Gwiazdy zamigotały na chwilę, kiedy normalna przestrzeń uległa nagłemu zakłóceniu. Mały prom imperialny pojawił się tam, gdzie jeszcze przed chwilą nie było niczego. Co dziwne, nie zostało to zauważone przez nikogo, kto pełnił właśnie służbę przy jednym z tak wielu monitorów, przeczesujących niebo właśnie po to, by coś takiego się nie wydarzyło; by nad tą zawieszoną w próżni martwą kamienną planetą nie pojawił się żaden nieproszony gość. Kilku istotom wprawdzie wydawało się, że widzą coś w tym sektorze, jednak wydawało się to zupełnie niemożliwe… Przecież instrumenty są super czułe, a odczyty sprawdza nie tylko obsługa, ale ich potencjalni kontrolerzy…
Nie niepokojony przez nikogo prom powoli podchodził do lądowania na planecie, obierając kąt podejścia, który powinien spowodować natychmiastowy alarm - miejscem, gdzie się udawał, był Pałac Mrocznego Lorda na Korriban.
***
Sylwetka otulona czarnym płaszczem zeszła po rampie prosto na lądowisko. Było raczej puste, co akurat nie było niczym dziwnym, zważywszy na to, że w tym miejscu nie pojawiały się osoby niezaproszone. Jeśli ktoś posadził tutaj statek, znaczyło to, że miał do tego prawo lub został wezwany.
Osoba, która właśnie przybyła na Korriban, bez wątpienia należała do jednej z tych kategorii, jako że pewnym krokiem udała się jednym z korytarzy wychodzących z platformy. Nie zatrzymywała się nawet na chwilę, nie zastanawiała się, który zakręt jest zakrętem właściwym. Było jasne, że doskonale wiedziała, dokąd się udaje, zna to miejsce jak swoją własną kieszeń.
Jednak nie było to miejsce zupełnie bezludne, a kierunek, który obrała, wskazywał, że udaje się w stronę komnat, które zdecydowanie nie były ogólnodostępne. Wejście tam przysługiwało tylko nielicznym, w dodatku po wyraźnie wyrażonym zaproszeniu. O takiej sytuacji bywali zazwyczaj powiadamiani strażnicy tego Pałacu, tym razem jednak nie mieli najmniejszego pojęcia o potencjalnej wizycie. Wysunęli się zatem z cieni swoich nisz strażniczych i skrzyżowali ostrza, blokując przejście. Oczywiście, dla większości przybywających tutaj osób nie byłoby to problemem, zaledwie pierwszym ostrzeżeniem, jednak czasem to wystarczyło, by otrzeźwić kogoś, kto dotarł aż tutaj zagubiony we własnych rozmyślaniach. Co jednakowoż nie zdarzało się często.
Zmierzająca do serca Pałacu osoba westchnęła teatralnie i wykonała jeden gest dłonią. Strażnicy polecieli na ścianę, jednak pozbierali się w ułamku sekundy i zaatakowali. Piki Mocy były bronią godną większości potencjalnych zagrożeń, które mogły pojawić się w tym miejscu, jednak nie tym razem. Drugi gest dłonią, wokół której pojawiły się rozbłyski energii i piki eksplodowały w dłoniach swoich właścicieli, a oni sami polecieli na ściany nieco mocniej i póki co, nie wstawali.
Jeszcze kilka metrów korytarza i nowoprzybyła postać stanęła u drzwi, za którymi znajdowała się istota, z którą pragnęła rozmawiać. Zanim jednak zdążyła ich dotknąć, te uchyliły się bezszelestnie mimo swojego ciężaru i pozostały otwarte w zapraszającym geście.
Nie zawahała się. Przeszła przez próg i stanęła, spoglądając na wstającego powoli mężczyznę. Znała go przez wiele lat, a jednak gdyby nie to, że oboje władali potęgą Mocy, mogłaby go nie poznać. Zmieniło się naprawdę wiele.
Z jednym wyjątkiem. Uśmiechu na widok nowoprzybyłej osoby.
- Witaj - powiedział spokojnie Mroczny Lord, Alkern Ventress. - Minęło wiele czasu. Ale tak mi się wydawało, że to ty, pani.
Korriban
Korriban
#2Kyp Durron spojrzał z rozpaczą na leżące przed nim ciała dwójki jego pozostałych uczniów. Zostawił ich zaledwie na kilka minut, tylko po to, by sprawdzić podejrzane drgnienie Mocy w pobliskich ruinach. Jak widać, wystarczyło.
Nie miał pojęcia, kto był jego prześladowcą. Uciekał już tak długo przed Yuzzhanami, że potrafił rozpoznać ich obecność, ich działania bez najmniejszego trudu. Zresztą, nie było co rozpoznawać, nie dało się ukryć, że obcy zdecydowanie nie należeli do istot specjalnie subtelnych i nade wszystko preferowali starcie twarzą w twarz. I absolutnie nie posługiwali się Mocą. W żadnym jej przejawie.
Durron poznał obie strony Mocy. Uważał się za wystarczająco doświadczonego, by zapanować nad oboma aspektami, choć oczywiście próbował nie poddać się Ciemności. Tam już był, nie należało to do jego najprzyjemniejszych wspomnień, zwłaszcza w kontekście tego, co przytrafiło się jego bratu. Jednak to, co podążało jego śladem, było... zarazem inne, jak i znajome. Pamiętał podobny odcień potęgi stającej za Mężczyzną Spowitym Mrokiem, za Exarem Kunem.
Kun był jednak dosyć bezpośredni. Jego obecny prześladowca był nieuchwytny, jednocześnie rezonował Mocą i w niej nie istniał. Gdy próbował podczas medytacji ogarnąć nowego wroga, jedyne, z czym się spotkał, był śmiech. I to chyba przeraziło go najbardziej.
Miał do czynienia z użytkownikiem Mocy, który był na tyle potężny, by zamaskować swą obecność, a jednocześnie zablokować jego umiejętności. Kyp Durron nie należał do pierwszych lepszych Jedi, uczniów również dobierał sobie bardzo starannie. Tymczasem prześladowca nie dawał się zgubić, a jego uczniowie... a jego uczniowie leżeli właśnie martwi, z wyrazem przerażenia i niedowierzania na twarzy. Nawet nie próbowali się bronić, nawet nie dobyli mieczy świetlnych, nie wspominając już o bardziej przyziemnych środkach – zawsze uważał, że blaster może przydać się do wszystkiego i wszystkim. Nie zdołali zrobić nic.
Jego ostatnim aktem desperacji była podróż na Ammatoh V. Zrujnowany świat nie oferował zbyt wielkich możliwości schronienia, a jego przeciwnik preferował atak z zaskoczenia, uderzał, pozostając w cieniu. Pozostałości budowli sprzed kilku tysięcy lat nie miały już piwnic, nie miały już pięter, pozostały zaledwie straszącymi resztkami tego, co kiedyś bez wątpienia było piękne i oszałamiające. Już nie. Liczył na to, że gdy wyląduje tutaj pierwszy, zdoła zająć strategiczną pozycję, by zaskoczyć, by uderzyć, by zmusić nieznanego wroga do odsłonięcia twarzy. Najwyraźniej jednak było za późno.
Jak to się stało? Mógł chyba przyjąć, że nieprzyjaciel dotarł tutaj pierwszy. Oczywiście, istniała technika Mocy, która była w stanie umożliwić przewidywanie przyszłości, ale nawet Skywalker zawsze powtarzał, że „zawsze w ruchu przyszłość jest.” To nie było miarodajne, poleganie na tym wręcz niebezpieczne. Jednak ten ktoś nie dość, że użył tej techniki z dobrym skutkiem, to jeszcze bawił się teraz nim jak kot myszą.
Miał dość.
- Wyjdź! – krzyknął, projektując swój głos nie tylko w realnej rzeczywistości, ale i w Mocy, pozwalając, by przeszedł niczym grzmot po całej planecie, czując jak rozlewa się w całym jego ciele, jak napełnia go poczuciem siły.
Fałszywym poczuciem siły, wiedział o tym doskonale. Chciał już jednak tylko stanąć do walki, poczuć przypływ adrenaliny, zatracić się w tym, co stanowiło sens jego życia. Walka, konflikt... To wszystko nie przystawało Jedi, jednak Kyp konwenanse miał zawsze w głębokim poważaniu. Odpowiedź na zagrożenie zawsze pozostawała dla niego tylko jedna. Nawet jeśli sprowadzała na niego śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Szkoda, byłam przekonana, że jesteś nieco bardziej wytrwałym przeciwnikiem...
Jakkolwiek zawstydził się tego w tej samej chwili, podskoczył nerwowo. Głos dobiegał dokładnie z miejsca dwa kroki od niego, z miejsca, w którym znajdował się przed chwilą. Oświetlające je promienie umierających słońc systemu nie były może specjalnie jasne, jednak był wstanie przecież, do lewiatana, wyczuć kogoś, kto stałby tak blisko. Szczerze mówiąc, był nieomal bliski płaczu.
Jego prześladowca okazał się kobietą. Niezbyt wysoką, czarnowłosą, ciemnooką, w jej rysach czaiło się coś znajomego, coś, czego nie do końca pojmował. Wyglądała na całkowicie znudzoną, z pobłażliwym uśmieszkiem na twarzy. Na pewno nie widział w niej kogoś, kto byłby zdolny do tego wszystkiego, czego stał się ofiarą, na pewno nie mogła tego uczynić, nie posiadała wystarczających mocy... Nawet nie założyła standardowego ubrania mrocznych sił – stała naprzeciwko niego w stroju wręcz niepraktycznym, fioletowej sukni z długimi rękawami... Jedynym, co wyglądało dziwnie znajomo, było coś zawieszone u pasa. Miecz świetlny.
- Kim jesteś? – zadał w końcu nurtujące go pytanie.
- Moje imię nic ci nie powie, Kypie Durronie.
- Czym jesteś?
- Naprawdę nie jesteś w stanie tego powiedzieć?
- Jesteś... zła.
- Zdefiniuj zło, Kypie Durronie.
- Zabiłaś moich uczniów.
- Zabił ich brak czujności. Władający Mocą nie powinni być zbyt pewni siebie, to prowadzi do klęski. Zawsze istnieje wyższa potęga, zawsze należy dążyć do tego, by stać się silniejszym. Moc to nie nieśmiertelność.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo masz rację... - Durron dobył miecza świetlnego.
- Tak szybko? Znowu gniew? Czy raczej bezsilność?
Kyp spojrzał na nią. Co takiego było w tej kobiecie, że wydawała się go znać... Co więcej, wydawała się znajoma i jemu...
- Boisz się? – wydął pogardliwie wargi.
- Strach bywa bardzo użyteczny, bardziej niż to sobie wyobrażasz. Tylko nie pozwól, by cię zdominował. Wtedy – leniwym gestem odpięła swój miecz – jesteś już całkowicie zgubiony. Strach jest tak podobny do gniewu...
- Jesteś Sithem – powiedział cicho. – Tylko oni bredzą podobne androny, wydaje im się, że są tacy mądrzy, tacy niesamowici... tymczasem są po prostu... źli...
- Niektórzy są – skinęła głową. – Źli i szaleni. Niektórzy jednak, Kypie Durronie, nie zioną ogniem i nie niszczą całych światów, ponieważ zachciało im się zemścić na pojedynczej osobie. Niektórzy rozumieją, o co chodzi w tym Wszechświecie. Niektórzy doskonale pojmują, co to znaczy władza i odpowiedzialność. Coś, czego zabrakło i waszym mistrzom, i waszym rządzącym...
- Chcesz mnie zagadać na śmierć? – warknął.
- Jakież to banalne – wzruszyła ramionami. – Walka, miecze, naparzanka... Tymczasem w Mocy istnieją różne aspekty, o czym kto jak to, ale ty, Kypie Durronie, wiedzieć powinieneś...
Popełnił błąd. Spojrzał jej w oczach. I zobaczył... tak bardzo znajomą otchłań, tak bardzo znajomy mrok... Potęgę, którą władał, która zabiła światy i jego brata, którego tak bardzo chciał uratować... Zobaczył pierwszy z wielu błędów, które popełnił, które nadal śniły mu się po nocach.
Zatoczył się. Już wiedział, dlaczego wydawała mu się znajoma.
- Zniszczyliśmy go!
- Exara Kuna? Och, tę konkretną manifestację i owszem. Echo w Mocy pozostaje jednak na zawsze, staje się silniejsze, zwłaszcza jeśli istnieją więzy krwi...
- On żył tysiące lat temu!
- I mógłby mieć tysiące potomków, jakby na to nie patrzeć. Pocieszę cię. Jestem tylko ja.
- Niedługo...
Zaatakował. Nie był w stanie się powstrzymać. Sparowała cios, podobnie jak każdy następny, który zadawał, każdy, który, zdawałoby się, nie był do zablokowania. Przypomniała mu rzeczy, które chciał zapomnieć... Rozgniewała go. Gniew prowadził na Ciemną Stronę, ale ona dawała siłę. Poza tym... Zabicie Sitha było rzeczą, która powinna Moc ucieszyć, czyż nie? Byli złem, wynaturzeniem... A ona... Zamordowała z zimną krwią jego uczniów i pewnie jeszcze miliardy istnień ludzkich...
Uderzał raz za razem, usatysfakcjonowany tym, że ona tylko się broni. Była mocna tylko w gębie, choć trzeba przyznać, że technikę obrony miała opracowaną do perfekcji. Cofała się jednak cały czas, w stronę ruin, jakby to miało jej zapewnić jakąkolwiek przewagę. Nie zapewni. Mogła sobie być potężna Mocą, jednak widać było, że w starciu wręcz to on miał przewagę...
W swym zaślepieniu nie zauważył jednak jej drobnego ruchu, jej drobnego uniku, zejścia z utartej ścieżki. On jednak nacierał nadal, zupełnie nie widząc obluzowanego kamienia, zakrywającego jeden z dołów powstałych w ruinach. Dołów, których ktoś onegdaj używał do polowań... Był w stanie wyskoczyć... a raczej byłby, gdyby wtedy nie uderzyło go gwałtowne wyładowanie... Nie, nie błyskawice Mocy, coś, co dobywało się z nietypowego amuletu na dłoni jego przeciwniczki. Strumień energii tak potężnej, że nie mógł się jej przeciwstawić.
Runął w dół, prosto na las pali. Niektóre były zaostrzone, niektóre zdołały się już połamać, upływ czasu zrobić swoje. Poczuł, jak jego tkanki rozrywają się, jak spowija go ból... Błagał jednak Moc, by mu pomogła, by mógł się unieść, by mógł ją jeszcze zaatakować.
I uniósł się. Przez chwilę czuł triumf, który jednak zniknął w momencie, kiedy Durron uświadomił sobie, że to nie jego potęga, to ona podnosi go w górę. Skoncentrował się, próbując skłonić ciało, by regenerowało się jak najszybciej, by zatamować upływ krwi... I w tym samym momencie wiedział, że jest to całkowicie nadaremne, jej moce całkowicie blokowały wszystko, o czym mógł pomyśleć.
- Wiesz, co cię zabiło? – powiedziała tonem towarzyskiej konwersacji, przypinając miecz świetlny do pasa, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem. – Twój własny gniew. Ta pułapka była tam od zawsze. Gdybyś się skupił, gdybyś otworzył się całkowicie na Moc, zamiast wykorzystywać ją raptem w tym jednym aspekcie...
Skinęła dłonią i poczuł, jak sunie w jej kierunku. Czuł, jak wypływa z niego życie, czuł, że to jest właśnie ten moment. I jedyne, co mógł właściwie zrobić, to splunąć w jej kierunku. Nawet się nie uchyliła.
- Nie wiem, czy będzie to dla ciebie jakimś pocieszeniem, Durron, ale nie odchodzisz sam...
Nie wiedział, jak to zrobiła, nagle jego mózg zalała wizja wielu pojedynków, desperackiej walki ludzi, których znał i szanował... Desperackiej walki Luke’a Skywalkera... Czuł ich ból, ich agonię...
- SIthowie potrafią czekać, Durron. Potrafią czekać na swój moment... Ten moment właśnie nadszedł...
- Kim jesteś? – wyszeptał ostatkiem sił.
- Cathia Cutsson, Pani Magii Bractwa Sithów – skinęła głową. – I jestem tutaj, by cię ukarać za zdradę.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale już nie mógł... Jej oczy były ostatnią rzeczą, którą zobaczył...
Pani Magii wzruszyła ramionami, gestem ręki posyłając martwe już ciało przeciwnika w przeciwległe zarośla. Potem wolnym krokiem oddaliła się w stronę miejsca, w którym stał jej prom.
Momenty przed samym zabiciem zwierzyny zawsze były najprzyjemniejsze. Potem... czuło się pustkę...
Nie miał pojęcia, kto był jego prześladowcą. Uciekał już tak długo przed Yuzzhanami, że potrafił rozpoznać ich obecność, ich działania bez najmniejszego trudu. Zresztą, nie było co rozpoznawać, nie dało się ukryć, że obcy zdecydowanie nie należeli do istot specjalnie subtelnych i nade wszystko preferowali starcie twarzą w twarz. I absolutnie nie posługiwali się Mocą. W żadnym jej przejawie.
Durron poznał obie strony Mocy. Uważał się za wystarczająco doświadczonego, by zapanować nad oboma aspektami, choć oczywiście próbował nie poddać się Ciemności. Tam już był, nie należało to do jego najprzyjemniejszych wspomnień, zwłaszcza w kontekście tego, co przytrafiło się jego bratu. Jednak to, co podążało jego śladem, było... zarazem inne, jak i znajome. Pamiętał podobny odcień potęgi stającej za Mężczyzną Spowitym Mrokiem, za Exarem Kunem.
Kun był jednak dosyć bezpośredni. Jego obecny prześladowca był nieuchwytny, jednocześnie rezonował Mocą i w niej nie istniał. Gdy próbował podczas medytacji ogarnąć nowego wroga, jedyne, z czym się spotkał, był śmiech. I to chyba przeraziło go najbardziej.
Miał do czynienia z użytkownikiem Mocy, który był na tyle potężny, by zamaskować swą obecność, a jednocześnie zablokować jego umiejętności. Kyp Durron nie należał do pierwszych lepszych Jedi, uczniów również dobierał sobie bardzo starannie. Tymczasem prześladowca nie dawał się zgubić, a jego uczniowie... a jego uczniowie leżeli właśnie martwi, z wyrazem przerażenia i niedowierzania na twarzy. Nawet nie próbowali się bronić, nawet nie dobyli mieczy świetlnych, nie wspominając już o bardziej przyziemnych środkach – zawsze uważał, że blaster może przydać się do wszystkiego i wszystkim. Nie zdołali zrobić nic.
Jego ostatnim aktem desperacji była podróż na Ammatoh V. Zrujnowany świat nie oferował zbyt wielkich możliwości schronienia, a jego przeciwnik preferował atak z zaskoczenia, uderzał, pozostając w cieniu. Pozostałości budowli sprzed kilku tysięcy lat nie miały już piwnic, nie miały już pięter, pozostały zaledwie straszącymi resztkami tego, co kiedyś bez wątpienia było piękne i oszałamiające. Już nie. Liczył na to, że gdy wyląduje tutaj pierwszy, zdoła zająć strategiczną pozycję, by zaskoczyć, by uderzyć, by zmusić nieznanego wroga do odsłonięcia twarzy. Najwyraźniej jednak było za późno.
Jak to się stało? Mógł chyba przyjąć, że nieprzyjaciel dotarł tutaj pierwszy. Oczywiście, istniała technika Mocy, która była w stanie umożliwić przewidywanie przyszłości, ale nawet Skywalker zawsze powtarzał, że „zawsze w ruchu przyszłość jest.” To nie było miarodajne, poleganie na tym wręcz niebezpieczne. Jednak ten ktoś nie dość, że użył tej techniki z dobrym skutkiem, to jeszcze bawił się teraz nim jak kot myszą.
Miał dość.
- Wyjdź! – krzyknął, projektując swój głos nie tylko w realnej rzeczywistości, ale i w Mocy, pozwalając, by przeszedł niczym grzmot po całej planecie, czując jak rozlewa się w całym jego ciele, jak napełnia go poczuciem siły.
Fałszywym poczuciem siły, wiedział o tym doskonale. Chciał już jednak tylko stanąć do walki, poczuć przypływ adrenaliny, zatracić się w tym, co stanowiło sens jego życia. Walka, konflikt... To wszystko nie przystawało Jedi, jednak Kyp konwenanse miał zawsze w głębokim poważaniu. Odpowiedź na zagrożenie zawsze pozostawała dla niego tylko jedna. Nawet jeśli sprowadzała na niego śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Szkoda, byłam przekonana, że jesteś nieco bardziej wytrwałym przeciwnikiem...
Jakkolwiek zawstydził się tego w tej samej chwili, podskoczył nerwowo. Głos dobiegał dokładnie z miejsca dwa kroki od niego, z miejsca, w którym znajdował się przed chwilą. Oświetlające je promienie umierających słońc systemu nie były może specjalnie jasne, jednak był wstanie przecież, do lewiatana, wyczuć kogoś, kto stałby tak blisko. Szczerze mówiąc, był nieomal bliski płaczu.
Jego prześladowca okazał się kobietą. Niezbyt wysoką, czarnowłosą, ciemnooką, w jej rysach czaiło się coś znajomego, coś, czego nie do końca pojmował. Wyglądała na całkowicie znudzoną, z pobłażliwym uśmieszkiem na twarzy. Na pewno nie widział w niej kogoś, kto byłby zdolny do tego wszystkiego, czego stał się ofiarą, na pewno nie mogła tego uczynić, nie posiadała wystarczających mocy... Nawet nie założyła standardowego ubrania mrocznych sił – stała naprzeciwko niego w stroju wręcz niepraktycznym, fioletowej sukni z długimi rękawami... Jedynym, co wyglądało dziwnie znajomo, było coś zawieszone u pasa. Miecz świetlny.
- Kim jesteś? – zadał w końcu nurtujące go pytanie.
- Moje imię nic ci nie powie, Kypie Durronie.
- Czym jesteś?
- Naprawdę nie jesteś w stanie tego powiedzieć?
- Jesteś... zła.
- Zdefiniuj zło, Kypie Durronie.
- Zabiłaś moich uczniów.
- Zabił ich brak czujności. Władający Mocą nie powinni być zbyt pewni siebie, to prowadzi do klęski. Zawsze istnieje wyższa potęga, zawsze należy dążyć do tego, by stać się silniejszym. Moc to nie nieśmiertelność.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo masz rację... - Durron dobył miecza świetlnego.
- Tak szybko? Znowu gniew? Czy raczej bezsilność?
Kyp spojrzał na nią. Co takiego było w tej kobiecie, że wydawała się go znać... Co więcej, wydawała się znajoma i jemu...
- Boisz się? – wydął pogardliwie wargi.
- Strach bywa bardzo użyteczny, bardziej niż to sobie wyobrażasz. Tylko nie pozwól, by cię zdominował. Wtedy – leniwym gestem odpięła swój miecz – jesteś już całkowicie zgubiony. Strach jest tak podobny do gniewu...
- Jesteś Sithem – powiedział cicho. – Tylko oni bredzą podobne androny, wydaje im się, że są tacy mądrzy, tacy niesamowici... tymczasem są po prostu... źli...
- Niektórzy są – skinęła głową. – Źli i szaleni. Niektórzy jednak, Kypie Durronie, nie zioną ogniem i nie niszczą całych światów, ponieważ zachciało im się zemścić na pojedynczej osobie. Niektórzy rozumieją, o co chodzi w tym Wszechświecie. Niektórzy doskonale pojmują, co to znaczy władza i odpowiedzialność. Coś, czego zabrakło i waszym mistrzom, i waszym rządzącym...
- Chcesz mnie zagadać na śmierć? – warknął.
- Jakież to banalne – wzruszyła ramionami. – Walka, miecze, naparzanka... Tymczasem w Mocy istnieją różne aspekty, o czym kto jak to, ale ty, Kypie Durronie, wiedzieć powinieneś...
Popełnił błąd. Spojrzał jej w oczach. I zobaczył... tak bardzo znajomą otchłań, tak bardzo znajomy mrok... Potęgę, którą władał, która zabiła światy i jego brata, którego tak bardzo chciał uratować... Zobaczył pierwszy z wielu błędów, które popełnił, które nadal śniły mu się po nocach.
Zatoczył się. Już wiedział, dlaczego wydawała mu się znajoma.
- Zniszczyliśmy go!
- Exara Kuna? Och, tę konkretną manifestację i owszem. Echo w Mocy pozostaje jednak na zawsze, staje się silniejsze, zwłaszcza jeśli istnieją więzy krwi...
- On żył tysiące lat temu!
- I mógłby mieć tysiące potomków, jakby na to nie patrzeć. Pocieszę cię. Jestem tylko ja.
- Niedługo...
Zaatakował. Nie był w stanie się powstrzymać. Sparowała cios, podobnie jak każdy następny, który zadawał, każdy, który, zdawałoby się, nie był do zablokowania. Przypomniała mu rzeczy, które chciał zapomnieć... Rozgniewała go. Gniew prowadził na Ciemną Stronę, ale ona dawała siłę. Poza tym... Zabicie Sitha było rzeczą, która powinna Moc ucieszyć, czyż nie? Byli złem, wynaturzeniem... A ona... Zamordowała z zimną krwią jego uczniów i pewnie jeszcze miliardy istnień ludzkich...
Uderzał raz za razem, usatysfakcjonowany tym, że ona tylko się broni. Była mocna tylko w gębie, choć trzeba przyznać, że technikę obrony miała opracowaną do perfekcji. Cofała się jednak cały czas, w stronę ruin, jakby to miało jej zapewnić jakąkolwiek przewagę. Nie zapewni. Mogła sobie być potężna Mocą, jednak widać było, że w starciu wręcz to on miał przewagę...
W swym zaślepieniu nie zauważył jednak jej drobnego ruchu, jej drobnego uniku, zejścia z utartej ścieżki. On jednak nacierał nadal, zupełnie nie widząc obluzowanego kamienia, zakrywającego jeden z dołów powstałych w ruinach. Dołów, których ktoś onegdaj używał do polowań... Był w stanie wyskoczyć... a raczej byłby, gdyby wtedy nie uderzyło go gwałtowne wyładowanie... Nie, nie błyskawice Mocy, coś, co dobywało się z nietypowego amuletu na dłoni jego przeciwniczki. Strumień energii tak potężnej, że nie mógł się jej przeciwstawić.
Runął w dół, prosto na las pali. Niektóre były zaostrzone, niektóre zdołały się już połamać, upływ czasu zrobić swoje. Poczuł, jak jego tkanki rozrywają się, jak spowija go ból... Błagał jednak Moc, by mu pomogła, by mógł się unieść, by mógł ją jeszcze zaatakować.
I uniósł się. Przez chwilę czuł triumf, który jednak zniknął w momencie, kiedy Durron uświadomił sobie, że to nie jego potęga, to ona podnosi go w górę. Skoncentrował się, próbując skłonić ciało, by regenerowało się jak najszybciej, by zatamować upływ krwi... I w tym samym momencie wiedział, że jest to całkowicie nadaremne, jej moce całkowicie blokowały wszystko, o czym mógł pomyśleć.
- Wiesz, co cię zabiło? – powiedziała tonem towarzyskiej konwersacji, przypinając miecz świetlny do pasa, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem. – Twój własny gniew. Ta pułapka była tam od zawsze. Gdybyś się skupił, gdybyś otworzył się całkowicie na Moc, zamiast wykorzystywać ją raptem w tym jednym aspekcie...
Skinęła dłonią i poczuł, jak sunie w jej kierunku. Czuł, jak wypływa z niego życie, czuł, że to jest właśnie ten moment. I jedyne, co mógł właściwie zrobić, to splunąć w jej kierunku. Nawet się nie uchyliła.
- Nie wiem, czy będzie to dla ciebie jakimś pocieszeniem, Durron, ale nie odchodzisz sam...
Nie wiedział, jak to zrobiła, nagle jego mózg zalała wizja wielu pojedynków, desperackiej walki ludzi, których znał i szanował... Desperackiej walki Luke’a Skywalkera... Czuł ich ból, ich agonię...
- SIthowie potrafią czekać, Durron. Potrafią czekać na swój moment... Ten moment właśnie nadszedł...
- Kim jesteś? – wyszeptał ostatkiem sił.
- Cathia Cutsson, Pani Magii Bractwa Sithów – skinęła głową. – I jestem tutaj, by cię ukarać za zdradę.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale już nie mógł... Jej oczy były ostatnią rzeczą, którą zobaczył...
Pani Magii wzruszyła ramionami, gestem ręki posyłając martwe już ciało przeciwnika w przeciwległe zarośla. Potem wolnym krokiem oddaliła się w stronę miejsca, w którym stał jej prom.
Momenty przed samym zabiciem zwierzyny zawsze były najprzyjemniejsze. Potem... czuło się pustkę...
Darth Alkern, Lord of Rage from the Brotherhood of the Sith
"Only through hard work of others can we attain our dreams."
"Only through hard work of others can we attain our dreams."