załatwimy to i nie będziemy sobie więcej wchodzić w drogę. Jeszcze przemyślę to i owo, a jutro cię znajdę i wtajemniczę w szczegóły. Stoi?
- Stoi - westchnęła. - Bezwarunkowe wykonywanie rozkazów to to nie jest, ale niech ci będzie, rozumiem, że nie chcesz zostawić rozgrzebanej akcji. Zatem do zobaczenia.
Skinęła mu głową i wyszła, nie czekając na odpowiedź. Zresztą pewnie i tak by się jej pewnie nie doczekała…
Dwa dni wcześniej. Bastion. Gdzieś na obrzeżach Ravelin
Mykel patrzył obojętnie na Ariakana. Wzrok miał mętny, twarz bladą i poobijaną. W niczym nie przypominał teraz oficera Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Siedział na pudle i tępo spoglądał w stronę Sitha. Krew zakrzepła mu na twarzy, nadając groteskowy rys jego niewesoło już wyglądającej facjacie. Oczy miał opuchnięte i ledwo widoczne.
- Dlaczego mnie męczysz? - zapytał ciężko. - Nie dość ci już tych bestialskich metod?-
- Bestialskich? Uważasz to co się wydarzyło za bestialstwo, Mykelu? Ty? Oficer ISB? Nie wiem, czy pamiętasz, ale to wy w Biurze Bezpieczeństwa wymyśliliście wszystkie znane obecnie techniki tortur, jakimi posługują się imperialni. Sami dręczyliście w imię Imperium, a teraz śmiesz mi mówić, że to ja stosuję wobec ciebie bestialskie metody? - Ariakan zaśmiał się szyderczo - Potrafisz być zabawny, biorąc pod uwagę to, w jakim obecnie znajdujesz się położeniu.
- Była wojna i walczyliśmy z wrogiem - oficer szybko odpowiedział, a w jego głosie czuć było wysiłek spowodowany bólem. - To była wojna.
- Wojna... - Ishmay podszedł bliżej do oficera ISB i szybkim ruchem zacisnął dłoń na jego gardle. Ten jęknął tylko z bólu. - Teraz też toczy się wojna, przyjacielu, a ty dostałeś szansę stanąć po stronie, która w tym konflikcie odniesie zwycięstwo.
Wzmocnił chwyt. Mykel począł charczeć przeraźliwie, a z opuchniętych oczu poczęły płynąć mu łzy.
Ariakan zwolnił uścisk.
-Nie chcę cię zabijać, chłopie, ale musisz zacząć współpracować, bo inaczej niestety nie będę miał innego wyjścia. Wydaje mi się, że to co ci się przytrafiło, dało ci do myślenia i przypomniało co nieco. - Ishmay zapalił papierosa i skierował paczkę w kierunku próbującego złapać łapczywie oddech imperialnego oficera. - Masz, zapal, dobrze ci to zrobi.
- Co mam robić? - zapytał Mykel, wyciągają z paczki papierosa. - Czego potrzebujesz ode mnie?
Taki obrót sprawy ucieszył Ariakana. Było to rozwiązanie znacznie lepsze, nże na przykład zabicie Mykela i pozostanie w czarnej dupie, jeśli chodzi o misję. Nie mówiąc już o przyszłych problemach związanych ze zniknięciem oficera i jego śmiercią. Wszak mnóstwo osób widziało ich razem w knajpie, a to mogłoby śledczym wystarczyć, by postawić Ariakana w stan oskarżenia. A co dopiero, gdyby znaleźli ciało Mykela… Ishmay przerwał czcze rozmyślania i spojrzał z niechęcią na oficera.
- Wiesz co się wydarzyło tej nocy, prawda? - zapytał. - Zdajesz sobie sprawę z tego, co dane ci było zobaczyć? To Nowe Imperium, w którym jak za dawnych czasów będziemy rządzić my, a nie biurokraci i marionetki Sojuszu. A ty jesteś jednym z wielu trybików, które kształtować będą przyszłość tej nowej potęgi.
- Używasz Mocy, Frost - Mykel niespodziewanie się odezwał i podniósł głowę, próbując spojrzeć na stojącego pod ścianą Ariakana. - Używasz Mocy, więc zapewne zaciekawi cię to, że właśnie dlatego Natasha interesuje się tobą już od dawna.
Widząc zaskoczenie na twarzy Ishmaya, oficer próbował się uśmiechnąć, jednak efekt był dość groteskowy.
-Zdziwiony jesteś, że wiem? - zapytał - Proszę, proszę, pan sytuacji Arden Frost jest zdziwiony, że wiem o nim i o Natashy. Wiem. Wiem o wszystkim, co was łączyło. Także o tym, że jesteś czuły na Moc. Oraz o tym, że byłeś jednym z siepaczy oddziału Czarnych Wilków. I o Reywenie. Wiemy o tym i od samego początku byłeś sterowany przez Wywiad i ISB. Zdziwiony?
Ariakan zamyślił się przez chwilę, zdumiony co prawda tym, co usłyszał od Mykela, ale nie na tyle, by nie poradzić sobie w tej sytuacji. Stanowiło to trochę problem, gdyż teraz musiał uważać na praktycznie każdego, ale to czy spędza się noc w łóżku z kobietą czy mężczyzną albo robi cokolwiek innego, nie powinno nikogo interesować. Przynajmniej oficjalnie, jednakże słowa Mykela poważnie dały mu do myślenia.
Oficjalnie wewnętrzne związki były zabronione w Wywiadzie Imperialnym i surowo karane w momencie ujawnienia takowych, lecz Ishmay nie był etatowym oficerem tejże komórki. Agentem tak, zabójcą tak, ale nigdy nie służył oficjalnie w Imperium, więc to, kto kogo posuwa w nocy, to była akurat jego prywatna sprawa. Równie dobrze mógłby spędzać noce z Palleonem i też nie widziałby w tym nic zdrożnego, oczywiście jeśli gustowałby w facetach i to w dodatku o wiele starszych. Istotnym był fakt, że niestety Natasha Lor nie była pierwsza lepszą dziewką z Imperium, którą można było zaciągnąć do łóżka, a rano zmyć się, nie zostawiając nawet kartki z napisanym „do widzenia”, czy „było fajnie”. Natasha była bardzo wysoko postawionym oficerem Wywiadu i nawet sam Ariakan nie znał jej rangi. Praktycznie nikt jej nie znał. Jej pozycja była na tyle wysoka, że w gacie przed nią robił niejeden Moff, a i oficjele Armii i Floty też czuli przed nią respekt. Lecz to mniej zaniepokoiło Ariakana niż fakt, że Mykel wiedział, że jest czuły na Moc. I nie był to raczej blef.
- Skąd o tym wiesz? O Mocy? - zapytał spokojnie, nie okazując zdziwienia w głosie i powoli zbliżając się do Mykela
- Jestem przecież oficerem ISB, Arden, i to jest moja praca. W Biurze mamy pełną kartotekę tych, którzy są podatni na działanie Mocy. Dane te są skrzętnie przechowywane oraz, oczywiście, ściśle tajne. Jedynie kilku oficerów ISB ma dostęp do tych akt. No i oczywiście także kilku oficerów w Wywiadzie , włączając w to twoją Natashę. Jak sam widzisz, jesteśmy bardzo dobrze przygotowani.
Więcej nie musiał nic mówić. Rozegranie tej partii kart miało odbyć się zupełnie inaczej, ale jak to w życiu i w kartach bywa, nigdy nic nie wiadomo. Mykel sam zaserwował sobie dalszy obrót spraw. Nie musiał włazić z butami w jego życie, a nawet jeśli, to mógł sobie darować te gadki. Oficer widząc, że udało mu się trochę zaniepokoić Ariakana, z dumą zaciągnął się papierosem. Nie zdążył wypuścić swobodnie dymu, gdy Frost skoczył ku niemu i zacisnął dłonie na jego skroniach. Całą swoją Mocą wdarł się w umysł Mykela, brutalnie wyciągając z niego wszelkie informacje, jakie były mu potrzebne. Nie było to wcale przyjemne uczucie dla oficera ISB, który zaczął trząść się w konwulsjach, a z uszu, nosa i oczu poczęła płynąć mu krew. Sith bezlitośnie drenował jego umysł, nie przejmując się bólem i cierpieniem swojej ofiary, bo przecież czym było się przejmować?
Mykel wydał z siebie przeraźliwy krzyk , który dał Ariakanowi do zrozumienia, że są to jego ostatnie chwile. Nasilił działanie Mocy na umysł oficera i po chwili z całą siłą odepchnął go do tyłu, samemu upadając na kolana. Splunął na podłogę i podniósł się ociężale. Imperialny oficer leżał na plecach, wstrząsany konwulsyjnymi drgawkami. Dało się słyszeć gardłowe charczenie. Sith podszedł i schylił się ku niemu.
- To nie musiało się tak skończyć - powiedział cicho, po czym jednym sprawnym ruchem skręcił oficerowi kark.
Sytuacja była kiepska, Mykel nie żył. Informacje zostały przejęte, ale pozostawał problem zniknięcia oficera. Czasu było bardzo mało, bo nieszczęśnik miał jedynie 48 godzin przepustki i po upływie tego czasu ISB pocznie go szukać. Bez problemu dotrze do knajpy, w której tak głośno się bawili i gdzie ich poczynania widziała rzesza osób, więc dotarcie do Ariakana było tylko kwestią czasu. On sam doskonale wiedział, co to oznacza. No i na koniec został największy problem. Natasha Lor. Jeżeli ona wiedziała o wszystkim, to teraz przeciągnięcie jej na stronę Bractwa może być o wiele trudniejsze. Z drugiej strony ucieczka, chociaż teraz może byłoby to całkiem rozsądne wyjście, na dłuższą metę też nie rokowała długiego i szczęśliwego życia. Z jednej strony Imperium, które ściga cię za zabójstwo oficera ISB, co grozi wyrokiem śmierci, z drugiej strony Bractwo Sith, które twoją śmierć przeobrazi w coś, co nikomu się jeszcze nie przyśniło, nawet w najgorszych koszmarach. Mógł wybierać. Życie malowało się przed nim naprawdę pięknie.
- Jebany zasraniec - zaklął siarczyście Ariakan, po czym splunął w twarz martwemu Mykelowi. Musiał przyznać, że to, jak biedak wyglądał po śmierci, nie było najwspanialszym widokiem i na pewno wątpliwym było, czy jego stan byłby jakimkolwiek aspektem łagodzącym podczas procesu . Szczególnie, gdy oskarżycielom pokaże się fotki martwego Mykela z wywieszonym jęzorem, całego we krwi, z podbitymi ślepiami ledwie widocznymi spod opuchlizny.
- Jebany, zawszony, skundlony zasraniec - Ariakan tak się wściekł, że kopnął z całej siły martwe ciało Mykela, aż dało się słyszeć trzask łamanych żeber. Usiadł na skrzynce i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił nerwowo jednego i zaciągnął się , po czym po chwili z wielką ulgą wypuścił dym z płuc.
- A tu was mam, dziewczyny! - usłyszał nagle potężny wrzask, aż spadł ze skrzyni, na której siedział i przywalił niemiłosiernie głową o posadzkę.
- Co tam porabiacie, gdy wujek Kenshi ciężko pracuje? - Ariakan rozpoznał sylwetkę Kiffara, która wyłoniła się z przedsionka, niosąc w łapach 3 zestawy z fast fooda. - Żarełko przyniosłem, bo chyba zgłodnieliście w tej śmiertelnie poważnej rozmowie? Dla ciebie, Arduś, burgery z banth, tak jak lubisz, na ostro, do tego fryteczki oraz browarek. Dla mnie to co zawsze, czyli to samo, a dla ciebie, oficerku, wziąłem coś lekkiego, co byś się nie zatruł nam i był w dobrej formie.
Po chwili jednak głupkowaty uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Arden, kurwa. Proszę cię, nie rób mi tego - pokazał paluchem w stronę leżącego na glebie Mykela. - Powiedz, że on się przewrócił i usnął, że śpi i nie może wstać, tylko kurwa, na litość, proszę nie mów, żeś ty go kill'im.
Ariakan zaciągnął się po raz kolejny.
- Co mam ci niby powiedzieć? - rzucił ponuro. - Dzięki za żarcie, a ten sobie odpoczywa, bo zmęczony jest. Nie budźmy go, zje jak wstanie, odgrzejemy mu w mikrofali wszystko. Kurwa tak! Nie żyje, jest martwy, zdechł. Czy to ci wystarczy? - Ariakan poderwał się nerwowo ze skrzyni. - Bo niby co miałem zrobić? Kolo nie był taki głupi i wiedział o mnie, o nas zbyt wiele. Może trochę mnie poniosło, fakt, ale mam wszystko, czego potrzebujemy. Więc proszę cię Rey, nie pierdol mi, czy zrobiłem dobrze, czy zrobiłem, kurwa, źle. Konsekwencje tego czynu znam i uwierz mi, że będę się starał, abyś przede wszystkim ty wyszedł z tego bez szwanku. To moja misja i to ja ryzykuję swoją zasraną i nic niewartą łepetyną, ale kurwa, dbam o swoją rodzinę. A ty tak się składa, że się do niej do chuja zaliczasz. Więc proszę, przestań pierdolić i jak chcesz, to pomóż mi, a jak nie, to zostaw żarcie i spieprzaj stąd.
-No… ale mogę zjeść jego zestaw? - Kiffar odezwał się głupkowato, po czym dał martwemu Mykelowi tak silnego kopniaka w korpus, że ciało odleciało na dobre kilka metrów, z odgłosem łamanych kości.
-Wisisz mi zasrańcu 10 kredytów - skwitował wszystko, po czym zabrał się do rozpakowywania zestawów z fast fooda.
Ciało Mykela po ograbieniu ze wszystkich z możliwych dysków i nośników danych z munduru schowali do skrzyń. Tak, musieli użyć więce niż jednej skrzyni, były bowiem zbyt małe, aby pomieścić całe ciało. Podzielili więc Mykela na trzy części i spakowali go ładnie. Nie było to zbyt miłe doświadczenie. Po wszystkim nie omieszkali oznaczyć magazynu pewnymi charakterystycznymi emblematami, które jasno wskazywały, że zamieszana w to wszystko była grupa Bloodsów, gangu działającego na terenie Imperium, a sympatyzującego, oczywiście nieformalnie, z Republiką. Po zamknięciu magazynu ustalili wspólną wersję wydarzeń na wypadek ewentualnych problemów.
Oficjalnie tego wieczora, po odstawienia Mykela do domu, przebywali w „Czerwonej Suzanne”, typowym burdelu i miejscu schadzek wielu imperialnych oficerów, Moffów i oficjeli. Ba! Po odpowiedniej zapłacie Mamie Suzanne, niektórzy z gości mogliby przysiąc, że widzieli Ariakana i Reywena w towarzystwie twi'lekańskich i zabrakańskich dziwek, suto raczących się alkoholem i innymi zakazanymi używkami. Tyle, że takie alibi kosztowało sporo. Ariakan musiał zastawić jeden ze swoich statków, imperialny prom klasy Lambda „Illuminati”. Normalnie warty był on dwieście czterdzieści tysięcy kredytów. Zastawili go za pięćdziesiąt tysięcy. Ale co było robić. Gotówka się ich nie trzymała, kwota była astronomiczna, a sytuacja niestety niewesoła. Po załatwieniu alibi Kenshi udał się na Coruscant do Saniniego de Sante, znanego w świecie przestępczym pasera, hakera i handlarza danymi. Co prawda jego usługi były bardzo drogie, ale wykonywał swoją robotę tak jak należy. W tej sytuacji odczytanie i odszyfrowanie danych z dysków oficera ISB było sprawą priorytetową... Ariakan zaś udał się w swoją stronę.
Dxun. Siedziba Szkoły Śmierci. Dzień po pierwszym spotkaniu.
Ariakan szedł szybkim krokiem korytarzem głównego budynku Szkoły Śmierci. Zależało mu na tym, aby jak najszybciej spotkać się z Mal. Miał wrażenie, że chciał tego bez względu na to, czy wykonają razem zadanie, czy też go nie wykonają. W jej komnacie jej nie zastał, zamknięta była na cztery spusty, więc kierując się dziwnym i miłym przeczuciem, skierował się ku sali treningowej
Mal właśnie trenowała, ubrana w zwykły podkoszulek i luźne spodnie, sama na niemałej sali. Ariakan przyglądał się jej od wejścia z dziwną przyjemnością, założywszy ręce, ukryty w mroku przedsionka. Musiał przyznać, że jak na tak drobną istotkę, była bardzo zwinna, a ruchy, jakie wykonywała treningowym mieczem, precyzyjne i opanowane. Zero chaosu, nic na siłę. Po technice mógł przypuszczać, że jest to albo Makashi albo Soresu, ale nie dawał głowy, czy miał rację. Musiał jednak przyznać, że ciało miała wysportowane, szczególnie patrząc na jedną bardzo istotną jego część. - Naprawdę wysportowane i ładne... - pomyślał z uśmiechem.
- Masz zamiar tak stać i się gapić, Ishmay? - usłyszał rozbawiony głos, który wydobył go z zamyślenia.
- No tak - parsknął Ariakan. Mal była ładna, zgrabna i wysportowana, ale była też Sithem i z łatwością wyczuła obecność nieco rozkojarzonego mężczyzny.
Ishmay wyszedł z cienia i wszedł na środek sali. Lekkie światło padające z góry na jej środkową część, dawało poczucie spokoju i możliwość swobodnego treningu. Podszedł bliżej Mal, jakby lekko niepewnie. Była na wyciągnięcie ręki, Ariakan zmierzył ją wzrokiem. Była jeszcze chyba ładniejsza, niż na pierwszym spotkaniu. Może to także ze względu na charakterystyczne tatuaże, ciągnące się od twarzy, po bark i ramię. Patrząc na nią, nieopatuloną płaszczami, Ishmay stwierdził w duchu, że była naprawdę bardzo ładna.
- Myślałem nad tym co powiedziałaś, wtedy... wczoraj znaczy - zaczął niepewnie. - Jeżeli mamy ze sobą współpracować, na wyraźny rozkaz Darth Alkerna, to chyba dobrze by było omówić kilka istotnych spraw. Ty zapewne miałaś swoją misję, ja miałem swoją, no ale jeżeli ma być tak, jak ma być, no to trzeba ustalić to i tamto...
Popatrzył jej w oczy. Zabrakanka słuchała jego słów z miną wyrażającą uprzejme znudzenie.
- Wybacz mi moje zachowanie wczoraj Mal... - mruknął do niej.
Patrzyli na siebie przez chwilę. Nieprzenikniony wyraz twarzy kobiety napawał Ariakana niejasnym niepokojem.
- Nie mam do Ciebie pretensji, Ariakanie - zaczęła Mal, a Ishmay odetchnął niezauważalnie. - Nie spodziewałam się miłego powitania, więc tym bardziej mieć ich nie mogę - uśmiechnęła się do niego, rozbawiona. - Jutro dam ci znać, jak ja widzę naszą misję, ty mi powiesz, jak widzisz ją ty. Jakoś dojdziemy chyba do porozumienia...
- Świetnie. W takim razie, do zobaczenia - Ariakan odwrócił się na pięcie i już miał się udać w kierunku wyjścia, gdy Mal się odezwała do niego.
- A może by tak mały sparring, co?
Zatrzymał się i spojrzał jej w kierunku.
- To chyba nie jest dobry pomysł - na jego twarzy pojawił się pierwszy, lekki i nieco złośliwy uśmiech.
- Co, obawiasz się, że taka mała i drobna istotka skopie twój imperialny tyłek? - zaczepnie rzuciła w jego stronę.
- Nawet tak nie pomyślałem... - prychnął Ishmay.
- No to , na co czekasz?
Ariakan po chwili niepewności zdjął kurtkę i rzucił ją na podłogę. Ze ściany zdjął treningowy, drewniany miecz i wszedł na środek sali. - Oby to się źle nie skończyło - mruknął sam do siebie w myślach... Mal tylko uśmiechnęła się do niego, jakby usłyszała jego słowa, przechadzając się wokół z opuszczonym mieczem.
- Zobaczymy, co potrafi Ariakan - mruknęła do niego. - Dużo czytałam i słyszałam o tobie. Jestem ciekawa, czy w dalszym ciągu masz taką parę w sobie...
- Tak się składa, że swoje lekcje odrobiłem tym razem uważnie - odezwał się do niej, uśmiechając się. - Była Jedi, obecnie Sith, zabicie Rycerza Jedi podczas misji, utrudnione balową suknią... Odnowienie paktu z rodem Mecetti i Zakonem Mecrosa, awans na Skrytobójcę... Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem, czytając to.
- No proszę, jak dużo już wiesz - zaśmiała się Mal. - No to zobaczmy, czy oprócz teorii, odrobiłeś też praktykę…
Stanęli naprzeciwko siebie w pozycjach wyjściowych do walki. Ariakan puścił jej oko. Mal zaatakowała go od razu, nie czekając na specjalne zaproszenie. Wyprowadzała ciosy precyzyjnie, bez obawy, wiedząc doskonale, co robi. Ariakan parował jeden za drugim, ale z widocznym wysiłkiem. Ponad dziesięć lat nieużywania miecza w walce robiło swoje. Z trudem odbijał jej uderzenia. Mal tańczyła wokół niego, a jego siłowe Djem So, szczególnie w ofensywie, wydawało się być praktycznie bezużyteczne. Na chwilę stracił orientację, zapatrzył się na nią, a nie na to, co robi i mocne uderzenie mieczem treningowym zwaliło go z nóg. Upadł na podłogę i przywalił głową o posadzkę. Mal stanęła nad nim z mieczem, lekko tylko zdyszana.
- Spodziewałam się po tobie czegoś bardziej wyrafinowanego. Gdyby to był miecz świetlny, już byś nie żył.
Ishmay wstał i splunął krwią na podłogę.
- Zaiste. Ale pozory mylą, Mal… - odparł już z wyraźnym grymasem gniewu na twarzy. - Spróbuj to powtórzyć.
Mal zaatakowała ponownie, cały czas precyzyjnie i bez większego wysiłku. Ariakan znowu parował jej uderzenia, ale tę rundę zamierzał wygrać. W jednej chwili zmienił taktykę. Wyprowadził potężny cios mieczem w jej bok, który z trudem go odparła, ale tylko dlatego, że cios był nie tyle precyzyjnie techniczny, co bardzo mocny. Uskoczyła, wykonała piruet i ruszyła na Ariakana. Ishmay sparował jej kolejny atak, po czym uderzył z całej siły znad głowy. Mal w ostatniej chwili uniosła miecz do góry. Cios, jaki zwalił się na nią, połamał jej oręż. Mężczyzna jednym, niezbyt silnym ciosem łokciem uderzył ją w żebra, po czym złapał jej rękę, wytrącił z niej miecz, wykręcił i rzucił nią o podłogę, przylegając swoim ciałem do jej ciała. Ich usta prawie dotknęły się. Mal przewróciła oczami, przypominając sobie wszystkie łzawe filmidła, ale powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Przez chwilę leżeli tak bez ruchu, patrząc sobie w oczy.
- Mamy remis i chyba już wystarczy na dzisiaj... - odezwał się Ariakan, wstając i wyciągając do niej dłoń. Mal wstała, klnąc półgłosem bolące mięsnie ramion i skinęła głową przeciwnikowi.
- Dzięki za walkę. Mistrzem precyzji to ty nie jesteś, ale przewaga siłowa to zawsze przewaga - uśmiechnęła się półgębkiem. Ariakan prychnął.
- Do zobaczenia jutro - rzucił w jej kierunku i powoli skierował się do wyjścia z sali, po drodze zgarniając z posadzki kurtkę, otrzepując ją i odkładając miecz na swoje miejsce - Przygotuj się. Będziemy mieli coś do załatwienia na Bastionie...
Mal machnęła tylko ręką w odpowiedzi. Nie mogła rozgryźć tego typka. Z jednej strony niechętny, opryskliwy, wulgarny, chamski, agresywny… Mogłaby tak wymieniać z godzinę. Z drugiej strony jego historia nie była miła, te cechy charakteru nie wzięły się znikąd. Jak się dziś okazało, jeśli chciał, to potrafił się uśmiechnąć, ba, przyznać się do błędu, przeprosić, no, no… Zabrakanka parsknęła śmiechem, zbierając szczątki miecza z podłogi. Zawsze dobrze dogadywała się z facetami. Tym razem też tak będzie, choć początki nie będą proste. Zderzenie dwóch trudnych charakterów nigdy nie jest łatwe, ale po dzisiejszej rozmowie wiedziała, że uda im się dogadać, przynajmniej w kwestii misji. Oboje byli bowiem zdeterminowani, by osiągnąć cel. Wyrzuciła resztki miecza, po czym poszła do siebie wziąć prysznic i zająć się tym, czym powinna się zająć już chwilę temu…
Dxun. Siedziba Skrytobójców.
W siedzibie skrytobójców panował pozorny spokój. Wszyscy - zabijając aktualnie tylko wolny czas - oddawali się prozaicznym zajęciom. Ktoś krzyczał na plączącego się pod nogami droida, trzy osoby grały w karty, ktoś chrapał głośno w swoim pokoju. Oddział starał się zrelaksować po kolejnym wyczerpującym treningu.
Mal’Vaarma przejrzała ostatnie raporty z postępów swoich podopiecznych. Wszyscy przeszli solidne szkolenie z wykorzystywania Ciemnej Strony Mocy. Każdy rozwinął swoje umiejętności, dorzucił kilka nowych. Byli zwartą, dobrze zorganizowaną grupą, ale potrafili też pracować samodzielnie. To dobrze, bo rozkazy Mrocznego Lorda były jasne…
Zabrakanka jeszcze raz spojrzała na listę tapańskich skrytobójców. Minęło trochę czasu od ich przylotu na Dxun, wielokrotnie ich widywała, brała udział w treningach, dzieliła się z nimi swoją wiedzą, ale wciąż nie potrafiła zapamiętać wszystkich imion. Chyba muszę się bardziej przyłożyć, mruknęła pod nosem, sięgając po datapad od Ariakana. Zawierał on dane dotyczące Wysokiej Rady Sojuszu Galaktycznego, likwidacja której stanowiła cel wspólnych działań Ishmaya i Zabrakanki. Po raz kolejny przejrzała nazwiska, historie, przydługawe, ale na pewno ważne opisy przyzwyczajeń i codzienności każdego z jej członków. Było ich dwunastu, sześciu liderów Sojuszu Galaktycznego, przedstawicieli różnych ras i sześciu Jedi, w tym Luke Skywalker i Kyp Durron. Widok ich nazwisk odruchowo budził w Mal wrodzoną wściekłość. Tych dwóch było jednak poza jej zasięgiem i Darth Alkern jej o tym przypomniał. Jej zadanie i tak było wystarczająco wymagające. Robota miała być cicha i dyskretna, jednak Mal zamierzała zabrać ze sobą Ariakana. To była ich wspólna misja, a poza tym jego agresywne metody czasem sprawdzały się w najmniej oczekiwanych momentach. Zresztą, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to ich rola ograniczy się do pojawienia się tam, gdzie ich umiejętności będą mogły wesprzeć tapańskich skrytobójców.
Zabrakanka włączyła holoprojektor.
- Witaj, Leann. W czym mogę ci pomóc?
- Lady, obawiam się, że czytasz mi w myślach - uśmiechnęła się Mal. Lady Brezwalt od pewnego czasu darzyła ją dziwną sympatią. Rozmawiały ze sobą kilka razy podczas pobytu głowy rodu Mecetti na Korriban i szlachcianka zaczęła zachowywać w sposób dużo mniej sztywny i pretensjonalny. Tym lepiej się im współpracowało.
- En-Shoah-Nur wspominał, że możesz się do mnie odezwać. Słucham więc.
- Lady, nasz pakt obejmuje wymianę informacji. Potrzebuję wszystkiego, co twój wywiad ma o Wysokiej Radzie Sojuszu Galaktycznego. Ogólnie i personalnie, o każdym z członków.
- Ciekawa prośba. Dobrze, wydam dyspozycje, ale nie mogę przekazać informacji bezpośrednio tobie ze względu na procedury. Niech oficer Hayward zgłosi się do Wywiadu za 12 godzin, z racji jego wywiadowczej przeszłości zostaną mu przekazane wszelkie dane.
- Dziękuję, Lady.
- Powodzenia - szlachcianka skinęła głową i zakończyła holotransmisję.
Mal nie czekając włączyła nacisnęła przycisk na biurku. W kwaterze skrytobójców rozległ się jej wzmocniony głos.
- Za kwadrans chcę widzieć wszystkich w sali odpraw.
Pierwszy pojawił się Hayward, za nim weszli kolejni. Byli pięć minut przed czasem. Mal z lekkim wysiłkiem łączyła twarze ze swoją listą. Wszyscy usiedli przy stole, wyczekująco patrząc na swoją przywódczynię.
- Widzę, że jesteście spragnieni działania - zaczęła bez zbędnych wstępów. - Cieszy mnie to, tym bardziej, że czeka nas ważna misja. Dostaliśmy rozkazy od Mrocznego Lorda. Ruszamy do działania. Nie zmarnowaliście ostatnich tygodni, a ja zdążyłam poznać wasze możliwości posługiwania się Mocą. Umiejętności skrytobójcze w pełni ocenię dopiero po wykonaniu zadania, bo żadne symulacje nie zastąpią realnej akcji. Naszym celem jest Wysoka Rada Sojuszu Galaktycznego. Jak wszyscy wiemy, są w niej zarówno Jedi, jak i zwykli, że się tak wyrażę, członkowie Sojuszu. Mamy zlikwidować wszystkich, oprócz Luke’a Skywalkera i Kypa Durrona. Podzielimy się na dwie grupy. Sześcioro z was dostanie indywidualne cele, działaczy Rady nieposługujących się Mocą. Pozostała czwórka wraz ze mną i Ariakanem Ishmay uderzy na Jedi. Musimy działać szybko, cicho i sprawnie, o braku śladów nie wspominając. To zadanie precyzyjne, trzeba wszystko doskonale zgrać w czasie. Nikt nie może się wymknąć. Jeśli ktoś z was nawali, nie będzie dla niego litości. Od was zależy przyszłość Galaktyki, jakkolwiek idiotycznie w tej chwili to brzmi. Przed każdym z was leży datapad z danymi. To wasze cele, dopasowane do waszych umiejętności i możliwości. Sprawa nie jest łatwa, dlatego musicie wykazać się determinacją, sprytem i odwagą. Wiem, że wam tego nie brakuje. Zapoznajcie się z danymi, mogą one jeszcze zostać uzupełnione w przeciągu 12 godzin. Teraz ja i Ishmay mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Kiedy wrócę, widzimy się tutaj, każdy z planem ataku na swój cel. Pytania? Brak? Tym lepiej. Oficer Hayward zostaje, reszta odmaszerować.
Mal zaczekała, aż wszyscy wyjdą, po czym przekazała Haywardowi polecenie Lady Brezwalt.
- Oczywiście, zgłoszę się na pewno.
- Wyślij dane bezpośrednio do ludzi. Masz listę ich zadań na swoim datapadzie, żebyś wiedział, co i jak. Zresztą jesteś w grupie do likwidacji Jedi, więc będziesz koordynował działania pozostałej trójki. Ja i Ishmay będziemy waszym wsparciem, choć wolelibyśmy uniknąć otwartej walki.
- Jasne - oficer skinął głową. - Spore wyzwanie…
- Owszem - mruknęła Zabrakanka. - Ale po coś tu was sprowadziłam. Zobaczymy, czy było warto. Wyzwanie jest spore, ale jeśli wykonacie zadanie, możecie się spodziewać adekwatnych profitów. Odmaszerować.
Bastion. Sartinaynian City
- Nie wiem Arden, czy mi się kiedykolwiek wypłacisz, za to co dla ciebie robię. A robię dużo, uwierz mi - Santini zaśmiał się obrzydliwie, a jego śmiech przypominał rechot ropuch z Nal Hutta. - Dlatego musisz mi dać coś ekstra teraz za moją robotę, bo jesteś mi to winien
- Nie jestem ci nic winien, Santini - Sith oparł się o biurko. - Zawsze byłem wypłacalny i płaciłem uczciwie. Wiec zapytam po raz pierwszy i ostatni: ile tym razem chcesz?
- Tym razem Frost nie chcę kredytów. Mam ich wystarczająco sporo, ale mogę wziąć bardzo chętnie w rozliczeniu tę małą, co przyszła razem z tobą - wyciągnął w kierunku Mal łapsko i pokazał na nią brudnym paluchem. - Już dawno nie miałam Zabrakanki, a ta tutaj wygląda na smaczną - oblizał się lubieżnie jęzorem.
Ariakan odwrócił się w stronę Mal i niezauważalnie dla Santiniego wziął ją za rękę. Spojrzał na nią, a ona na niego. Poczuł ciepło jej ciała i delikatność jej skóry, a także wściekłość i gniew, które nasiliły się w niej po słowach pasera, po czym odezwał się do niej w myślach, korzystając z Mocy
- Wiem co chcesz teraz zrobić Mal, i nie miałbym nic przeciwko, ale nie możesz. Zaufaj mi. To nie oznacza także, że nic nie zrobimy. Zaufaj mi w tym co teraz zrobię i nie miej do mnie pretensji...
- No to jak Frost, dajesz laseczkę i robimy deal? - uśmiechnął się i szybko poruszył językiem w kierunku Mal. - Możemy się z nią pobawić razem...
- Bierz i zrób z nią co chcesz - w tej samej chwili Ariakan szarpnął Zabrakanką i rzucił ją na biurko Santiniego. Ten cały spocony, jak wygłodniały zwierz jednym zwinnym i dosyć szybkim susem przeskoczył przez blat i nachylił swoją obrzydliwą mordę, śliniąc się niemiłosiernie nad nad jej twarzą.
- Ale będę miał... - tu nie skończył, bo Ariakan z całej siły zerwał go znad swej towarzyszki, przerzucił przez ramię i cisnął z impetem o podłogę. Santini gruchnął o ziemię potężnie i tylko jęknął z bólu, gdyż przy upadku musiało mu się coś złamać.
- Ty skurwysynu! - krzyknął, a wtedy Sith kopnął go w twarz, tak mocno, aż ten stracił przytomność.
Mal wstała z biurka i z nieukrywanym obrzydzeniem starła ślinę Santiniego z policzka.
- Ariakan, co to miało być, do kurwy nędzy! - warknęła. - Postradałeś zmysły na stare lata, czy może prochy ci tak zwaliły łeb?
Ten spojrzał na nią tylko spode łba i zaczął wiązać ręce leżącego pasera.
- Zasraniec ma w biurku wbudowany system obronny. Jeśli by tylko chciał, to to coś wbudowane w ścianę naprzeciwko, zrobiłoby z nas mokrą plamę. Mocy używać nie chciałem, nie możemy się z tym afiszować, gdy on jeszcze żyje. A żyć musi jeszcze przez jakiś czas. Niestety jest w posiadaniu czegoś, co muszę odzyskać. Teraz jedynie go bardzo wkurwiliśmy, ale to co się stanie za chwilę doprowadzi go do takiego stanu, że już w samych myślach będzie mnie obdzierał ze skóry żywcem. Wybacz, że posłużyłem się tobą, ale inaczej nie dało by rady wyciągnąć go zza tego zasranego biurka
- Na drugi raz uprzedź mnie wcześniej o swoim planie - burknęła Mal, patrząc z obrzydzeniem na Santiniego. - Ten komunikat przed chwilą był mocno niejsany…
Santini był jak na Twi'leka dobrze wyrośnięty i Ariakan często zastanawiał się, czy w walce jeden na jednego miałby z nim jakiekolwiek szanse, pod względem i techniki, i siły. Dużo słyszał o młodzieńczych wyczynach pasera i nie do końca wierzył, że udałoby mu się pokonać go w walce wręcz. Wiedział też, że gdy Twi'lek się obudzi, na pewno nie będzie potulny jak kowiakańska małpka, tylko będzie stawiał solidny opór. Ariakan związał mu od tyłu ręce wraz z nogami, tak aby przypominał „kołyskę”, na szyję zarzucił mu pętlę i przeciągnął sznur pomiędzy jego ręce i nogi. Mal przyglądał u się z boku. Groteskowa to była sytuacja. Ariakan wiązał ofiarę, nucąc pod nosem słowa piosenki zespołu Gemini Five - Sex, Drugs, Anarchy. To nie były zwykłe porachunki, to musiało być coś bardziej osobistego...
Gdy skończył z kieszeni kurtki wyciągnął foliowy worek.
- Po co to? - zapytała Mal
- Haftuję podczas latania - odparł Ariakan z głupkowatą miną. Mal westchnęła, kiwając głową nad jego poczuciem humoru.
- Czas obudzić naszego przyjaciela - Ishmay założył Twi'lekowi foliowy worek na łeb. - Jak się zacznie zbytnio rzucać - odezwał się do swojej towarzyszki - przyjeb mu kopniaka...
Mal spojrzała z pogardą na Santiniego i kiwnęła głową. Po chwili Twi'lek zaczął szybko oddychać, dusić się i ciskać na prawo i lewo. Ariakan mocno trzymał go za szyję, nie zwalniając chwytu. Mal zareagowała prawidłowo, tak jak jej nakazał Ariakan. Podbitym butem kopnęła go tak, aż dało się słyszeć trzask łamanych żeber. Santini wierzgał co niemiara, dusząc się i wyjąc z bólu po solidnym kopie Mal. Ariakan po chwili ściągnął mu worek z głowy, a Twi’lek jednym oddechem prawie wypluł płuca. Sith wstał i sam potężnym kopniakiem trfił pasera prosto w twarz. Nos gruchnął bardzo łatwo, a Twi'lek zalał się krwią. Ishmay uklęknął nad nim i wbił mu palce w połamane nozdrza. Sanitni tylko wyprężył się z bólu i jęknął przeraźliwie.
- Jak tam robaczku? - odezwał się do swojej ofiary - Sadzę, że jest ci miło, zważywszy na okoliczności. Nie... Uważam, że jesteś bardzo szczęśliwy.
- Frost, skurwysynu, dobiorę się do Ciebie i zajebię cię. Będziesz błagał o litości ty zasrany bękarcie. Twoja matka była zwykłą kurwą, a ty jesteś kurwim pomiotem... - wrzeszczał Santini.
Ariakan popatrzył na niego. Wyzywano go już gorzej, więc słowa Twi'leka nie zrobiły na nim praktycznie żadnego wrażenia. Wielu by się obruszyło, gdyby wyzywano ich matkę, ale Ishmay patrzył na to z innego punktu widzenia, Ot, ci którzy znajdują się w niewyjściowej sytuacji, zawsze starają się obrażać swoich oprawców. Tak to już jest...
- Sprzedałeś mnie Tongom, stary - Ariakan odezwał się do Santniego, siadając na jego biurku. - Taka z ciebie sprzedajna gnida, sprzedałeś mnie i tym samym skazałeś na powolną śmierć... Tak, wiem, co teraz powiesz, że nie miałeś innego wyjścia... Mordo - kontynuował. - Ile my się znamy? Sześć, siedem lat? A ty mnie sprzedajesz jak zwykłą dziwkę, którą może kupić pierwszy lepszy i ruchać do upadłego.
- Frost… - Sanitni tylko jęknął. - To nie tak...
Ishmay popatrzył na niego, machając nogami. Spojrzał też na Mal, która stała i nie odzywała się ani słowem.
- Wiesz, co znaczy znaleźć się u Tongów? Co oni z tobą robią? Podejrzewam, że nie wiesz. Ale ja ci powiem - tu Ishmay zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. - Wieszają cię na hakach, tną nożami po całym ciele, podłączają ci akumulatory do jaj, wyrywają na żywca zęby, wiercą dziury wiertarkami w ciele, robią z tobą takie rzeczy, że nawet nie potrafisz sobie wyobrazić. A ty mnie przyjacielu sprzedałeś jak paczkę fajek.
- Frost… - jęk Sanitniego był błagalny. - Nie miałem wyboru…
Ariakan zeskoczył z biurka i zdjął kurtkę, tym samym zostając jedynie w podkoszulku. Jego blizny i poharatane ciało mówiły wszystko. Mal tylko zrobiła wielkie oczy. Mężczyzna zgasił papierosa na podłodze.
- Kenshi - rzucił szybko i butem przydeptał głowę Twi'leka. - Był u ciebie i zapłacił za robotę... Ale ty skurwysynku, zrobiłeś kopię. Na pewno zrobiłeś… - siadł mu na plecach i pociągnął z całej siły sznur, który zapętlony był na jego szyi. - Pomieszczenie jest dźwiękoszczelne i bez kamer - zwrócił się do Mal. - Nikt nas nie widzi ani nie słyszy. Wyjął z cholewy buta wojskowy nóż i wbił go w udo Twil'leka, przeciągając go aż po samą miednicę. Ten zawył z bólu.
- Gdzie masz kopię danych? - Ariakan zapytał grzecznie i spokojnie, wstając.
- Jaką kopię, kurwaaa!? - Santini prawie szlochał z bólu.
Ishmay jednym zwinnym ruchem przeciągnął mu nożem pod kolanem, aż krew trysnęła na jego twarz.
- Kopię tego, co Kenshi dał ci do odczytania - Ishmay otarł twarz dłonią, rozmazując krew Twi'leka na swojej twarzy. Wyglądał teraz przerażająco, niby spokojny, a jednak w jakimś amoku. Mal przyglądała się mu uważnie, z błyskiem w oku.
- Gdzie… masz… dane..? - wycedził Ariakan przez zęby, podchodząc do Santiniego i zacierając ręce.
- Za obrazem… po prawej jest… sejf - Sanitni dyszał rozpaczliwie. - Kod… 792..64SAN…T19..57
Ariakan popatrzył na niego z groteskowym uśmiechem.
- Przecież można było tak od razu… - spojrzał z politowaniem na ofiarę. Wskazał ręką na wnękę w ściance. - Bierz wszystko, co tam jest, Mal...
Zabrakanka bez słowa wykonała polecenie.
- Byłeś pomocny, Santini - Ariakan zwrócił się do Twi'leka. - Nawet bardzo pomocny...
Stan ofiary nie był zbyt zadowalający, paser krwawił i był nieprzytomny. Wszystko wskazywało na to, że tylko szybka pomoc medyczna uratuje mu życie. Mal zabrała wszystkie dyski z sejfu, po czym po raz pierwszy odezwała się do Ariakana. - Co chcesz z nim zrobić?
Co? - zastanowił się Ariakan. - Niech sobie żyje. I tak długo nie pociągnie.
Ishmay zakręcił się po pomieszczeniu i z gablotki wyciągnął butelkę whiskey.
- Ten koleś zawsze wiedział, co pić - mruknął, po czym odkorkował ją i upił potężny łyk, oblewając się cały... Resztę wylał na leżącego Twi'leka i rozbił mu butelkę na głowie.
- I tak nic nie czuje... - prychnął. - Dobra, Mal, zmywajmy się stąd...
Darth Alkern, Lord of Rage from the Brotherhood of the Sith
"Only through hard work of others can we attain our dreams."
"Only through hard work of others can we attain our dreams."
Re: Imperium
#4- Wszyscy za pięć minut w sali odpraw - zatrzeszczało w komunikatorach grupy skrytobójców.
Od powrotu Mal i Ariakana na Dxun minęło 12 godzin, które Mal na wszelki wypadek przespała. Pracowała nad ich głównym zadaniem przez całą drogę z Ishmayem, mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. Ariakan zaszył się gdzieś u siebie, ale miał dotrzeć na tę mniej oficjalną część zebrania. Wydawszy polecenie przez komunikator, udała się pierwsza do sali, by czekać na swój mały oddział. Zjawili się szybko, bez słowa zajęli miejsca przy okrągłym stole.
- Oficerze Hayward, proszę o raport stanu przygotowań do akcji.
- Zebrane dane zostały poddane dogłębnej analizie. Przeprowadzono dodatkowe obserwacje poszczególnych celów. Plany ataku zostały przygotowane i omówione, czekamy na twoją akceptację, pani. Za trzy dni jest zebranie Rady
- Doskonale. Co jest nam jeszcze potrzebne?
- Trucizna, o której kiedyś rozmawiałaś z Hardisonem. Reszta jest przygotowana.
- Natychmiast dam znać laboratorium. Jak tylko dostanę od nich, co potrzeba, wyruszamy na Coruscant. Musimy uderzyć precyzyjnie, cele muszą zostać zlikwidowane w możliwie najkrótszym odstępie czasu. Wszyscy wiedzą, co mają robić?
Odparł jej chór potakujących pomruków. Uśmiechnęła się półgębkiem, patrząc na skupione i poważne twarze swoich podkomendnych. Wiedziała, że zadanie zostanie wykonane - nie było innego wyjścia, choć trzeba było mieć plan awaryjny i miejsce na improwizację, dlatego nie dopytywała zbyt dociekliwie o szczegóły poszczególnych akcji.
- Grupa do likwidacji Jedi zostaje. Reszta może odejść. Dziękuję.
Przy stole został Hayward i jeszcze troje najlepiej wyszkolonych zarówno w walce, jak i umiejętnościach Mocy skrytobójców, dwóch mężczyzn i kobieta. Mal sprawdziła, która jest godzina, po czym westchnęła
- Musimy jeszcze chwilę zaczekać, Ariakan… - trzask otwieranych drzwi przerwał jej w pół słowa.
- No jestem, wybaczcie spóźnienie.
- Dobrze, bierzmy się do roboty. Plan jest taki…
- Plan jest taki, że wpadamy i robimy rozpierduchę - wtrącił Ariakan, jak zwykle bez większego sensu.
Mal spojrzała na niego krzywo.
- Plan jest taki, że musimy pokonać czterech Mistrzów Jedi, co nie będzie ot takim sobie zrobieniem rozpierduchy, jak to wdzięcznie ująłeś. Musimy być przygotowani na wszystko, mimo że mamy przewagę liczebną. Skupmy się zatem i odpowiednio przygotujmy do tego zadania, bo nie możemy dać ciała…
***
Cynthia Hanley od półtorej godziny siedziała w tej podrzędnej knajpie, popijając coś, co wyglądało na koreliańską whisky. Obserwowała salę i parking na zewnątrz kantyny, czekając na jednego ze stałych bywalców. Wreszcie doczekała się. Wściekle czerwony śmigacz gwałtownie zatrzymał się przed kantyną, o milimetry mijając zaparkowane pojazdy i ścianę. Wyskoczył z niego dobrze zbudowany mężczyzna rasy ludzkiej, brunet z licznymi tatuażami, trzydniowym zarostem i wkurzającym uśmieszkiem, oznajmiającym, że właśnie przybył on - władca tej okolicy, najprzystojniejszy z najprzystojniejszych, jedyny, który spełni marzenia każdej kobiety.
Cynthia spojrzała w lustro, upewniając się, że wygląda tak jak powinna. Poprawiła włosy, by pozostały w artystycznym nieładzie, wygładziła bluzkę, przy okazji sprawdzając, czy jej dekolt odpowiednio się prezentuje. Kiedy mężczyzna wszedł, ona wstała i krokiem modelki udała się do baru, czując jego wzrok na swoim tyłku. Westchnęła cicho i przewróciła oczami, po czym oparła się o bar.
- Jeszcze raz to samo - rzuciła.
Ledwie zadźwięczały wrzucone do szklanki kostki lodu, brunet był już przy niej.
- Dla mnie też whisky - powiedział i położył na ladzie sumę za dwa drinki i spory napiwek.
- Ciężki dzień? - zapytała Cynthia, uśmiechając się ze zrozumieniem.
- Jeszcze jak, maleńka… - westchnął teatralnie przybysz. - Marzę o dobrym drinku, zimnym prysznicu i gorącej kobitce, hehehe.
- Dobre drinki to chyba nie tutaj - zaśmiała się perliście, ruchem ręki odrzucając niesforne kosmyki na plecy.
- Za to kobiety na pewno - mruknął, otwarcie gapiąc się w jej dekolt. - Jak ci na imię?
- Alynn. A tobie?
- Cox. Mogę się przysiąść?
- Nie widzę przeszkód, przystojniaku - odpowiedziała Cynthia i ruszyła do stolika, kręcąc biodrami.
Przez kolejne godziny, czując do siebie pewien rodzaj obrzydzenia, udawała coraz bardziej pijaną, komplementowała tatuaże, intensywnie mrugała, eksponowała cycki i wydawała okrzyki zachwytu, słuchając o kolejnej bijatyce, w której bohater Cox położył kilkunastu przeciwników jednym palcem. Mówi się trudno. Misja to misja.
***
Cal Omas wydał polecenia dotyczące kolacji i udał się na spotkanie Rady. Główny kucharz, znerwicowany starszy mężczyzna, zamówił świeże mięso z nerfa i zabrał się za przyrządzanie sałatki.
Dwie godziny później dojechała dostawa.
- Długo coś, zwykle dostarczacie w pół godziny… - mamrotał, odbierając mięso.
- Korki, proszę pana - uśmiechnął się dostawca i zaraz zniknął.
- Ja wam dam korki, lenie cholerne - mruczał pod nosem kucharz. - Calver! Niech cię szlag, gdzie ty jesteś, żebym sam musiał tachać to wszystko… Calver!!
- Calver rozchorował się wczoraj, nie wiem, czy pan pamięta. Przysłał mnie na zastępstwo - oznajmił Clem Brellton, od trzech lat skrytobójca, od zawsze miłośnik dobrej kuchni.
- A, faktycznie, wyleciało mi z głowy - zdziwił się kucharz. - To do roboty, jak ci tam…
- Orval, proszę pana.
- Nieważne - machnął ręką kucharz i rzucił mięso w ręce Brelltona. - Chodź, pomożesz, mamy mało czasu.
***
Trey Custer doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że Ta’laam Ranth z racji swej rasy będzie trudnym celem. Nie przejmował się tym, znał bowiem jego słabostki. Ostatnimi czasy niemal po każdym zebraniu Rady Gotal odwiedzał pewną kobietę, mieszkającą w niezbyt przyjemnej części miasta. Nie wiedział o tym prawie nikt, oprócz dwóch osobistych ochroniarzy ministra. Ranth skrzętnie ukrywał ten romans, był bardzo ostrożny, co nie zmieniało faktu, że przez służbami wywiadowczymi Bractwa i rodu Mecettich niewiele się ukryje. Custer postanowił odwiedzić wybrankę ministra sprawiedliwości...
Ta część planu była prosta. Z holokamerą w rękach zapukał do drzwi.
- Kto tam? - usłyszał.
- Przesyłka od wielbiciela.
- Niemożliwe, Ta’laa…, - zająknęła się kobieta, otwierając drzwi. - Eee, znaczy nie mam pojęcia, kto mógłby mi coś przysłać…
Trey uniósł holokamerę i uchwycił zaskoczoną i jednocześnie wściekłą twarz kobiety. Szybko zablokował nogą drzwi, by nie zdążyła ich zatrzasnąć.
- Droga pani, jestem dziennikarzem „Faktów Coruscant”. Jako żądny sensacji dupek poszukuję informacji na temat ministra sprawiedliwości, Ta’laama Rantha, z którym szanowna pani zdaje się ostatnio często widywać.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi!
- Oczywiście, ale jednak niemal wymówiła pani imię ministra, gdy wspomniałem o wielbicielu. Mam to nagrane i jeśli pani mnie nie wpuści, zrobię z pani życia medialne piekiełko.
- Proszę, niech pan tego nie robi… - kobieta zaszlochała. - Ranth będzie tu dzisiaj, jest bogaty, na pewno jakoś się dogadacie…
- Doskonale - uśmiechnął się mężczyzna. - Pozwolę więc sobie tu na niego zaczekać.
Kiedy weszli do mieszkania Custer uderzył kobietę, pozbawiając ją przytomności. Nie chciał używać Mocy ofensywnie, nie do końca wiedząc, jak długo jej echo będzie pozostawało „widoczne” dla Gotala. Następnie związał ją, położył na łóżku i wstrzyknął środek usypiający. Zaciemnił okna. Z torby wyjął cztery małe generatory, nad którymi pracował intensywnie od jakiegoś czasu. Były jego skarbem, miniaturowe elektroniczne cudeńka, w jednej chwili mogące wygenerować intensywne pole elektomagnetyczne. Rozejrzał się po pomieszczeniu i umieścił je w najbardziej strategicznych miejscach. Kieszonkowy włącznik, choć Custer lubił myśleć o nim jako o detonatorze, ukrył w dłoni. Na głowę założył specjalną opaskę, hamującą działanie pola na jego organizm, i zamarł w kącie pokoju, czekając na sygnał.
***
Oderwany od stołu laboratoryjnego Dif Scaur prędzej czy później tam wróci - to był główny plan Hayta Hardisona. Później zamierzał improwizować. W końcu w laboratorium jest tyle niebezpiecznych rzeczy, a Hayt był mistrzem trucizn. I podszkolił się w Bractwie z iluzji. Na pewno coś wymyśli.
Prace nad Alpha Red trwały, mimo sprzeciwów Jedi i części Rady. Dif Scaur jako współtwórca tego pomysłu, często bywał w laboratorium, osobiście doglądając testów. Efekty były różne, jednak większość zadowalała Szefa Wywiadu i pchała pracę naprzód. Tym razem miało być tak samo. Chissowie pracujący w laboratorium przygotowali kolejną, bardzo obiecującą próbkę do testów. Obiektem testowym miał być jeden ze złapanych Yuuzhan Vongów. Ale to musiało poczekać, dopóki Scaur nie wróci z posiedzenia Rady.
Hardison czekał na możliwość wejścia do laboratorium. Było cholernie strzeżonym miejscem. Wszędzie kody, karty, skany, chipy… Przed wejściem głównym stało pięciu ochroniarzy, przy tylnym na szczęście tylko dwóch. Było późne popołudnie, większość pracowników już wyszła, jedynie w pojedynczych oknach paliło się światło. Skrytobójca obserwował wychodzącego laboranta, młodego i ambitnego Chissa o imieniu Telis'are'tenir. Chłopak zatrzasnął tylne drzwi i kiwnął głową ochroniarzom. Kiedy wyszedł na opustoszały, niestrzeżony plac, będący niegdyś parkingiem, Hardison ruszył w jego kierunku i udając zmyślonego, potrącił niechcący Chissa.
- Przepraszam, nie zauważyłem, przepraszam… - rzucił przez ramię i poszedł dalej. Po chwili zawrócił, by zebrać nieprzytomnego Sareta z ferrobetonu i zaciągnąć go do pozostałości po budce strażniczej. Po dziesięciu standardowych minutach Chiss wyszedł z budki i szybkim krokiem, zaaferowany, wbiegł na teren laboratorium.
Strażnicy spojrzeli po sobie.
- Znowu to samo… - parsknął jeden. - Dzieciak nie ma życia, kiedyś tu padnie z przepracowania.
***
Sherice Rawlins od kilku minut krążyła nieopodal willi Releqy A’Kla. Ubrana w szary, lekki płaszcz, obserwowała otoczenie, przyglądała się przechodzącym osobnikom rozmaitych ras. Nikt nie zwracał na nią specjalnej uwagi. Pod murem siedziało kilkoro żebraków, liczących na miękkie serce caamasjańskiej Minister Stanu, choć dość regularnie przeganianych przez służby porządkowe. Rawlins z nudów obserwowała tę nierówną walkę. W tym momencie jej misja ograniczała się do czekania. Większość swej pracy wykonała wcześniej. Jej owoc trzymała teraz w ręce - fragment rzeźby, mały, jednak wciąż zachowujący swoje naturalne piękno, igrający ze światłem, zmieniający się pod jego wpływem, hipnotyzujący. Niełatwo odszukać, a jeszcze trudniej zdobyć jakiekolwiek pozostałości po rzeźbach Vesa Volette, Caamasjanina, jednego z najbardziej znanych rzeźbiarzy światła. Na szczęście Rawlins miała swoje kontakty. Zdobyła fragment kryształu, wielobarwny, całkiem spory, oprawiony w bronzium i przerobiony na broszkę. To jej wystarczyło.
***
Sol Devlin odczekał, aż senator Wookiech zasiadający w Radzie Sojuszu odleci na spotkanie. Użył Mocy, by zmienić nieco rysy twarzy. W uniformie charakterystycznym dla pracowników serwisowych firmy Serv-O-Droid podszedł do drzwi i zameldował swoją obecność. Droid odźwierny TT-8L zeskanował postać i skrzynkę ze sprzętem, po czym szczeknął zezwalająco. Drzwi frontowe otwarły się - za nimi stanęła młoda Twi’lekanka w stroju służącej.
- Dzień dobry - uśmiechnął się czarująco Devlin. - Ja do przeglądu droidów, z Serv-O-Droid.
- Dzień dobry… Ale nie spodziewamy się dziś nikogo z serwisu - spojrzała na niego niepewnie. - Nie zgłaszaliśmy ostatnio żadnych problemów.
- Szanowna pani, nasza firma słynie z dbałości o klientów. Rutynowe przeglądy zapewniają właśnie to, że nie trzeba zgłaszać żadnych problemów - bo ich nie ma, ha, ha - puścił oko do ślicznej pokojówki. - Proszę się nie martwić, to nie zajmie dużo czasu. Proszę, niech pani zerknie łaskawie na listę droidów zamówionych w naszej firmie.
- Lista się zgadza, posiadamy od państwa cztery droidy. Ale chwileczkę, proszę mi pokazać jakiś identyfikator, bo inaczej pana nie wpuszczę.
- Ależ proszę, zapomniałem się haniebnie! - uderzył się w czoło Devlin. - Proszę, szanowna pani, oto identyfikator i datapad z dzisiejszym zleceniem do realizacji pod tym adresem. Jeśli wciąż mi pani nie wierzy, proszę skontaktować się z firmą, otrzyma pani wszelkie informacje.
Pokojówka obejrzała uważnie identyfikator. Sol przewrócił oczami i odbierając identyfikator chwycił ją za dłoń.
- Zaufaj mi - szepnął, wzmacniając przekaż Mocą. - To zajmie tylko chwilę.
Twi’lekanka zamrugała.
- Dobrze, proszę bardzo.
- Zacznę od droida-odźwiernego. Może pani przyprowadzić pozostałe?
Pół godziny później Devlin odłożył sprzątającego mini-droida i nieczytelnie podpisał raport z wykonanej usługi.
- Dziękuję, to wszystko. W razie potrzeby zawsze chętnie pomożemy - uśmiechnął się do pokojówki i odszedł dziarskim krokiem.
***
Skrytobójcy wraz Mal i Ariakanem, w strojach służby sprzątającej, czekali aż Rada Sojuszu zakończy obrady i opuści dźwiękoszczelne pomieszczenie. Ukryli swoją obecność Mocy, by nie zdradzić się przez Mistrzami Jedi. Ukryli również ciała poprzedniej ekipy, zajmującej się porządkiem w budynku obrad. Lepiej było nie pozostawiać potencjalnych świadków przy życiu. Czwórka skrytobójców - Ria Fennell, Barett Lindgren i Hobert Coy pod wodzą Sharpa Haywarda - miała wejść zaraz po naradzie i nie pozwolić, by Jedi opuścili salę. Mal zabezpieczała tyły. Ariakan miał zablokować wszystkie drzwi po wyjściu ostatniego z „cywilnych” członków Rady. Czekali.
***
Spotkanie Rady Sojuszu dobiegło końca. Luke Skywalker i Kyp Durron pojawili się wyłącznie jako hologramy. Członkowie Rady rozeszli się do swych statków i pod czujnym okiem ochroniarzy udali się do swoich zajęć. Jedynie Jedi zostali na miejscu, ja zwykle chcąc jeszcze omówić jakieś wewnętrzne sprawy. Zebrali się w kącie sali, pozwalając służbie posprzątać po naradzie.
Mal’Vaarma odczekała, aż Ariakan zablokuje wejścia, po czym wysłała mentalny sygnał do pozostałych skrytobójców. Musiała im zaufać, wierzyć, że ich plany się powiodą. Nie mogła im pomóc. Najtrudniejsza część zadania, najważniejszy egzamin, spadał teraz na jej barki. Jej, Ariakana i ich niewielkiej drużyny.
***
„Ruszyli”.
Hanley otrzymała wreszcie upragniony sygnał. Miała mniej więcej kwadrans na dotarcie do celu. Przeszła do ofensywy. Położyła Coxowi rękę na dłoni i z rozmarzeniem spojrzała mu głęboko w oczy.
- Jeszcze nigdy nie spotkałam takiego mężczyzny…
- No ja myślę - zarechotał, wstając i rzucając kredyty na stolik. - Chętnie pokażę ci coś więcej, słodziutka.
Cynthia też wstała, lekko się zachwiała i uśmiechnęła się jakby zawstydzona.
- Chyba nie powinnam tyle pić….
- Hehehe, nie żartuj, masz niezły łeb jak na kobitkę. Inne laski po takiej ilości musiałem wynosić z tej knajpy, hehe…
Wyszli z kantyny, po czyn Cox chwiejnym krokiem udał się do swojego śmigacza.
- Wskakuj, kochaniutka, już nie mogę się doczekać - klepnął Hanley w tyłek, a ta siłą woli powstrzymała się od walnięcia go w twarz i zachichotała.
- Nie mogę zostawić mojego śmigacza tutaj - zmartwiła się, po czym rozpromieniła się. - Pojadę zaraz za tobą.
Cox spochmurniał i chwycił ją za podbródek.
- Ale nie spróbujesz mi zwiać, nie? - warknął. - Jedna próbowała, to jej rodzona matka nie poznała.
- Ależ skąd, mój mięśniaku - Cynthia zamrugała, delikatnie ściskając jego biceps, patrząc mu w oczy i wysyłając odrobinę Mocy. - Możesz mi wierzyć…
- Mogę ci wierzyć… - powtórzył posłusznie mężczyzna, po czym potrząsnął głową. - Dobra, mała, jedziemy!
Wskoczył do pojazdu i odpalił silnik. Zaczekał, aż Cynthia ruszy i wystartował z rykiem. Kobieta z początku trzymała się tuż za nim, wśród ostrzegawczych sygnałów dźwiękowych innych śmigaczy, później zwalniała niemal niezauważalnie. Cox przyspieszał, zgodnie z tym, co nakazywał mu umysł Hanley. Na jej radarze pojawił się czerwony punkt - pojazd, którym Sien Sovv wracał z zebrania. Idealnie. Pozostało tylko doprowadzić do przecięcia się jego drogi z ryczącym, czerwonym śmigaczem Coxa. Zwolniła do przeciętnej prędkości innych pojazdów, wciąż jednak lecąc za mężczyzną.
- Przyspiesz, pokaż co potrafisz! - szeptała w rytm fal Mocy, płynących do kompletnie niebroniącego się umysłu tego frajera. - Och tak, pędź, jestem tuż za tobą! Jesteś wspaniały, najlepszy, szybciej!
Skręciła raptownie, łącząc się ze sznurem innych statków i uważnie obserwując radar. Usłyszała huk wybuchu, a czerwona kropka zniknęła. Uśmiechnęła się, rozluźniając mięśnie, spięte w nerwowym oczekiwaniu.
***
„Ruszyli”
- Wraca szef - powiedział równocześnie kucharz, patrząc na wiadomość na kuchennym komunikatorze. - Do roboty, będzie tu za pół godziny, głodny jak zawsze po zebraniach. Rusz się, wyjmij mięso, przynieś wino! Nie to, idź do piwniczki i wybierz coś! Biegiem!
Brellton z nieodmiennym uśmiechem na twarzy wykonywał wszystkie polecenia. Omas zdążył wrócić i zapytać, czemu jeszcze nie podano kolacji. Kucharz rzucił się do patelni.
- Przygotuj tacę i talerze! Kieliszek! Wina nalej, na co czekasz, rusz się!!!
Brellton posłusznie otworzył butelkę. Z wprawą napełnił kieliszek i ostrożnie wyjął z kieszeni fartucha maleńką fiolkę z trucizną. Cóż, może to i mało wyrafinowane, ale przynajmniej pewne. Korzystając z faktu, że kucharz miotał się przy kuchni, wlał zawartość fiolki do wina.
Po kolacji szef kuchni odetchnął i podziękował swojemu pomocnikowi.
- Jesteś lepszy niż Calver. Jeśli szukasz pracy na stałe, to się odezwij.
- Chętnie. Zgłoszę się na pewno, tylko pozałatwiam parę spraw - uśmiechnął się Brellton i wyszedł z willi kuchennymi drzwiami.
W nocy Cal Omas dostał strasznych boleści i trafił do szpitala.
***
„Ruszyli”
Custer nie drgnął. Czekał, niczym Koulun na swoją ofiarę. Postarał się jednak ukryć swoją obecność dzięki Mocy. Niemal mu się udało.
Ta’laam Ranth poczuł lekki niepokój, podchodząc do drzwi. Gotal wyczuwał czyjąś obecność, aura była nieco podobna do aury Jedi, jednak o wiele słabsza. Spojrzał za siebie, sprawdzając, czy ochrona jest na swoim miejscu. Dobrze się maskowali, jednak wiedział, że każdy fałszywy ruch ich zaalarmuje. Wyczuwał obecność swojej kochanki, wszedł więc do mieszkania.
- Daphine? - zawołał półgłosem. - Gdzie jesteś?
Rozejrzał się po pomieszczeniu, ni dostrzegł jednak nic niepokojącego. Wszedł do sypialni i zobaczył leżącą na łóżku dziewczynę i podszedł do niej. Aura Jedi nabrała wyrazu, Ranth widząc, że jego kochanka jest nieprzytomna, rzucił się do ucieczki, jednak nie zdążył. Drzwi się zatrzasnęły, a pomieszczenie wypełniło czymś, co dla Gotala było kakofonią odczuć. Kręciło mu się w głowie, stożki nie reagowały prawidłowo, czuł się jak pozbawiony wzroku i słuchu. Zaryczał, rzucając się na postać przy drzwiach, jednak Custer był szybszy, a generowane pole zakłócało poczucie kierunku Rantha. Przez chwilę tańczyli swój komiczny taniec w pokoju, jednak skrytobójca szybko się znudził. Minister miotał się po pokoju, rzężąc i tracąc równowagę. Zabójca wyjął z kieszeni coś w rodzaju paralizatora, nad którego modyfikacją spędził niegdyś wiele czasu. Efekt przeszedł jego oczekiwania i zabójczy paralizator stał się jego nieodłącznym wyposażeniem na każdej akcji. Podszedł do oszołomionego Rantha, przyłożył broń do jego karku i nacisnął przycisk. Gotal zaryczał przerywanie, zacharczał i upadł na łóżko, obok swojej kochanki. Custer wyłączył generatory, zdjął opaskę i schował cały sprzęt. Potem podszedł do ciała Gotala i sprawdził, czy na pewno nie żyje. Kobieta, zgodnie z przewidywaniami, też była martwa, serce osłabione silnym środkiem nasennym, również nie wytrzymało napięcia pola.
Zdążyło się ściemnić. Custer ostrożnie wyszedł tylnym wyjściem, wtapiając się w otoczenie przy użyciu Mocy. Ominął ochroniarzy, którzy dopiero za pół godziny mieli się zorientować, że coś jest nie tak, i zniknął w ciemności.
***
„Ruszyli”
No wreszcie. Hayt od dwóch godzin siedział na zmianę przy datapadzie, laboratoryjnym komputerze, stole z narzędziami i probówkami, grzecznie odpowiadając na żartobliwe zaczepki wychodzących naukowców i ekipy sprzątającej. Iluzoryczne „przebranie” Chissa sprawdzało się bardzo dobrze. Korzystając z okazji zgrywał wszystkie możliwe dane z laboratorium na kartę danych. Ot, taki bonus z wyprawy, może się spodoba. Wiedział, że ma jeszcze trochę czasu, zanim Dif Scaur dotrze do laboratorium. Wyjrzał na korytarz, posłuchał chwilę. Docierały do niego tylko ryki kilki uwięzionych Vongów. Wrócił do pomieszczenia, gdzie przygotowywał małą „wkładkę” do fiolki z Alpha Red, która czekała na ich w sąsiednim, dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, za solidnymi durastalowymi drzwiami. Schował probówkę do kieszeni, po czym kręcił się przy stole laboratoryjnym, mamrotał coś pod nosem i wyglądał na bardzo zajętego. Tak zastał go szef Wywiadu.
- Co tu tak pusto, Saret? Tylko ty zostałeś? Nikt nie chciał patrzeć na kolejny krok, jaki zrobimy? Cóż, ich strata - zaśmiał się Scaur, wyraźnie zadowolony. - Chodź, pomożesz mi.
- Część potrzebnych rzeczy już przygotowałem. Musimy tylko przywołać wartowników, niech przyprowadzą to ścierwo - rzucił z zapałem Hayt.
- Świetnie - ucieszył się szef Wywiadu. - Więc tym się zajmowałeś, jak mnie nie było…
- Nie tylko. Analizowałem dane i…
- I..? - zapytał zaniepokojony Scaur.
- Wpadłem na pomysł kolejnej modyfikacji. To na razie tylko wprawki - mruknął iluzoryczny Saret, jakby zdradzał wielki sekret.
- Doskonale, młody człowieku - mężczyzna poklepał go po ramieniu. - Jesteś ambitny, daleko zajdziesz. Koniecznie chcę zobaczyć efekty twojego eksperymentu.
- Oczywiście - entuzjastycznie pokiwał głową Hardison. - Jeśli tylko mi się uda, pierwszy zobaczy pan efekty, gwarantuję.
- Świetnie. Wezwij wartowników, niech przyprowadzą Vonga.
Scaur wpisał kod i drzwi do pokoju testów się otwarły. Chiss wpuścił strażników, którzy przywiązali wkurzonego Yuuzhana do specjalnego łóżka i wyszli. Vong szarpał pasy i warczał coś, co najprawdopodobniej był straszliwymi klątwami. Doskonale, pomyślał skrytobójca, idealny obiekt…
Dif Scaur stanął przed klatką i napawał się swoją władzą. Drażnił Vonga, coś do niego szeptał. Nie odwracając się, kazał Saretowi podać fiolkę. Hayt wyjął ją delikatnie, otworzył, po czym błyskawicznie dolał dwie krople stworzonej przez siebie substancji. Ciecz z wirusem delikatnie zmętniała. Scaur niemal wyrwał fiolkę Chissowi i przygotował środek do aplikacji. Kazał Haytowi opuścić pomieszczenie i osobiście wstrzyknął Alpha Red obiektowi.
Yuuzhan Vong wył i szarpał się coraz mocniej. Łóżko się trzęsło, brzęczały trącające o siebie narzędzia. Scaur, wciąż nie dostrzegając niebezpieczeństwa, obserwował obiekt i robił notatki. W momencie, w którym pasy puściły, Hardison zatrzasnął drzwi korzystając z karty Sareta, i przez małe okienko patrzył, jak wściekły Vong, tocząc pianę i wyjąc, atakuje Difa Scaura. Walka była krótka i nierówna. Substancja, dzięki której stwór zyskał niezwykłą siłę i podnosząca poziom agresji, działała jeszcze przez kwadrans. Yuuzhan zdążył w tym czasie rozszarpać wątłe ciało szefa Wywiadu i rozwalić większość przyrządów, po czym wirus Alpha Red zaczął działać.
Hayt Hardisson, nadal widzialny jako Chiss, wyszedł tylnymi drzwiami. Powiedział ochroniarzom, że Dif Scaur jeszcze zostanie w laboratorium i prosi, by mu nie przeszkadzać. Skinął im głową na pożegnanie i odszedł, niosąc w kieszeniach płaszcza datakarty z wszystkimi danymi laboratorium.
***
„Ruszyli”
Sherice odebrała komunikat i odeszła, by przygotować się do swojej roli. Zdjęła płaszcz, pod nim miała zniszczone, ale czyste ubranie. Z przepastnych kieszeni wyjęła podręczną kosmetyczkę i z wprawą namalowała sobie solidne limo pod okiem. Włosy koloru mysiego blondu upięła w niezgrabną kitkę, kilka kosmyków wypuściła. Założyła podarte rękawiczki, a widoczne fragmenty skóry pokryła maścią, dzięki której stały się szorstkie i pobrużdżone. Następnie ostrożnie wzięła broszę i malutkim pędzelkiem dokładnie pokryła kryształ silnie toksyczną, bezbarwną substancją, po czym schowała ozdobę do przejrzystego pudełka.
Rawlins wróciła pod dom Releqy A’Kla i przycupnęła na samym końcu kolejki żebraków. Patrzyli na nią groźnie, jednak żaden nie ośmielił się podejść. Po około kwadransie przed willą pojawił się pojazd pani minister. Żebracy pobiegli w jego stronę, jednak Rawlins trzymała się z tyłu. A’Kla wysiadła, próbując przejść obok nachalnych biedaków, których starała się rozgonić ochrona. Kiedy wydostała się z ich kręgu, Sherice podbiegła do niej i chwytając za rękę zaczęła szlochać.
- Pani! Wysłuchaj mnie, błagam… Mój syn został porwany i uwięziony przez Vongów… - łkała. - Tylko ty możesz mi pomóc, proszę!
Do Rawlins podbiegł ochroniarz i szarpnął ją, aż niemal upadła. Minister jednak, słysząc że sprawa nie tyczy się - na razie - pieniędzy, powstrzymała go gestem. Strażnik oddalił się, by pomóc rozpędzić resztę żebraków. Sherice podniosła się i spojrzała błagalnie na Caamasjankę.
- Pani… Jesteś potężna, masz władzę… Mój syn... nazywa się Keenan Slaton… Yuuzhanie napadli nasz dom i porwali go… - ukryła twarz w dłoniach. - Nie wiem, gdzie mogę się udać, nikt nie chce mi pomóc, wszyscy się boją Vongów… Pani, w tobie moja nadzieja…
Sięgnęła po pudełko z broszką.
- To wszystko co mam… Nie zostało mi nic, poza tym… - wykrztusiła, wciskając nieco zdezorientowanej Releqy broszę do ręki.
- Czy to…? Niemożliwe, skąd to masz? - szepnęła minister, patrząc na broszę pod światło. - To Ves Volette, poznam jego kryształy na końcu Galaktyki!
- Weź to, pani! Uratuj mojego syna! - krzyknęła Sherice i nie oglądając się uciekła ze szlochem.
- Zaczekaj, kobieto! - zawołała za nią minister. - Wróć, muszę znać więcej szczegółów! Straż, łapcie ją!
Nie złapali. Sherice pół godziny później obserwowała z dachu sąsiedniego budynku, jak w swym apartamencie Releqy A’Kla wciąż ogląda broszę, a później przypina ją do sukni i do późna pracuje nad jakimiś papierami, co jakiś czas z zachwytem dotykając kryształu. Cierpliwość skrytobójczyni została wynagrodzona, gdy przed budynkiem zatrzymał się ambulatoryjny śmigacz na sygnale. Przez lunetkę widziała doskonale, że reanimacja Caamasjanki nie przynosi efektów. Nie miała prawa przynieść - toksyna z broszki ulatniała się i z każdym oddechem pani minister, powoli ale skutecznie, paraliżowała mięśnie układu oddechowego. Ale dobrze jest wiedzieć, że jej część misji zakończyła się sukcesem.
***
„Ruszyli”
Sol uśmiechnął się pod nosem. Czekał.
Droid odźwierny TT-8L/Y7 po „serwisie” miał jedno zadanie. Modyfikacja, którą wprowadził Devlin, miała doprowadzić do wybuchowego - to dobre słowo - samozniszczenia droida natychmiast po zeskanowaniu osoby senatora Triebakka. W ramach żartu pozmieniał również światełka reszty droidów, zresetował pamięć, by go jakimś cudem nie rozpoznały i dorzucił im do słownika parę niecenzuralnych słów. Gdy minęło około standardowej godziny zaczął się niepokoić. Nagle rozległ się huk wybuchu. Po chwili Sol usłyszał sygnały policyjnych pojazdów i ruszył w kierunku domu Triebakka. Kiedy zobaczył funkcjonariuszy zabezpieczających teren i wielki czarny worek, uznał, że jego obecność tutaj kompletnie nie jest już pożądana.
***
Mistrzowie Jedi - Saba Sebatyne, Cilghal, Kenth Hamner i Tresina Lobi - w jednej chwili ucichli i odwrócili się ku zbliżającym się służącym. Trzasnęły zamykane drzwi, Ariakan przeciągnął swoją kartę przez szczelinę magnetyczną, blokując je. Atmosfera zagęściła się.
- Co tu się dzieje? - warknął Kent Hamner.
- Nic takiego - uśmiechnęła się niewinnie Mal, wsuwając rękę do kieszeni i nakładając swój nieodłączny kastet.
- Czujecie? - krzyknęła Cilghal. - Moc! Kim jesteście? Czego od nas chcecie?
- Waszych parszywych głów - ryknął Ariakan włączając miecz świetlny i rzucając się do ataku bez zbędnych wyjaśnień. Za nim poszli skrytobójcy. Zaskoczeni Jedi zostali na chwilę związani walką. Po chwili Coy i Lindgren wypadli z obiegu, jeden ranny, drugi odepchnięty Mocą osunął się po ścianie. Mal włączył miecz i ruszyła w wir walki. Wybiła z rytmu Sabę Sebatyne, która rzuciła Lindgrenem. Barabelka, paskudny jaszczur, była trudnym przeciwnikiem. Mal była przy niej drobniutka, choć dzięki temu szybsza. Mimo, że Jedi walczyła Jar’Kai, a więc dwoma mieczami, przez chwilę udało jej się utrzymywać przeciwniczkę na dystans. Wzmocniona Mocą siła pozwoliła Zabrakance niemal przełamać obronę Sebatyne, jednak Jedi potrafiła dostosować się do wzmocnionych umiejętności przeciwniczki. Po chwili do ataku na potężną Jedi dołączył Ariakan, pozwalając Mal na chwilę oddechu. Coy wrócił do walki i wspomógł Ariakana, Lindgren wreszcie złapał oddech i wpadł w młyn, rozdając ciosy swoim ulubionym krótkim ostrzem. Uderzenia mieczy świetlnych brzęczały w powietrzu, tworząc ścianę dźwięku i blasku. Mal dostrzegła, że walcząca z Haywardem Cilghal mruży oczy. Jak wszyscy Kalamarianie była wrażliwa na światło. Mal unikając w chaosie trafienia przez własnych ludzi, starała się zajść Jedi od tyłu. Nie do końca się jej to udało, jednak dzięki refleksowi Haywarda, miała okazję posłać Cilghal na ścianę falą Mocy i unieszkodliwić ją na chwilę. Wykorzystała to Ria Fennel, która akrobatycznym skokiem w ułamku sekundy znalazła się przy Jedi i złożyła się do ciosu. Kalamarianka odepchnęła ją Mocą, miecz zamiast trafić w serce osunął się i przejechał jej płytko lecz boleśnie po żebrach. Jedi zerwała się i chciała przyciągnąć upuszczony przy upadku miecz. Hayward był szybszy, złapał toczącą się rękojeść i włączył ostrze. Mal uderzyła Kalamariankę, która zatoczyła się prosto w ręce Haywarda i zginęła od własnej broni. Zabrakanka za plecami usłyszała krzyk, odwróciła się błyskawicznie, jednak nie zdążyła uniknąć ciosu Tresiny Lobi. Głęboka rana na lewym ramieniu wywołała falę bólu i gniewu. Zabrakanka zawarczała głucho i w chwili skupienia spowolniła ruchy Mistrzyni Jedi. Nim udało jej się odepchnąć działanie Mocy, z tyłu zamachnął się na nią Ariakan i wkładając całą siłę w zamaszysty cios ściął jej głowę, po czy odleciał pchnięty falą Mocy przez Barabelkę i przetoczył się przez stół. Ria leżała pod ścianą, z rozciętym łukiem brwiowym, Lindgren i Hayward próbowali dostać się do Sebatyne, która otoczona polem ochronnym nie dopuszczała do siebie przeciwników. Coy tańczył, unikając ciosów Hamnera, jednak zmęczenie dało mu się we znaki.
- Wytrzymaj, Coy! - krzyknęła Mal. Musiała poświęcić chwilę na zaleczenie krwawiącej rany. Odepchnęła walczącego mężczyznę i rzuciła się na Korelianina. Po Jedi nie było znać zmęczenia. Zamachnął się mieczem, górując nad Zabrakanką. Wywinęła się w piruecie, zaatakowała szybko, zdradziecko. Jedi się zachwiał, nie udało mu się uniknąć ciosu, który rozorał mu biodro. Ponownie rzucił się na Mal, która uniosła się w powietrze i zaatakował go z góry. Jedi również skoczył, jednak Coy odruchowo, mimo zmęczenia i ran, rzucił się i chwycił go za nogi. Gwałtowne obciążenie zdezorientowało Hamnera, który spojrzał w dół i jedynie to ocaliło jego głowę, stracił jednak prawą rękę. Upadł, kopnął Coya i odczołgał się w stronę ledwie stojącego Haywarda. Mal opadła na podłogę i odturlała się przez pociskiem Mocy, który skierowała w jej stronę Barabelka. Lindgren leżał u jej stóp z rozwaloną twarzą. Hayward czołgał się, chcąc odzyskać ciśnięty w kąt miecz. Sebatyne stanęła nad usiłującą się podnieść Zabrakanką.
- Kim jesteście?! Odpowiedz! - ryknęła, wskazując na nią szponiastym palcem. Mal poczuła, jak coś próbuje wedrzeć się do jej umysłu. Z wysiłkiem odepchnęła falę Mocy.
- Ja ci powiem, paskudna jaszczuro - warknął Ariakan, ocierając krew cieknącą z nosa i rozcięcia na policzku. Nie tracił czasu i Mocy na leczenie. - Jesteśmy waszym najgorszym koszmarem i jedynymi istotami godnymi zawładnąć Galaktyką. Jesteśmy… - urwał na chwilę, zbierając w sobie gniew i dumę - …Sithami! - dokończył i cisnął stołem w Sebatyne.
Odskoczyła, stół zatrzymał się i rymnął na podłogę, roztrzaskując się.
Ariakan z rykiem ruszył do walki, zapalając miecz. Mal spod ściany mamrotała jakieś słowa, przed nią powietrze drgało coraz mocniej. Ostatnie słowa wykrzyczała i machnęła dłonią w kierunku jednorękiego Mistrza Jedi, który zajęty wymianą ciosów z Sharpem nie zdążył się zasłonić. W jednej chwili gorące jak lawa Mustafar powietrze stopiło mu twarz i odebrało życie. Hayward zachował przytomność umysłu i odskoczył gwałtownie, unikając poważniejszych poparzeń. Ariakan upadł pod ciosem Sebatyne, silnej jak cholera. Mal krzyknęła złowieszczo i pchana wściekłością rzuciła się na tę wielką jaszczurę. Wielkim wysiłkiem woli skupiła Moc i pchnęła ją do umysłu Jedi, powodując częściowe ogłuszenie. W cios meczem włożyła całą siłę, sparowanie go aż nią zatrzęsło. Drugim mieczem Barabelka walczyła z Ariakanem, jednak ogłuszenie nie pozwalało jej się w pełni skoncentrować. Oceniwszy, że większe zagrożenie stanowi dla niej mężczyzna, odepchnęła Zabrakankę, raniąc ją w twarz i wytrącając miecz. Mal odczołgała się, wciąż próbując mieszać w umyśle Jedi. Natrafiła dłonią na rękojeść, nawet nie wiedziała czyją. Ostrze rozbłysło na zielono. Zamachnęła się, w tym samym momencie Ariakan wrzasnął, wytrącił jeden miecz Sebatyne i zwinął się w piorunująco szybkim ataku z dołu. W jednej chwili ciało Mistrzyni Jedi przebiły trzy miecze. Mal rozejrzała się i pokiwała z uznaniem głową w stronę Rii Fennel, która równocześnie z nią cisnęła swoją broń w ostatnią przeciwniczkę.
Wszyscy przeżyli, ale padli, zmordowani, wyczerpani i ledwie żywi. Kiedy odetchnęli, prowizorycznie opatrzyli sobie nawzajem rany. Najgorzej oberwał Lindgren, ale każdy miał powrócić z tej misji z chwalebnymi obrażeniami. Wyszli z pomieszczenia, przebrali się w świeże uniformy służby i resztkami Mocy ukryli najbardziej widoczne rany, by w spokoju dotrzeć do statku i wrócić na Korriban, przed oblicze Mrocznego Lorda. W międzyczasie Mal’Vaarma odbierała krótkie meldunki z innych frontów. Akcja likwidacji Wielkiej Rady Sojuszu Galaktycznego zakończyła się sukcesem.
***
(klik)
„…Pogrzeb admirała Sien Sovva, który zginął w kolizji swojego statku ze śmigaczem pijanego szaleńca, odbędzie się… „
(klik)
„…iedliwości został znaleziony martwy w domu swojej kochanki. Przyczyna zgonu nie jest znana, w tej chwili odbywa się przesłuchanie ochroniarzy ministra. Gotalowie z całej Galaktyki…”
(klik)
„…odniczący Rady Cal Omas zmarł dziś nad ranem. Według raportu z sekcji zwłok przyczyną śmierci był rozległy krwotok wewnętrzny, spowodowany licznymi pękniętymi wrzodami. Lekarze byli bezradni…”
(klik)
„…Dif Scaur, szef Wywiadu i członek Wysokiej Rady, zginął rozszarpany przez jednego z Yuuzhan Vongów. Ta ohydna zbrodnia powinna zostać należycie ukarana, a Vongowie, jako najeźdźcy i terroryści muszą zostać zgnieceni przez nasze siły bez lito…”
(klik)
„…nister Stanu Releqy A’Kla zmarła w wyniku ataku duszności. Nie wiadomo, co go wywołało, wyniki sekcji zwłok nie zostały jeszcze uja…”
(klik)
„…mozniszczenie droida, które nastąpiło z niewiadomych przyczyn, zabiło senatora Wookiech, Triebakka, będącego członkiem Wysokiej Rady Sojuszu Galaktycznego. Przesłuchania kierują podejrzenia na firmę produkującą droidy typu TT, Serv-O-Doid. Prowadzone są przesłuchania pracowników, jednak śledczy nie kryją, że do tej pory nie udało się im…”
(klik)
„…ojuszu Galaktycznego, będący jednocześnie członkami Zakonu Jedi, najprawdopodobniej wymordowali się nawzajem, bowiem ciała nosiły ślady rad zadanych mieczem świetlnym. Kto zdradził? Dlaczego? Tego nigdy się nie dowiemy. Pozostali przy życiu Jedi są poza naszym zasięgiem. Być może to oni…”
(klik)
„…ające, że członkowie Wysokiej Rady Sojuszu Galaktycznego ponieśli śmierć w pozornie przypadkowych zdarzeniach. Odpowiednie służby zajęły się tą sprawą, jednak z dobrze poinformowanych źródeł wiemy, że ze względu na brak śladów i sprzeczne zeznania świadków sprawa najprawdopodobniej zostanie zamknięta. A teraz prognoza pogo…”
(klik)
Mroczny Lord wyłączył holoprojektor i przeszedł do raportu złożonego przez Mal’Vaarmę i Ariakana. Tylko oni znali całą prawdę…
***
Dzień po powrocie drużyna lizała rany i wracała do formy. Chwilowo bacta i droidy medyczne zrobiły swoje. Na poważniejsze zabiegi trzeba było poczekać, zresztą nikt nie chciał siedzieć w szpitalnych pomieszczeniach. Adrenalina robiła swoje, a poza tym trzeba było oblać zwycięstwo. Impreza była głośna i trwała do bladego świtu…
Mal jęknęła cicho. Obudził ją potworny ból głowy. W uszach jej szumiało. Uniosła jedną powiekę, po czym zamknęła oko, bo półmrok był zdecydowanie zbyt jaskrawy, jak na jej stan. Było jej niedobrze, w ustach czuła posmak zbyt wielu wypalonych papierosów. To przez Ariakana, od wieków przecież nie paliła. Zwinęła się w kłębek, odczuwając ból w niemal każdej części ciała. To musiał być efekt wyczerpującej walki. I intensywnego świętowania zwycięstwa…
- Nigdy więcej nie będę tyle pić - wymamrotała tradycyjną mantrę skacowanych osobników wszelakich ras, trzymając się za bolącą głowę. - Klnę się na Moc…
No właśnie, Moc! Oczywiście! Zabrakanka dopiero teraz uświadomiła sobie, że efekty nadmiaru alkoholu może łatwo usunąć z organizmu. Może to nie było najbardziej spektakularne zastosowanie Mocy, ale zdecydowanie podziałało. Po kilku chwilach ból głowy ustąpił, napięte mięśnie się rozluźniły, Mal zaczęła nieco szybciej myśleć. Tylko ten uporczywy szum w uszach nie chciał zniknąć. Zabrakanka po omacku sięgnęła po komunikator, by sprawdzić, która jest godzina. Jej ręka nie napotkała jednak szafki, na której zwykle go kładła. Pomacała chwilę w powietrzu, po czym zaryzykowała otwarcie oczu i zamarła.
Szum gwałtownie ustał. Po kilku sekundach huknęły o ścianę drzwi od łazienki.
- Cześć, mała - zabrzmiał tubalny głos Ariakana. - Wyspana? Nieźle się załatwiliśmy wczoraj, nie? Ale warto było - puścił do niej oczko.
Mal spojrzała na niego nieco tępym wzrokiem, a sekundę później wróciła jej pamięć. Szaleństwo walki, trudne zwycięstwo, huczne świętowanie. Hektolitry alkoholu, podłe fajki, śpiew od czoła i chwiejny powrót do łóżka. Jak się okazało - do nieswojego… Reszta wieczoru również nabrała wyrazu. Mal zmierzyła wzrokiem Ariakana, stojącego na środku pokoju w samym tylko ręczniku. A potem ryknęła śmiechem, przykrywając twarz poduszką. No tego jeszcze nie grali…
Od powrotu Mal i Ariakana na Dxun minęło 12 godzin, które Mal na wszelki wypadek przespała. Pracowała nad ich głównym zadaniem przez całą drogę z Ishmayem, mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. Ariakan zaszył się gdzieś u siebie, ale miał dotrzeć na tę mniej oficjalną część zebrania. Wydawszy polecenie przez komunikator, udała się pierwsza do sali, by czekać na swój mały oddział. Zjawili się szybko, bez słowa zajęli miejsca przy okrągłym stole.
- Oficerze Hayward, proszę o raport stanu przygotowań do akcji.
- Zebrane dane zostały poddane dogłębnej analizie. Przeprowadzono dodatkowe obserwacje poszczególnych celów. Plany ataku zostały przygotowane i omówione, czekamy na twoją akceptację, pani. Za trzy dni jest zebranie Rady
- Doskonale. Co jest nam jeszcze potrzebne?
- Trucizna, o której kiedyś rozmawiałaś z Hardisonem. Reszta jest przygotowana.
- Natychmiast dam znać laboratorium. Jak tylko dostanę od nich, co potrzeba, wyruszamy na Coruscant. Musimy uderzyć precyzyjnie, cele muszą zostać zlikwidowane w możliwie najkrótszym odstępie czasu. Wszyscy wiedzą, co mają robić?
Odparł jej chór potakujących pomruków. Uśmiechnęła się półgębkiem, patrząc na skupione i poważne twarze swoich podkomendnych. Wiedziała, że zadanie zostanie wykonane - nie było innego wyjścia, choć trzeba było mieć plan awaryjny i miejsce na improwizację, dlatego nie dopytywała zbyt dociekliwie o szczegóły poszczególnych akcji.
- Grupa do likwidacji Jedi zostaje. Reszta może odejść. Dziękuję.
Przy stole został Hayward i jeszcze troje najlepiej wyszkolonych zarówno w walce, jak i umiejętnościach Mocy skrytobójców, dwóch mężczyzn i kobieta. Mal sprawdziła, która jest godzina, po czym westchnęła
- Musimy jeszcze chwilę zaczekać, Ariakan… - trzask otwieranych drzwi przerwał jej w pół słowa.
- No jestem, wybaczcie spóźnienie.
- Dobrze, bierzmy się do roboty. Plan jest taki…
- Plan jest taki, że wpadamy i robimy rozpierduchę - wtrącił Ariakan, jak zwykle bez większego sensu.
Mal spojrzała na niego krzywo.
- Plan jest taki, że musimy pokonać czterech Mistrzów Jedi, co nie będzie ot takim sobie zrobieniem rozpierduchy, jak to wdzięcznie ująłeś. Musimy być przygotowani na wszystko, mimo że mamy przewagę liczebną. Skupmy się zatem i odpowiednio przygotujmy do tego zadania, bo nie możemy dać ciała…
***
Cynthia Hanley od półtorej godziny siedziała w tej podrzędnej knajpie, popijając coś, co wyglądało na koreliańską whisky. Obserwowała salę i parking na zewnątrz kantyny, czekając na jednego ze stałych bywalców. Wreszcie doczekała się. Wściekle czerwony śmigacz gwałtownie zatrzymał się przed kantyną, o milimetry mijając zaparkowane pojazdy i ścianę. Wyskoczył z niego dobrze zbudowany mężczyzna rasy ludzkiej, brunet z licznymi tatuażami, trzydniowym zarostem i wkurzającym uśmieszkiem, oznajmiającym, że właśnie przybył on - władca tej okolicy, najprzystojniejszy z najprzystojniejszych, jedyny, który spełni marzenia każdej kobiety.
Cynthia spojrzała w lustro, upewniając się, że wygląda tak jak powinna. Poprawiła włosy, by pozostały w artystycznym nieładzie, wygładziła bluzkę, przy okazji sprawdzając, czy jej dekolt odpowiednio się prezentuje. Kiedy mężczyzna wszedł, ona wstała i krokiem modelki udała się do baru, czując jego wzrok na swoim tyłku. Westchnęła cicho i przewróciła oczami, po czym oparła się o bar.
- Jeszcze raz to samo - rzuciła.
Ledwie zadźwięczały wrzucone do szklanki kostki lodu, brunet był już przy niej.
- Dla mnie też whisky - powiedział i położył na ladzie sumę za dwa drinki i spory napiwek.
- Ciężki dzień? - zapytała Cynthia, uśmiechając się ze zrozumieniem.
- Jeszcze jak, maleńka… - westchnął teatralnie przybysz. - Marzę o dobrym drinku, zimnym prysznicu i gorącej kobitce, hehehe.
- Dobre drinki to chyba nie tutaj - zaśmiała się perliście, ruchem ręki odrzucając niesforne kosmyki na plecy.
- Za to kobiety na pewno - mruknął, otwarcie gapiąc się w jej dekolt. - Jak ci na imię?
- Alynn. A tobie?
- Cox. Mogę się przysiąść?
- Nie widzę przeszkód, przystojniaku - odpowiedziała Cynthia i ruszyła do stolika, kręcąc biodrami.
Przez kolejne godziny, czując do siebie pewien rodzaj obrzydzenia, udawała coraz bardziej pijaną, komplementowała tatuaże, intensywnie mrugała, eksponowała cycki i wydawała okrzyki zachwytu, słuchając o kolejnej bijatyce, w której bohater Cox położył kilkunastu przeciwników jednym palcem. Mówi się trudno. Misja to misja.
***
Cal Omas wydał polecenia dotyczące kolacji i udał się na spotkanie Rady. Główny kucharz, znerwicowany starszy mężczyzna, zamówił świeże mięso z nerfa i zabrał się za przyrządzanie sałatki.
Dwie godziny później dojechała dostawa.
- Długo coś, zwykle dostarczacie w pół godziny… - mamrotał, odbierając mięso.
- Korki, proszę pana - uśmiechnął się dostawca i zaraz zniknął.
- Ja wam dam korki, lenie cholerne - mruczał pod nosem kucharz. - Calver! Niech cię szlag, gdzie ty jesteś, żebym sam musiał tachać to wszystko… Calver!!
- Calver rozchorował się wczoraj, nie wiem, czy pan pamięta. Przysłał mnie na zastępstwo - oznajmił Clem Brellton, od trzech lat skrytobójca, od zawsze miłośnik dobrej kuchni.
- A, faktycznie, wyleciało mi z głowy - zdziwił się kucharz. - To do roboty, jak ci tam…
- Orval, proszę pana.
- Nieważne - machnął ręką kucharz i rzucił mięso w ręce Brelltona. - Chodź, pomożesz, mamy mało czasu.
***
Trey Custer doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że Ta’laam Ranth z racji swej rasy będzie trudnym celem. Nie przejmował się tym, znał bowiem jego słabostki. Ostatnimi czasy niemal po każdym zebraniu Rady Gotal odwiedzał pewną kobietę, mieszkającą w niezbyt przyjemnej części miasta. Nie wiedział o tym prawie nikt, oprócz dwóch osobistych ochroniarzy ministra. Ranth skrzętnie ukrywał ten romans, był bardzo ostrożny, co nie zmieniało faktu, że przez służbami wywiadowczymi Bractwa i rodu Mecettich niewiele się ukryje. Custer postanowił odwiedzić wybrankę ministra sprawiedliwości...
Ta część planu była prosta. Z holokamerą w rękach zapukał do drzwi.
- Kto tam? - usłyszał.
- Przesyłka od wielbiciela.
- Niemożliwe, Ta’laa…, - zająknęła się kobieta, otwierając drzwi. - Eee, znaczy nie mam pojęcia, kto mógłby mi coś przysłać…
Trey uniósł holokamerę i uchwycił zaskoczoną i jednocześnie wściekłą twarz kobiety. Szybko zablokował nogą drzwi, by nie zdążyła ich zatrzasnąć.
- Droga pani, jestem dziennikarzem „Faktów Coruscant”. Jako żądny sensacji dupek poszukuję informacji na temat ministra sprawiedliwości, Ta’laama Rantha, z którym szanowna pani zdaje się ostatnio często widywać.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi!
- Oczywiście, ale jednak niemal wymówiła pani imię ministra, gdy wspomniałem o wielbicielu. Mam to nagrane i jeśli pani mnie nie wpuści, zrobię z pani życia medialne piekiełko.
- Proszę, niech pan tego nie robi… - kobieta zaszlochała. - Ranth będzie tu dzisiaj, jest bogaty, na pewno jakoś się dogadacie…
- Doskonale - uśmiechnął się mężczyzna. - Pozwolę więc sobie tu na niego zaczekać.
Kiedy weszli do mieszkania Custer uderzył kobietę, pozbawiając ją przytomności. Nie chciał używać Mocy ofensywnie, nie do końca wiedząc, jak długo jej echo będzie pozostawało „widoczne” dla Gotala. Następnie związał ją, położył na łóżku i wstrzyknął środek usypiający. Zaciemnił okna. Z torby wyjął cztery małe generatory, nad którymi pracował intensywnie od jakiegoś czasu. Były jego skarbem, miniaturowe elektroniczne cudeńka, w jednej chwili mogące wygenerować intensywne pole elektomagnetyczne. Rozejrzał się po pomieszczeniu i umieścił je w najbardziej strategicznych miejscach. Kieszonkowy włącznik, choć Custer lubił myśleć o nim jako o detonatorze, ukrył w dłoni. Na głowę założył specjalną opaskę, hamującą działanie pola na jego organizm, i zamarł w kącie pokoju, czekając na sygnał.
***
Oderwany od stołu laboratoryjnego Dif Scaur prędzej czy później tam wróci - to był główny plan Hayta Hardisona. Później zamierzał improwizować. W końcu w laboratorium jest tyle niebezpiecznych rzeczy, a Hayt był mistrzem trucizn. I podszkolił się w Bractwie z iluzji. Na pewno coś wymyśli.
Prace nad Alpha Red trwały, mimo sprzeciwów Jedi i części Rady. Dif Scaur jako współtwórca tego pomysłu, często bywał w laboratorium, osobiście doglądając testów. Efekty były różne, jednak większość zadowalała Szefa Wywiadu i pchała pracę naprzód. Tym razem miało być tak samo. Chissowie pracujący w laboratorium przygotowali kolejną, bardzo obiecującą próbkę do testów. Obiektem testowym miał być jeden ze złapanych Yuuzhan Vongów. Ale to musiało poczekać, dopóki Scaur nie wróci z posiedzenia Rady.
Hardison czekał na możliwość wejścia do laboratorium. Było cholernie strzeżonym miejscem. Wszędzie kody, karty, skany, chipy… Przed wejściem głównym stało pięciu ochroniarzy, przy tylnym na szczęście tylko dwóch. Było późne popołudnie, większość pracowników już wyszła, jedynie w pojedynczych oknach paliło się światło. Skrytobójca obserwował wychodzącego laboranta, młodego i ambitnego Chissa o imieniu Telis'are'tenir. Chłopak zatrzasnął tylne drzwi i kiwnął głową ochroniarzom. Kiedy wyszedł na opustoszały, niestrzeżony plac, będący niegdyś parkingiem, Hardison ruszył w jego kierunku i udając zmyślonego, potrącił niechcący Chissa.
- Przepraszam, nie zauważyłem, przepraszam… - rzucił przez ramię i poszedł dalej. Po chwili zawrócił, by zebrać nieprzytomnego Sareta z ferrobetonu i zaciągnąć go do pozostałości po budce strażniczej. Po dziesięciu standardowych minutach Chiss wyszedł z budki i szybkim krokiem, zaaferowany, wbiegł na teren laboratorium.
Strażnicy spojrzeli po sobie.
- Znowu to samo… - parsknął jeden. - Dzieciak nie ma życia, kiedyś tu padnie z przepracowania.
***
Sherice Rawlins od kilku minut krążyła nieopodal willi Releqy A’Kla. Ubrana w szary, lekki płaszcz, obserwowała otoczenie, przyglądała się przechodzącym osobnikom rozmaitych ras. Nikt nie zwracał na nią specjalnej uwagi. Pod murem siedziało kilkoro żebraków, liczących na miękkie serce caamasjańskiej Minister Stanu, choć dość regularnie przeganianych przez służby porządkowe. Rawlins z nudów obserwowała tę nierówną walkę. W tym momencie jej misja ograniczała się do czekania. Większość swej pracy wykonała wcześniej. Jej owoc trzymała teraz w ręce - fragment rzeźby, mały, jednak wciąż zachowujący swoje naturalne piękno, igrający ze światłem, zmieniający się pod jego wpływem, hipnotyzujący. Niełatwo odszukać, a jeszcze trudniej zdobyć jakiekolwiek pozostałości po rzeźbach Vesa Volette, Caamasjanina, jednego z najbardziej znanych rzeźbiarzy światła. Na szczęście Rawlins miała swoje kontakty. Zdobyła fragment kryształu, wielobarwny, całkiem spory, oprawiony w bronzium i przerobiony na broszkę. To jej wystarczyło.
***
Sol Devlin odczekał, aż senator Wookiech zasiadający w Radzie Sojuszu odleci na spotkanie. Użył Mocy, by zmienić nieco rysy twarzy. W uniformie charakterystycznym dla pracowników serwisowych firmy Serv-O-Droid podszedł do drzwi i zameldował swoją obecność. Droid odźwierny TT-8L zeskanował postać i skrzynkę ze sprzętem, po czym szczeknął zezwalająco. Drzwi frontowe otwarły się - za nimi stanęła młoda Twi’lekanka w stroju służącej.
- Dzień dobry - uśmiechnął się czarująco Devlin. - Ja do przeglądu droidów, z Serv-O-Droid.
- Dzień dobry… Ale nie spodziewamy się dziś nikogo z serwisu - spojrzała na niego niepewnie. - Nie zgłaszaliśmy ostatnio żadnych problemów.
- Szanowna pani, nasza firma słynie z dbałości o klientów. Rutynowe przeglądy zapewniają właśnie to, że nie trzeba zgłaszać żadnych problemów - bo ich nie ma, ha, ha - puścił oko do ślicznej pokojówki. - Proszę się nie martwić, to nie zajmie dużo czasu. Proszę, niech pani zerknie łaskawie na listę droidów zamówionych w naszej firmie.
- Lista się zgadza, posiadamy od państwa cztery droidy. Ale chwileczkę, proszę mi pokazać jakiś identyfikator, bo inaczej pana nie wpuszczę.
- Ależ proszę, zapomniałem się haniebnie! - uderzył się w czoło Devlin. - Proszę, szanowna pani, oto identyfikator i datapad z dzisiejszym zleceniem do realizacji pod tym adresem. Jeśli wciąż mi pani nie wierzy, proszę skontaktować się z firmą, otrzyma pani wszelkie informacje.
Pokojówka obejrzała uważnie identyfikator. Sol przewrócił oczami i odbierając identyfikator chwycił ją za dłoń.
- Zaufaj mi - szepnął, wzmacniając przekaż Mocą. - To zajmie tylko chwilę.
Twi’lekanka zamrugała.
- Dobrze, proszę bardzo.
- Zacznę od droida-odźwiernego. Może pani przyprowadzić pozostałe?
Pół godziny później Devlin odłożył sprzątającego mini-droida i nieczytelnie podpisał raport z wykonanej usługi.
- Dziękuję, to wszystko. W razie potrzeby zawsze chętnie pomożemy - uśmiechnął się do pokojówki i odszedł dziarskim krokiem.
***
Skrytobójcy wraz Mal i Ariakanem, w strojach służby sprzątającej, czekali aż Rada Sojuszu zakończy obrady i opuści dźwiękoszczelne pomieszczenie. Ukryli swoją obecność Mocy, by nie zdradzić się przez Mistrzami Jedi. Ukryli również ciała poprzedniej ekipy, zajmującej się porządkiem w budynku obrad. Lepiej było nie pozostawiać potencjalnych świadków przy życiu. Czwórka skrytobójców - Ria Fennell, Barett Lindgren i Hobert Coy pod wodzą Sharpa Haywarda - miała wejść zaraz po naradzie i nie pozwolić, by Jedi opuścili salę. Mal zabezpieczała tyły. Ariakan miał zablokować wszystkie drzwi po wyjściu ostatniego z „cywilnych” członków Rady. Czekali.
***
Spotkanie Rady Sojuszu dobiegło końca. Luke Skywalker i Kyp Durron pojawili się wyłącznie jako hologramy. Członkowie Rady rozeszli się do swych statków i pod czujnym okiem ochroniarzy udali się do swoich zajęć. Jedynie Jedi zostali na miejscu, ja zwykle chcąc jeszcze omówić jakieś wewnętrzne sprawy. Zebrali się w kącie sali, pozwalając służbie posprzątać po naradzie.
Mal’Vaarma odczekała, aż Ariakan zablokuje wejścia, po czym wysłała mentalny sygnał do pozostałych skrytobójców. Musiała im zaufać, wierzyć, że ich plany się powiodą. Nie mogła im pomóc. Najtrudniejsza część zadania, najważniejszy egzamin, spadał teraz na jej barki. Jej, Ariakana i ich niewielkiej drużyny.
***
„Ruszyli”.
Hanley otrzymała wreszcie upragniony sygnał. Miała mniej więcej kwadrans na dotarcie do celu. Przeszła do ofensywy. Położyła Coxowi rękę na dłoni i z rozmarzeniem spojrzała mu głęboko w oczy.
- Jeszcze nigdy nie spotkałam takiego mężczyzny…
- No ja myślę - zarechotał, wstając i rzucając kredyty na stolik. - Chętnie pokażę ci coś więcej, słodziutka.
Cynthia też wstała, lekko się zachwiała i uśmiechnęła się jakby zawstydzona.
- Chyba nie powinnam tyle pić….
- Hehehe, nie żartuj, masz niezły łeb jak na kobitkę. Inne laski po takiej ilości musiałem wynosić z tej knajpy, hehe…
Wyszli z kantyny, po czyn Cox chwiejnym krokiem udał się do swojego śmigacza.
- Wskakuj, kochaniutka, już nie mogę się doczekać - klepnął Hanley w tyłek, a ta siłą woli powstrzymała się od walnięcia go w twarz i zachichotała.
- Nie mogę zostawić mojego śmigacza tutaj - zmartwiła się, po czym rozpromieniła się. - Pojadę zaraz za tobą.
Cox spochmurniał i chwycił ją za podbródek.
- Ale nie spróbujesz mi zwiać, nie? - warknął. - Jedna próbowała, to jej rodzona matka nie poznała.
- Ależ skąd, mój mięśniaku - Cynthia zamrugała, delikatnie ściskając jego biceps, patrząc mu w oczy i wysyłając odrobinę Mocy. - Możesz mi wierzyć…
- Mogę ci wierzyć… - powtórzył posłusznie mężczyzna, po czym potrząsnął głową. - Dobra, mała, jedziemy!
Wskoczył do pojazdu i odpalił silnik. Zaczekał, aż Cynthia ruszy i wystartował z rykiem. Kobieta z początku trzymała się tuż za nim, wśród ostrzegawczych sygnałów dźwiękowych innych śmigaczy, później zwalniała niemal niezauważalnie. Cox przyspieszał, zgodnie z tym, co nakazywał mu umysł Hanley. Na jej radarze pojawił się czerwony punkt - pojazd, którym Sien Sovv wracał z zebrania. Idealnie. Pozostało tylko doprowadzić do przecięcia się jego drogi z ryczącym, czerwonym śmigaczem Coxa. Zwolniła do przeciętnej prędkości innych pojazdów, wciąż jednak lecąc za mężczyzną.
- Przyspiesz, pokaż co potrafisz! - szeptała w rytm fal Mocy, płynących do kompletnie niebroniącego się umysłu tego frajera. - Och tak, pędź, jestem tuż za tobą! Jesteś wspaniały, najlepszy, szybciej!
Skręciła raptownie, łącząc się ze sznurem innych statków i uważnie obserwując radar. Usłyszała huk wybuchu, a czerwona kropka zniknęła. Uśmiechnęła się, rozluźniając mięśnie, spięte w nerwowym oczekiwaniu.
***
„Ruszyli”
- Wraca szef - powiedział równocześnie kucharz, patrząc na wiadomość na kuchennym komunikatorze. - Do roboty, będzie tu za pół godziny, głodny jak zawsze po zebraniach. Rusz się, wyjmij mięso, przynieś wino! Nie to, idź do piwniczki i wybierz coś! Biegiem!
Brellton z nieodmiennym uśmiechem na twarzy wykonywał wszystkie polecenia. Omas zdążył wrócić i zapytać, czemu jeszcze nie podano kolacji. Kucharz rzucił się do patelni.
- Przygotuj tacę i talerze! Kieliszek! Wina nalej, na co czekasz, rusz się!!!
Brellton posłusznie otworzył butelkę. Z wprawą napełnił kieliszek i ostrożnie wyjął z kieszeni fartucha maleńką fiolkę z trucizną. Cóż, może to i mało wyrafinowane, ale przynajmniej pewne. Korzystając z faktu, że kucharz miotał się przy kuchni, wlał zawartość fiolki do wina.
Po kolacji szef kuchni odetchnął i podziękował swojemu pomocnikowi.
- Jesteś lepszy niż Calver. Jeśli szukasz pracy na stałe, to się odezwij.
- Chętnie. Zgłoszę się na pewno, tylko pozałatwiam parę spraw - uśmiechnął się Brellton i wyszedł z willi kuchennymi drzwiami.
W nocy Cal Omas dostał strasznych boleści i trafił do szpitala.
***
„Ruszyli”
Custer nie drgnął. Czekał, niczym Koulun na swoją ofiarę. Postarał się jednak ukryć swoją obecność dzięki Mocy. Niemal mu się udało.
Ta’laam Ranth poczuł lekki niepokój, podchodząc do drzwi. Gotal wyczuwał czyjąś obecność, aura była nieco podobna do aury Jedi, jednak o wiele słabsza. Spojrzał za siebie, sprawdzając, czy ochrona jest na swoim miejscu. Dobrze się maskowali, jednak wiedział, że każdy fałszywy ruch ich zaalarmuje. Wyczuwał obecność swojej kochanki, wszedł więc do mieszkania.
- Daphine? - zawołał półgłosem. - Gdzie jesteś?
Rozejrzał się po pomieszczeniu, ni dostrzegł jednak nic niepokojącego. Wszedł do sypialni i zobaczył leżącą na łóżku dziewczynę i podszedł do niej. Aura Jedi nabrała wyrazu, Ranth widząc, że jego kochanka jest nieprzytomna, rzucił się do ucieczki, jednak nie zdążył. Drzwi się zatrzasnęły, a pomieszczenie wypełniło czymś, co dla Gotala było kakofonią odczuć. Kręciło mu się w głowie, stożki nie reagowały prawidłowo, czuł się jak pozbawiony wzroku i słuchu. Zaryczał, rzucając się na postać przy drzwiach, jednak Custer był szybszy, a generowane pole zakłócało poczucie kierunku Rantha. Przez chwilę tańczyli swój komiczny taniec w pokoju, jednak skrytobójca szybko się znudził. Minister miotał się po pokoju, rzężąc i tracąc równowagę. Zabójca wyjął z kieszeni coś w rodzaju paralizatora, nad którego modyfikacją spędził niegdyś wiele czasu. Efekt przeszedł jego oczekiwania i zabójczy paralizator stał się jego nieodłącznym wyposażeniem na każdej akcji. Podszedł do oszołomionego Rantha, przyłożył broń do jego karku i nacisnął przycisk. Gotal zaryczał przerywanie, zacharczał i upadł na łóżko, obok swojej kochanki. Custer wyłączył generatory, zdjął opaskę i schował cały sprzęt. Potem podszedł do ciała Gotala i sprawdził, czy na pewno nie żyje. Kobieta, zgodnie z przewidywaniami, też była martwa, serce osłabione silnym środkiem nasennym, również nie wytrzymało napięcia pola.
Zdążyło się ściemnić. Custer ostrożnie wyszedł tylnym wyjściem, wtapiając się w otoczenie przy użyciu Mocy. Ominął ochroniarzy, którzy dopiero za pół godziny mieli się zorientować, że coś jest nie tak, i zniknął w ciemności.
***
„Ruszyli”
No wreszcie. Hayt od dwóch godzin siedział na zmianę przy datapadzie, laboratoryjnym komputerze, stole z narzędziami i probówkami, grzecznie odpowiadając na żartobliwe zaczepki wychodzących naukowców i ekipy sprzątającej. Iluzoryczne „przebranie” Chissa sprawdzało się bardzo dobrze. Korzystając z okazji zgrywał wszystkie możliwe dane z laboratorium na kartę danych. Ot, taki bonus z wyprawy, może się spodoba. Wiedział, że ma jeszcze trochę czasu, zanim Dif Scaur dotrze do laboratorium. Wyjrzał na korytarz, posłuchał chwilę. Docierały do niego tylko ryki kilki uwięzionych Vongów. Wrócił do pomieszczenia, gdzie przygotowywał małą „wkładkę” do fiolki z Alpha Red, która czekała na ich w sąsiednim, dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, za solidnymi durastalowymi drzwiami. Schował probówkę do kieszeni, po czym kręcił się przy stole laboratoryjnym, mamrotał coś pod nosem i wyglądał na bardzo zajętego. Tak zastał go szef Wywiadu.
- Co tu tak pusto, Saret? Tylko ty zostałeś? Nikt nie chciał patrzeć na kolejny krok, jaki zrobimy? Cóż, ich strata - zaśmiał się Scaur, wyraźnie zadowolony. - Chodź, pomożesz mi.
- Część potrzebnych rzeczy już przygotowałem. Musimy tylko przywołać wartowników, niech przyprowadzą to ścierwo - rzucił z zapałem Hayt.
- Świetnie - ucieszył się szef Wywiadu. - Więc tym się zajmowałeś, jak mnie nie było…
- Nie tylko. Analizowałem dane i…
- I..? - zapytał zaniepokojony Scaur.
- Wpadłem na pomysł kolejnej modyfikacji. To na razie tylko wprawki - mruknął iluzoryczny Saret, jakby zdradzał wielki sekret.
- Doskonale, młody człowieku - mężczyzna poklepał go po ramieniu. - Jesteś ambitny, daleko zajdziesz. Koniecznie chcę zobaczyć efekty twojego eksperymentu.
- Oczywiście - entuzjastycznie pokiwał głową Hardison. - Jeśli tylko mi się uda, pierwszy zobaczy pan efekty, gwarantuję.
- Świetnie. Wezwij wartowników, niech przyprowadzą Vonga.
Scaur wpisał kod i drzwi do pokoju testów się otwarły. Chiss wpuścił strażników, którzy przywiązali wkurzonego Yuuzhana do specjalnego łóżka i wyszli. Vong szarpał pasy i warczał coś, co najprawdopodobniej był straszliwymi klątwami. Doskonale, pomyślał skrytobójca, idealny obiekt…
Dif Scaur stanął przed klatką i napawał się swoją władzą. Drażnił Vonga, coś do niego szeptał. Nie odwracając się, kazał Saretowi podać fiolkę. Hayt wyjął ją delikatnie, otworzył, po czym błyskawicznie dolał dwie krople stworzonej przez siebie substancji. Ciecz z wirusem delikatnie zmętniała. Scaur niemal wyrwał fiolkę Chissowi i przygotował środek do aplikacji. Kazał Haytowi opuścić pomieszczenie i osobiście wstrzyknął Alpha Red obiektowi.
Yuuzhan Vong wył i szarpał się coraz mocniej. Łóżko się trzęsło, brzęczały trącające o siebie narzędzia. Scaur, wciąż nie dostrzegając niebezpieczeństwa, obserwował obiekt i robił notatki. W momencie, w którym pasy puściły, Hardison zatrzasnął drzwi korzystając z karty Sareta, i przez małe okienko patrzył, jak wściekły Vong, tocząc pianę i wyjąc, atakuje Difa Scaura. Walka była krótka i nierówna. Substancja, dzięki której stwór zyskał niezwykłą siłę i podnosząca poziom agresji, działała jeszcze przez kwadrans. Yuuzhan zdążył w tym czasie rozszarpać wątłe ciało szefa Wywiadu i rozwalić większość przyrządów, po czym wirus Alpha Red zaczął działać.
Hayt Hardisson, nadal widzialny jako Chiss, wyszedł tylnymi drzwiami. Powiedział ochroniarzom, że Dif Scaur jeszcze zostanie w laboratorium i prosi, by mu nie przeszkadzać. Skinął im głową na pożegnanie i odszedł, niosąc w kieszeniach płaszcza datakarty z wszystkimi danymi laboratorium.
***
„Ruszyli”
Sherice odebrała komunikat i odeszła, by przygotować się do swojej roli. Zdjęła płaszcz, pod nim miała zniszczone, ale czyste ubranie. Z przepastnych kieszeni wyjęła podręczną kosmetyczkę i z wprawą namalowała sobie solidne limo pod okiem. Włosy koloru mysiego blondu upięła w niezgrabną kitkę, kilka kosmyków wypuściła. Założyła podarte rękawiczki, a widoczne fragmenty skóry pokryła maścią, dzięki której stały się szorstkie i pobrużdżone. Następnie ostrożnie wzięła broszę i malutkim pędzelkiem dokładnie pokryła kryształ silnie toksyczną, bezbarwną substancją, po czym schowała ozdobę do przejrzystego pudełka.
Rawlins wróciła pod dom Releqy A’Kla i przycupnęła na samym końcu kolejki żebraków. Patrzyli na nią groźnie, jednak żaden nie ośmielił się podejść. Po około kwadransie przed willą pojawił się pojazd pani minister. Żebracy pobiegli w jego stronę, jednak Rawlins trzymała się z tyłu. A’Kla wysiadła, próbując przejść obok nachalnych biedaków, których starała się rozgonić ochrona. Kiedy wydostała się z ich kręgu, Sherice podbiegła do niej i chwytając za rękę zaczęła szlochać.
- Pani! Wysłuchaj mnie, błagam… Mój syn został porwany i uwięziony przez Vongów… - łkała. - Tylko ty możesz mi pomóc, proszę!
Do Rawlins podbiegł ochroniarz i szarpnął ją, aż niemal upadła. Minister jednak, słysząc że sprawa nie tyczy się - na razie - pieniędzy, powstrzymała go gestem. Strażnik oddalił się, by pomóc rozpędzić resztę żebraków. Sherice podniosła się i spojrzała błagalnie na Caamasjankę.
- Pani… Jesteś potężna, masz władzę… Mój syn... nazywa się Keenan Slaton… Yuuzhanie napadli nasz dom i porwali go… - ukryła twarz w dłoniach. - Nie wiem, gdzie mogę się udać, nikt nie chce mi pomóc, wszyscy się boją Vongów… Pani, w tobie moja nadzieja…
Sięgnęła po pudełko z broszką.
- To wszystko co mam… Nie zostało mi nic, poza tym… - wykrztusiła, wciskając nieco zdezorientowanej Releqy broszę do ręki.
- Czy to…? Niemożliwe, skąd to masz? - szepnęła minister, patrząc na broszę pod światło. - To Ves Volette, poznam jego kryształy na końcu Galaktyki!
- Weź to, pani! Uratuj mojego syna! - krzyknęła Sherice i nie oglądając się uciekła ze szlochem.
- Zaczekaj, kobieto! - zawołała za nią minister. - Wróć, muszę znać więcej szczegółów! Straż, łapcie ją!
Nie złapali. Sherice pół godziny później obserwowała z dachu sąsiedniego budynku, jak w swym apartamencie Releqy A’Kla wciąż ogląda broszę, a później przypina ją do sukni i do późna pracuje nad jakimiś papierami, co jakiś czas z zachwytem dotykając kryształu. Cierpliwość skrytobójczyni została wynagrodzona, gdy przed budynkiem zatrzymał się ambulatoryjny śmigacz na sygnale. Przez lunetkę widziała doskonale, że reanimacja Caamasjanki nie przynosi efektów. Nie miała prawa przynieść - toksyna z broszki ulatniała się i z każdym oddechem pani minister, powoli ale skutecznie, paraliżowała mięśnie układu oddechowego. Ale dobrze jest wiedzieć, że jej część misji zakończyła się sukcesem.
***
„Ruszyli”
Sol uśmiechnął się pod nosem. Czekał.
Droid odźwierny TT-8L/Y7 po „serwisie” miał jedno zadanie. Modyfikacja, którą wprowadził Devlin, miała doprowadzić do wybuchowego - to dobre słowo - samozniszczenia droida natychmiast po zeskanowaniu osoby senatora Triebakka. W ramach żartu pozmieniał również światełka reszty droidów, zresetował pamięć, by go jakimś cudem nie rozpoznały i dorzucił im do słownika parę niecenzuralnych słów. Gdy minęło około standardowej godziny zaczął się niepokoić. Nagle rozległ się huk wybuchu. Po chwili Sol usłyszał sygnały policyjnych pojazdów i ruszył w kierunku domu Triebakka. Kiedy zobaczył funkcjonariuszy zabezpieczających teren i wielki czarny worek, uznał, że jego obecność tutaj kompletnie nie jest już pożądana.
***
Mistrzowie Jedi - Saba Sebatyne, Cilghal, Kenth Hamner i Tresina Lobi - w jednej chwili ucichli i odwrócili się ku zbliżającym się służącym. Trzasnęły zamykane drzwi, Ariakan przeciągnął swoją kartę przez szczelinę magnetyczną, blokując je. Atmosfera zagęściła się.
- Co tu się dzieje? - warknął Kent Hamner.
- Nic takiego - uśmiechnęła się niewinnie Mal, wsuwając rękę do kieszeni i nakładając swój nieodłączny kastet.
- Czujecie? - krzyknęła Cilghal. - Moc! Kim jesteście? Czego od nas chcecie?
- Waszych parszywych głów - ryknął Ariakan włączając miecz świetlny i rzucając się do ataku bez zbędnych wyjaśnień. Za nim poszli skrytobójcy. Zaskoczeni Jedi zostali na chwilę związani walką. Po chwili Coy i Lindgren wypadli z obiegu, jeden ranny, drugi odepchnięty Mocą osunął się po ścianie. Mal włączył miecz i ruszyła w wir walki. Wybiła z rytmu Sabę Sebatyne, która rzuciła Lindgrenem. Barabelka, paskudny jaszczur, była trudnym przeciwnikiem. Mal była przy niej drobniutka, choć dzięki temu szybsza. Mimo, że Jedi walczyła Jar’Kai, a więc dwoma mieczami, przez chwilę udało jej się utrzymywać przeciwniczkę na dystans. Wzmocniona Mocą siła pozwoliła Zabrakance niemal przełamać obronę Sebatyne, jednak Jedi potrafiła dostosować się do wzmocnionych umiejętności przeciwniczki. Po chwili do ataku na potężną Jedi dołączył Ariakan, pozwalając Mal na chwilę oddechu. Coy wrócił do walki i wspomógł Ariakana, Lindgren wreszcie złapał oddech i wpadł w młyn, rozdając ciosy swoim ulubionym krótkim ostrzem. Uderzenia mieczy świetlnych brzęczały w powietrzu, tworząc ścianę dźwięku i blasku. Mal dostrzegła, że walcząca z Haywardem Cilghal mruży oczy. Jak wszyscy Kalamarianie była wrażliwa na światło. Mal unikając w chaosie trafienia przez własnych ludzi, starała się zajść Jedi od tyłu. Nie do końca się jej to udało, jednak dzięki refleksowi Haywarda, miała okazję posłać Cilghal na ścianę falą Mocy i unieszkodliwić ją na chwilę. Wykorzystała to Ria Fennel, która akrobatycznym skokiem w ułamku sekundy znalazła się przy Jedi i złożyła się do ciosu. Kalamarianka odepchnęła ją Mocą, miecz zamiast trafić w serce osunął się i przejechał jej płytko lecz boleśnie po żebrach. Jedi zerwała się i chciała przyciągnąć upuszczony przy upadku miecz. Hayward był szybszy, złapał toczącą się rękojeść i włączył ostrze. Mal uderzyła Kalamariankę, która zatoczyła się prosto w ręce Haywarda i zginęła od własnej broni. Zabrakanka za plecami usłyszała krzyk, odwróciła się błyskawicznie, jednak nie zdążyła uniknąć ciosu Tresiny Lobi. Głęboka rana na lewym ramieniu wywołała falę bólu i gniewu. Zabrakanka zawarczała głucho i w chwili skupienia spowolniła ruchy Mistrzyni Jedi. Nim udało jej się odepchnąć działanie Mocy, z tyłu zamachnął się na nią Ariakan i wkładając całą siłę w zamaszysty cios ściął jej głowę, po czy odleciał pchnięty falą Mocy przez Barabelkę i przetoczył się przez stół. Ria leżała pod ścianą, z rozciętym łukiem brwiowym, Lindgren i Hayward próbowali dostać się do Sebatyne, która otoczona polem ochronnym nie dopuszczała do siebie przeciwników. Coy tańczył, unikając ciosów Hamnera, jednak zmęczenie dało mu się we znaki.
- Wytrzymaj, Coy! - krzyknęła Mal. Musiała poświęcić chwilę na zaleczenie krwawiącej rany. Odepchnęła walczącego mężczyznę i rzuciła się na Korelianina. Po Jedi nie było znać zmęczenia. Zamachnął się mieczem, górując nad Zabrakanką. Wywinęła się w piruecie, zaatakowała szybko, zdradziecko. Jedi się zachwiał, nie udało mu się uniknąć ciosu, który rozorał mu biodro. Ponownie rzucił się na Mal, która uniosła się w powietrze i zaatakował go z góry. Jedi również skoczył, jednak Coy odruchowo, mimo zmęczenia i ran, rzucił się i chwycił go za nogi. Gwałtowne obciążenie zdezorientowało Hamnera, który spojrzał w dół i jedynie to ocaliło jego głowę, stracił jednak prawą rękę. Upadł, kopnął Coya i odczołgał się w stronę ledwie stojącego Haywarda. Mal opadła na podłogę i odturlała się przez pociskiem Mocy, który skierowała w jej stronę Barabelka. Lindgren leżał u jej stóp z rozwaloną twarzą. Hayward czołgał się, chcąc odzyskać ciśnięty w kąt miecz. Sebatyne stanęła nad usiłującą się podnieść Zabrakanką.
- Kim jesteście?! Odpowiedz! - ryknęła, wskazując na nią szponiastym palcem. Mal poczuła, jak coś próbuje wedrzeć się do jej umysłu. Z wysiłkiem odepchnęła falę Mocy.
- Ja ci powiem, paskudna jaszczuro - warknął Ariakan, ocierając krew cieknącą z nosa i rozcięcia na policzku. Nie tracił czasu i Mocy na leczenie. - Jesteśmy waszym najgorszym koszmarem i jedynymi istotami godnymi zawładnąć Galaktyką. Jesteśmy… - urwał na chwilę, zbierając w sobie gniew i dumę - …Sithami! - dokończył i cisnął stołem w Sebatyne.
Odskoczyła, stół zatrzymał się i rymnął na podłogę, roztrzaskując się.
Ariakan z rykiem ruszył do walki, zapalając miecz. Mal spod ściany mamrotała jakieś słowa, przed nią powietrze drgało coraz mocniej. Ostatnie słowa wykrzyczała i machnęła dłonią w kierunku jednorękiego Mistrza Jedi, który zajęty wymianą ciosów z Sharpem nie zdążył się zasłonić. W jednej chwili gorące jak lawa Mustafar powietrze stopiło mu twarz i odebrało życie. Hayward zachował przytomność umysłu i odskoczył gwałtownie, unikając poważniejszych poparzeń. Ariakan upadł pod ciosem Sebatyne, silnej jak cholera. Mal krzyknęła złowieszczo i pchana wściekłością rzuciła się na tę wielką jaszczurę. Wielkim wysiłkiem woli skupiła Moc i pchnęła ją do umysłu Jedi, powodując częściowe ogłuszenie. W cios meczem włożyła całą siłę, sparowanie go aż nią zatrzęsło. Drugim mieczem Barabelka walczyła z Ariakanem, jednak ogłuszenie nie pozwalało jej się w pełni skoncentrować. Oceniwszy, że większe zagrożenie stanowi dla niej mężczyzna, odepchnęła Zabrakankę, raniąc ją w twarz i wytrącając miecz. Mal odczołgała się, wciąż próbując mieszać w umyśle Jedi. Natrafiła dłonią na rękojeść, nawet nie wiedziała czyją. Ostrze rozbłysło na zielono. Zamachnęła się, w tym samym momencie Ariakan wrzasnął, wytrącił jeden miecz Sebatyne i zwinął się w piorunująco szybkim ataku z dołu. W jednej chwili ciało Mistrzyni Jedi przebiły trzy miecze. Mal rozejrzała się i pokiwała z uznaniem głową w stronę Rii Fennel, która równocześnie z nią cisnęła swoją broń w ostatnią przeciwniczkę.
Wszyscy przeżyli, ale padli, zmordowani, wyczerpani i ledwie żywi. Kiedy odetchnęli, prowizorycznie opatrzyli sobie nawzajem rany. Najgorzej oberwał Lindgren, ale każdy miał powrócić z tej misji z chwalebnymi obrażeniami. Wyszli z pomieszczenia, przebrali się w świeże uniformy służby i resztkami Mocy ukryli najbardziej widoczne rany, by w spokoju dotrzeć do statku i wrócić na Korriban, przed oblicze Mrocznego Lorda. W międzyczasie Mal’Vaarma odbierała krótkie meldunki z innych frontów. Akcja likwidacji Wielkiej Rady Sojuszu Galaktycznego zakończyła się sukcesem.
***
(klik)
„…Pogrzeb admirała Sien Sovva, który zginął w kolizji swojego statku ze śmigaczem pijanego szaleńca, odbędzie się… „
(klik)
„…iedliwości został znaleziony martwy w domu swojej kochanki. Przyczyna zgonu nie jest znana, w tej chwili odbywa się przesłuchanie ochroniarzy ministra. Gotalowie z całej Galaktyki…”
(klik)
„…odniczący Rady Cal Omas zmarł dziś nad ranem. Według raportu z sekcji zwłok przyczyną śmierci był rozległy krwotok wewnętrzny, spowodowany licznymi pękniętymi wrzodami. Lekarze byli bezradni…”
(klik)
„…Dif Scaur, szef Wywiadu i członek Wysokiej Rady, zginął rozszarpany przez jednego z Yuuzhan Vongów. Ta ohydna zbrodnia powinna zostać należycie ukarana, a Vongowie, jako najeźdźcy i terroryści muszą zostać zgnieceni przez nasze siły bez lito…”
(klik)
„…nister Stanu Releqy A’Kla zmarła w wyniku ataku duszności. Nie wiadomo, co go wywołało, wyniki sekcji zwłok nie zostały jeszcze uja…”
(klik)
„…mozniszczenie droida, które nastąpiło z niewiadomych przyczyn, zabiło senatora Wookiech, Triebakka, będącego członkiem Wysokiej Rady Sojuszu Galaktycznego. Przesłuchania kierują podejrzenia na firmę produkującą droidy typu TT, Serv-O-Doid. Prowadzone są przesłuchania pracowników, jednak śledczy nie kryją, że do tej pory nie udało się im…”
(klik)
„…ojuszu Galaktycznego, będący jednocześnie członkami Zakonu Jedi, najprawdopodobniej wymordowali się nawzajem, bowiem ciała nosiły ślady rad zadanych mieczem świetlnym. Kto zdradził? Dlaczego? Tego nigdy się nie dowiemy. Pozostali przy życiu Jedi są poza naszym zasięgiem. Być może to oni…”
(klik)
„…ające, że członkowie Wysokiej Rady Sojuszu Galaktycznego ponieśli śmierć w pozornie przypadkowych zdarzeniach. Odpowiednie służby zajęły się tą sprawą, jednak z dobrze poinformowanych źródeł wiemy, że ze względu na brak śladów i sprzeczne zeznania świadków sprawa najprawdopodobniej zostanie zamknięta. A teraz prognoza pogo…”
(klik)
Mroczny Lord wyłączył holoprojektor i przeszedł do raportu złożonego przez Mal’Vaarmę i Ariakana. Tylko oni znali całą prawdę…
***
Dzień po powrocie drużyna lizała rany i wracała do formy. Chwilowo bacta i droidy medyczne zrobiły swoje. Na poważniejsze zabiegi trzeba było poczekać, zresztą nikt nie chciał siedzieć w szpitalnych pomieszczeniach. Adrenalina robiła swoje, a poza tym trzeba było oblać zwycięstwo. Impreza była głośna i trwała do bladego świtu…
Mal jęknęła cicho. Obudził ją potworny ból głowy. W uszach jej szumiało. Uniosła jedną powiekę, po czym zamknęła oko, bo półmrok był zdecydowanie zbyt jaskrawy, jak na jej stan. Było jej niedobrze, w ustach czuła posmak zbyt wielu wypalonych papierosów. To przez Ariakana, od wieków przecież nie paliła. Zwinęła się w kłębek, odczuwając ból w niemal każdej części ciała. To musiał być efekt wyczerpującej walki. I intensywnego świętowania zwycięstwa…
- Nigdy więcej nie będę tyle pić - wymamrotała tradycyjną mantrę skacowanych osobników wszelakich ras, trzymając się za bolącą głowę. - Klnę się na Moc…
No właśnie, Moc! Oczywiście! Zabrakanka dopiero teraz uświadomiła sobie, że efekty nadmiaru alkoholu może łatwo usunąć z organizmu. Może to nie było najbardziej spektakularne zastosowanie Mocy, ale zdecydowanie podziałało. Po kilku chwilach ból głowy ustąpił, napięte mięśnie się rozluźniły, Mal zaczęła nieco szybciej myśleć. Tylko ten uporczywy szum w uszach nie chciał zniknąć. Zabrakanka po omacku sięgnęła po komunikator, by sprawdzić, która jest godzina. Jej ręka nie napotkała jednak szafki, na której zwykle go kładła. Pomacała chwilę w powietrzu, po czym zaryzykowała otwarcie oczu i zamarła.
Szum gwałtownie ustał. Po kilku sekundach huknęły o ścianę drzwi od łazienki.
- Cześć, mała - zabrzmiał tubalny głos Ariakana. - Wyspana? Nieźle się załatwiliśmy wczoraj, nie? Ale warto było - puścił do niej oczko.
Mal spojrzała na niego nieco tępym wzrokiem, a sekundę później wróciła jej pamięć. Szaleństwo walki, trudne zwycięstwo, huczne świętowanie. Hektolitry alkoholu, podłe fajki, śpiew od czoła i chwiejny powrót do łóżka. Jak się okazało - do nieswojego… Reszta wieczoru również nabrała wyrazu. Mal zmierzyła wzrokiem Ariakana, stojącego na środku pokoju w samym tylko ręczniku. A potem ryknęła śmiechem, przykrywając twarz poduszką. No tego jeszcze nie grali…
Darth Alkern, Lord of Rage from the Brotherhood of the Sith
"Only through hard work of others can we attain our dreams."
"Only through hard work of others can we attain our dreams."