-Mówi Rhaitlis… Do wszystkich Jedi którzy jeszcze mnie słyszą, a zostali na planecie. Coruscant upadło. Nie mamy możliwości ucieczki z planety. Wycofujemy się do puntku zbornego. Powtarzam, Coruscant upadło, nie mamy jak opuścić planety. Wycofujemy się do puntu zbornego. Bez odbioru. - Wyłączyła komunikator - Wielki Thrawnie jak to mogło się stać. Jak Nowa Republika mogła dopuścić do tego, żeby Yuuzhanie przejęli Coruscant! - Pomyślała Dirh'raitli'sabosen. - Bierność zgubiła Republikę… można było tego uniknąć, można było powstrzymać Yuuzhan, kiedy jeszcze, nie panoszyli się po galaktyce. Gdyby Mitth’raw’nuruodo żył uratowałby galaktykę. Tak, ocaliłby galaktykę, jak przestrzeń Chissów przed Vagaari lata temu. Kto wie może i moje życie wtedy potoczyłoby się inaczej? Dobra nie ma czasu na rozmyślania. Muszę uciekać, właściwie to wykonać taktyczny odwrót, zebrać tych co przeżyli, wydostać się z planety zbierając wszelkie możliwe informacje o Yuuzhanach, jak już tu utknęłam, wydostać się donieść o wszystkim mistrzowi Skywalkerowi, albo komukolwiek kto może zaszkodzić Vongom. Wolę zdechnąć niż zostać niewolnikiem i pielęgnować farmy skoczków koralowych. - Z tą myślą Rhaitlis biegła, a właściwie przedzierała się przez hordy Yuuzhańskich wojowników, starając się unikać walki jak tylko mogła, gdyż konfontacja z każdym Yuuzhańskim wojownikiem kosztowała ją wiele cennej energii i czasu, nie zawsze jej się to jednak udawało. “Punktem Zbornym”, było laboratorium, należące kiedyś do matki Rhaitlis, umiejscowione w podziemiach. Ból i zmęczenie towarzyszące ucieczce nie były istotne, liczył się jedynie cel. Niedaleko laboratorium w podziemiach poczuła nagłe ukłucie bólu w klatce piersiowej i paraliżujące uczucie strachu, potknęła się i zahaczyła głową o wystający metalowy element konstrukcyjny budynku, co zwaliło ją z nóg. Leżąc na ziemi znów uderzyło ją uczucie parażyjącego przerażenia i cierpienia, nie jej przerażenia, nie jej cierpienia. Po kilku sekundach, które wydawały się być godzinami, dniami, miesiącami, gdzieś w Mocy, gdzie kiedyś była żywa obecność jej ucznia Petrusa, Rhaitlis wyczuła pustkę, a zaraz potem nie czuła już nic.
Dirh'raitli'sabosen odzyskała przytomność z palącym bólem głowy i kończyn. Odczuwała potworne zmęczenie, z wielkim wysiłkiem otworzyła oczy. Pierwsze co zarejestrowała po wykonaniu tej niezwykle energochłonnej czynności, to wielki czerwony napis na murze głoszący "OBCY NA KESSEL". Chissanka zamrugała wpatrując się w napis "przecież już tam są... " pomyślała, nie miała zamiaru się ruszać, przymknęła oczy z zamiarem zaśnięcia. Wizja czerwonego manifestu "OBCY NA KESSEL" została pod jej zamkniętymi powiekami. "Obcy... Kessel..." Nagle Rhaitlis odzyskała świadomość, zerwała się gwałtownie na nogi tak, krew uderzyła jej do głowy prawie powodując kolejne omdlenie. Nie ma już obcych na Kessel. Na planecie bazę założyła Brygada Pokoju. Coruscant upadło, podbite przez Yuuzhan Vongów. Petrus nie żyje… Jej uczeń zginął podczas ucieczki do podziemi.
-Wielki Thrawnie – szepnęła przytrzymując się ściany i przykładając wolną dłoń do zranienia na głowie. Krew nie była jeszcze całkiem zakrzepła, więc przytomność musiała stracić niedawno. Zastanawiała się przez chwilę czemu właściwie wróciła do Dolnego Coruscant, które znała tak dobrze jeszcze z czasów dzieciństwa, zamiast uciekać z planety zaraz po jej upadku.
-Ach… nie mogliśmy uciec… Republika znów kopnęła nas tam gdzie odcinek ogonowy kręgosłupa traci swoją szlachetną nazwę… Świetnie dokładnie tego mogłam się spodziewać… Świetnie… Mistrz Skywalker też mnie olał, a matka powtarzała nie ufaj nikomu dbaj o interes swój i Chissów niczyj więcej, no i mam…Mogłam zacząć słuchać jej poleceń zanim zginęła… Teraz już za późno… Ona nie żyje, Petrus zginął i ja też zginę. Pięknie, więc kto jeszcze poza mną… Rav, Vendea. Muszę je znaleźć, wydostać się z tej zapadłej dziury, albo dotrzeć do laboratorium, i znaleźć resztę. - Rhaitlis zrobiła kilka kroków oparta o ścianę, po czym powłócząc nogami udała się w stronę pracowni. Bynajmniej nie w celach odświeżenia sobie wspomnień z dzieciństwa przed śmiercią. Matka chissanki była naukowcem, i paranoiczką, jeżeli cokolwiek przetrwało upadek Coruscant to jej przeklęte pancerne laboratorium i jej praca, którą Rhaitlis kontynuowała po śmierci matki kilka lat wcześniej. Laboratorium miało jeszcze jedną rzecz koniecznie Jedi potrzebną, były to opatrunki i inni Jedi. Krew kapiąca z rany na głowie, zalewała powoli lewe oko, co nieco ograniczało widzenie. Chissanka wyrwała kaptur z szaty Jedi, i obwiązała głowę. Wyczuwała, że na drodze do celu spotka nautolankę Rav. Sięgnęła Mocą do górnego Coruscant, które stało się wielką dziurą. Yuuzhanie prawdopodobnie przejęli już prawie całą górną powierzchnię planety, podziemie tętniło jednak Mocą.
-Ciekawe na jak długo. - Mruknęła posępnie i wspierając się o budynki posuwała się powoli i systematycznie na przód. Wiedziała że laboratorium nie jest daleko, a Rav znajduje się pięć minut drogi jej obecnym tempem. Wyczuwała, że jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
-Prawo, dwa razy lewo, 300 metrów na południowy zachód… - mruczała pod nosem szybko idąca zielona postać. - Teraz w prawo… Na wszystkie burdele galaktyki! - krzyknęła wywijając fikołka i przewracając postać z przewiązaną głową.
-Wielki Thrawn…?! - Chissanka wyciągnęła charric i wymierzyła w postać, która na nią wpadła - Nie ruszaj się bo będę strze...Rav?! Co ty robisz na czarne kości imperatora?!
Nautolanka wstała powoli odgarniając z twarzy głowoogony.
-Jak to co Rhaitlis?! Idę zgodnie z twoimi wskazówkami, - odpowiedziała nieco poirytowanym tonem, wskazując na datapad z instrukcją dotarcia do punktu zbornego. - Idę do celu… czy coś. A ty wkładasz mi lędźwie Palpiego pod nogi. Ale już dobrze, prowadź, - skończyła pomagając wstać Chissance.
-Moimi wska…? Nieważne - rzuciła zdezorientowana chowając broń za pazuchę. - Prosto… idziemy prosto.
Nautolanka poprawiła szybko ubrania i ruszyła za niebieską przyjaciółką.
- No to powiedz, gdzie się podziewałaś jak nasza wspaniała republika umierała, - zagadnęła.
-Tu i tam… Borsk’Feyla się wysadził w gabinecie i zabrał ze sobą całkiem sporo Yuuzhan. Zrobił z siebie bohatera i teraz temu przeklętemu zdrajcy będą stawiać pomniki… Gdyby Thrawn żył… - Zatrzymała się raptownie i złapała za ranę na głowie.
-Co się… - zaczęła, ale szybko zamilkła. - Też to czujesz?
-Tak, właściwie to nie czuję… chyba czeka nas kolejna przeprawa z Yuuzhanami, nie możemy ich ominąć. - Rhaitlis wyciągnęła miecz świetlny. Miecz w jej lewej dłoni zapłonął zielonym blaskiem i oświetlił twarz, która sprawiała nieco przerażające wrażenie.
-Są tuż przed nami, cóż dziura w Mocy… Rav? - Chissanka uśmiechnęła się smutno. - Tak w razie czego… Miło było Cię poznać.
-Tylko mi się tu nie rozklejaj. Nie takich gości wywalałam z klubu, - odpowiedziała, a z rękawa jej kurtki wysunął się mały blaster. - Zgadnij gdzie mam miecz… - mrugnęła do Chissanki, która tylko pokręciła głową z krzywym grymasem. Jedi stały przygotowane do konfrontacji, grupa kilku Yuuzhan zatrzymała się kilka metrów przed nimi. Nagle jeden z nich wysunął się na czoło i odezwał się łamanym basicem.
-Jeedai? - Zdezorientowane samice pokiwały głową, a Yuuzhanin w momencie padł na kolana. Jedi wymieniły zaniepokojone spojrzenia. - Czy przybyliście pomóc zhańbionym?
-Eeeee… - Rav wyraźnie nie wiedziała jak powinna zareagować. - Tak, oczywiście, - wypaliła wyraźnie zdziwionym głosem. Rhaitlis posłała jej karcące spojrzenie, chociaż sama nie wiedziała jak zareagować. Zdecydowała się spróbować ostrożnej rozmowy nie opuszczając jednak miecza.
-Zależy właściwie jak interpretujecie “pomóc”.
-Wyzwolić spod panowania najwyższego Lorda Shimrry. - odparł nie podnosząc głowy
Rav posłała niepewne spojrzenie towarzyszce.
- Ty wiesz o czym oni do nas mówią? - szepnęła zdziwiona.
-Wiem, słyszałam kiedyś o czymś co nazywa się “Herezją Jeedai”, w wielkim skrócie chodzi o to że Zhańbieni znaczy jedna z kast Yuuzhan. Oni są... jakby to określić niskiego statusu społecznego delikatnie rzecz ujmując, pod wpływem tego co Anakin Solo i ten Yuuzhanin zrobili na Yavinie żeby uratować Tahiri Veilę założyli coś w rodzaju sekty, która twierdzi, że Jedi ich wyzwolą. Nie sądziłam, że to prawda. To szalone, jestem na Coruscant właściwie od bitwy o Helskę, nigdy nie wyczuwałam tu grup Yuuzhan, a raczej dziur w Mocy...
-Hm… wróg naszego… no sama wiesz.
Chissanka zniżyła głos do szeptu
-Nie podoba mi się to Rav… jak jasna cholera mi się nie podoba.
-Mi też, ale chyba chwilowo możemy podjąć tylko złą decyzję. Od nas zależy tylko, jak bardzo złą wybierzemy, - pokręciła głową. - Trzeb było siedzieć na tyłku w klubie i liczyć kredyty.
-Jakby Yuuzhanie zostawili nam jakikolwiek wybór, a Tobie jakiekolwiek kluby. Nie chcę Vongów w moim laboratorium, musimy coś wymyślić.
-A ja nie chcę ich w swoich klubach. - Mruknęła Rav do ucha Chissanki - A teraz nawet tancerek w nich nie ma. Ale chwilowo mają tak jakby przewagę liczebną. Poza tym jesteśmy Jedi, pomagamy uciśnionym czy jakoś tak...
-Co nie zmienia faktu, że nie jesteśmy sami, a grupa Yuuzhan nie zmieni naszej sytuacji jakoś znacznie.
-Dobrze, - przewróciła oczami, - ty tu dowodzisz Mistrzyni.
Chissanka odwróciła się w stronę Yuuzhanina. - Jak Cię zwą?
-Mon Romn.
-Jak znaleźliście się na Coruscant? Ile liczy wasza grupa? - Chissanka po chwili zdała sobie sprawę ze swojego niekulturalnego zachowania. - Wybacz natłok pytań, wciąż jesteście Yuuzhanami, właściwie Twoi ziomkowie właśnie niszczą moją planetę. Wiem, że macie obniżony status społeczny, ale skąd mamy wiedzieć, że nas nie wydacie w zamian za łaskę?
- Musicie sami się przekonać, inaczej na pewno się nie dowiecie - odpowiedział Yuuzhanin - Może i powinienem odpowiedzieć na Twoje pytania, w końcu oczekuję Waszej pomocy ale… tajemnic się nie wyjawia, prawda? Nikt Cię tego nie nauczył? A może… - zaśmiał się złośliwie - A może nikt nie zdążył?
Chissanka skrzywiła się ze złością. Nautolanka uniosła jedynie brew.
-Musimy się przekonać inaczej się nie dowiemy? Żartujesz sobie ze mnie? Skąd mam wiedzieć że nie oddasz mnie swojemu Mistrzowi Wojennemu przy pierwszej lepszej okazji. Właściwie to jak mam Ci pomóc kiedy nawet nie wiem ile Was jest i skąd się tu wzięliście. Nie było zhańbionych na Coruscant. Jestem tego pewna. -
-Widocznie Twoje informacje są mało....precyzyjne. - westchnął. - Nie ma nas dużo. Jeżeli jednak nam nie pomożecie, jestem prawie pewien, że czeka nas los o wiele gorszy od śmierci. Jak się tu dostaliśmy? Przylecieliśmy na Corrusant razem z całą flotą. Jednak moja grupa postanowiła się odłączyć. Pamiętaj, Jeeedai, mimo wszystko nie wszyscy są tacy, jacy wydają się być.
-Mówisz jakbym miała do czynienia ze starym przyjacielem, rzucasz hasłami. Nie mam żadnych, ale to żadnych racjonalnych podstaw, żeby uwierzyć, że chcesz od nas jakiejkolwiek pomocy i możemy Ci zaufać, ale mimo wszystko, nasza sytuacja jest trudna, nawet bardzo trudna. Jestem najstarsza rangą Jedi na tej planecie, jeżeli mam Wam pomóc, to muszę to przemyśleć. Dostarcz nam dowód zaufania, będziesz wiedział co to może być. Spotkajmy się w tym miejscu za dwadzieścia cztery standardowe godziny.
- Zgoda. Nawet mam pewien pomysł. Myślę, że będziecie zadowoleni. - na twarzy Yuuzhanina zagościł ledwo widoczny uśmiech. Nadzieja.
-Świetnie. Czekam z niecierpliwością.
Yuuzhanin skłonił głowę, dał znak grupie która minęła Jedi i oddaliła się w kierunku przeciwnym do miejsca, w który znajdowało się laboratorium. Gdy Zhańbieni się oddalili Jedi udały się w kierunku punktu zbornego.
-Rav jeżeli wyjdziemy z tego żywe… zostanę ochroniarzem w Twoim klubie jak rzucisz Zakon i wrócisz do biznesu.
-Niczego innego się po tobie nie spodziewałam Rhaitlis - Roześmiała się nautolanka.
***
Dolne poziomy Coruscant nigdy nie były zachęcające. Co dopiero jego podziemia. Mało kto zapuszczał się tam w czasach pokoju - tak, okres przed atakiem Yuuzhan z pewnością można było tak nazwać - a co dopiero teraz….
Vendea pożałowała że się tam znalazła. Zapragnęła wrócić do Praxeum Jedi na Yavinie IV. Do miejsca, w którym czuła się najbezpieczniej. Skrzywiła się na wspomnienie tego, co się tam stało. Jedi ze wszystkich sił bronili swego domu, jednak tym razem nie mieli żadnej przewagi nad agresorem. Żadne sztuczki Mocy po prostu na nich nie działały, w dodatku byli świetnie wyszkoleni. Naprawdę ciężko było pokonać ich w walce wprost.
Upadło też Naboo, ale o tym Vendea nawet nie chciała myśleć.
Do podziemi weszła razem z piątka innych Jedi. Postanowili jednak rozdzielić się. Tym sposobem mogli szybciej poznać okolicę, rozejrzeć się. Emocje wszystkich istot przebywających na Coruscant były tak silne, że można było wyczuć je nawet tutaj. Strach mieszał się z nadzieją. Powoli gasnącą, lecz jednak nadzieją. Że w końcu przyjdą dobre dni, że wszystko wróci do normy. Ale na to potrzeba będzie bardzo dużo czasu.
Ven westchnęła. Pora wziąć się w garść. Przedzierała się przez labirynt korytarzy. Ostrożnie, cały czas trzymając rękę na swoim Mieczu Świetlnym - jak się okazało - jedynej skutecznej broni. Nie przepadała za przemocą, wolała dyplomatyczne rozwiązania, ale życie było jej miłe.
Widać ludzie i inne istoty były bardziej zdesperowane niż myślała. Nikt, nikt nie zapuszczał się aż tutaj. Dzisiaj jednak natrafiła po drodze na parę postaci. Przerażonych. Posłała im tylko przepraszające spojrzenie. Nie mogła przecież pomóc każdemu.
Nagle… w życiu by się tego nie spodziewała….
-Var! - krzyknęła. I zbladła. Varyana była nieprzytomna. Od razu podbiegła do niej. Moc podpowiedziała jej, że dziewczynie nic nie jest. Odetchnęła z ulgą.
-Hej, Var, obudź się - szturchnęła kobietę.
Sitha zaczął wybudzać ból, który z każdą sekundą narastał. Następnie docierały do niej pojedyncze dźwięki, które powoli przeradzały się w słowa.
- Poznajesz mnie? Jak się czujesz? - nie dawała za wygraną Vendea. Tak. Znała Sithankę aż za dobrze. Opuściła Zakon Jedi i w czasie trwania wojny chciała walczyć razem z nimi. Dlaczego? Tego Vendea nie wiedziała. Ale to teraz nie miało większego znaczenia. Przecież liczy się każda pomoc.
Varyana powoli z grymasem bólu na twarzy zaczęła podnosić się z ziemi. Gdy otworzyła oczy i zobaczyła osobę przy niej instynktownie się odsunęła.
-Kim Ty… - urwała. - Chwila… Ven? - dziewczyna wyraźniej przyglądnęła się towarzyszce. - Co Ty tu robisz? Co JA tutaj robię? - Var obejrzała się będąc całkowicie zdezorientowaną.
- Czy Ty… co Ty pamiętasz? - zapytała ostrożnie. - Zacznijmy w ten sposób, tak będzie łatwiej.
Varyana próbowała sobie poukładać myśli oraz przypomnieć sobie cokolwiek, niestety nie szło to najlepiej, a nieustępujący ból w głowie nie pomagał. Jedyne co świtało jej w głowie to Zakon Jedi, który z niewiadomych powodów źle się jej kojarzył, ale co było potem? Tego nie wiedziała.. Jak urywany film przewijały jej się sytuacje z przeszłości, jednakże zdarzenia z przed chwili były dla niej jedną wielką pustką.
-Nic… Nie wiem… Nic nie pamiętam… Nie mam pojęcia po co tu leciałam, co tu robię ani co się dzieje.
Krótko, zwięźle i na temat Vendea starała się wyjaśnić kobiecie co działo się w jej życiu w ciągu ostatnich… paru lat. Opowiedziała jej, że była członkinią Zakonu Jedi. Nie pominęła też faktu, że z niego odeszła. Dlaczego? To wie tylko sama Varyana.
- A teraz - powoli kończyła swój monolog - Jesteśmy na Coruscant. A raczej w jego podziemiach. Galaktykę zaatakowali Yuuzhan Vongowie. To dlatego najprawdopodobniej wyczuwasz coś w rodzaju ‘pustki’ w otoczeniu...
- Nie do końca… wyczuwam jeszcze jedna osobę, słabo, ale jednak…- wtrąciła Var.
-Chodziło mi raczej o to, że Yuuzhan nie da się wyczuć za pomocą Mocy. Chyba rozumiesz. Jest jeszcze jeden haczyk. Moc wcale na nich nie działa. Walcząc z Yuuzhanami możesz liczyć tylko na swoje umiejętności szermiercze, albo spryt. - Jedi zainteresowała się słowami towarzyszki - Kogo wyczuwasz? Gdzie? - Zapytała pełna nadziei.
- No to nie za ciekawie… - westchnęła zrezygnowana, sama nie wiedziała co ma w danej chwili zrobić, ale stwierdziła w myśli, że jedyną słuszną decyzją i działaniem będzie przyłączenie się do Jedi...przynajmniej do czasu aż pamięć nie wróci. Ciągnęła dalej. - Wydaje mi się, że wyczuwam Chissa...to Rhaitlis? - starała się bardziej skoncentrować na tej osobie aby być pewną - Tak, to ona. Nie wyczuwasz jej?
Vendei aż szczęka opadła. Dosłownie.
-No no, z Twoją podświadomością lepiej niż z pamięcią. Do podziemi weszłam z grupką Jedi. Ich pewnie też kojarzysz. Rozdzieliliśmy się, aby szybciej poznać okolicę, ale myślę, że można wracać do Chissanki. Skoro ją wyczuwasz, to prowadź - dziewczyna posłała koleżance ciepły, szczery uśmiech, zachęcając ją do marszu przerażającymi podziemiami.
Var upewniwszy się, że ma broń, ruszyła ścieżką, która wiodła w głąb planety. W trakcie marszu obie panie rozmawiały dokładniej na temat obecnej ich sytuacji. Po około pół godziny ich czom ukazał się dziwny widok. W jednej z bocznych uliczek zauważyły leżące zakrwawione ciało. Ven od razu rozpoznała wroga. Kobiety niepewnie podeszły do zwłok aby się przyjrzeć bliżej.
-A więc tak wyglądają … - zaciekawiła się Var.
Vendea od razu to spostrzegła. Wyciągnęła ze swojej małej torby probówki i rękawiczki, oraz niezbędne przyrządy.
-Łap - podała je bądź co bądź starej koleżance - Jak jesteś aż tak zaciekawiona, to pobierz próbki. Myślę, że Rhaitlis będzie zachwycona.
- Ee… - niezbyt ochoczo Varyana pobrała próbki skóry, krwi i innych według niej istotnych materiałów. Wszystko oddała od razu Ven. - Zabieraj to… bleh…
Kobieta skrzywiła się, i jednocześnie roześmiała. Spakowała wszystko do swojej torby.
-No, to prowadź dalej. Mam nadzieję, że już bliżej niż dalej. Mam serdecznie dosyć tego miejsca.
- Ty przynajmniej nie masz dziury w pamięci i bolącego łba… - zamruczała nieco ciszej Var i ruszyła dalej. Kolejna godzina drogi minęła już w niemal kompletnej ciszy. W końcu obie zatrzymały się przed durstalowymi drzwiami. Po hałasach w środku można było wywnioskować, że to podrzędna speluna jakich nie mało w podziemiach Coruscant.
- Coś mi nie pasuje… Niby ją gdzieś tu widzę, ale no...w takiej knajpie? Prędzej spodziewałabym sie laboratorium… - dziewczyna wyraźnie nie była pewna swoich umiejętności szukania Jedi w Mocy. Po chwili razem z Ven weszły do środka. Tam rzecz jasna pełno ludzi i nieludzi siedzących przy stolikach i pijących różnorakie trunki. Nic nadzwyczajnego.
-Ja wiem, że nasza Chissanka lubi takie miejsca, ale bez przesady, myślę, że teraz jej tutaj nie znajdziemy - Vendea tym razem nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Taa… Dobra, ale i tak ona gdzieś musi być w pobliżu. No w końcu chyba aż tak mnie Moc nie zawodzi…
Po wyjściu z tego jakże specyficznego miejsca dziewczyny przeszły jeszcze kilkadziesiąt metrów i zatrzymały się przed następnymi drzwiami. Tym razem Var była pewna.
- To tu. - nie czekając na odpowiedz ze strony Jedi Varyana weszła do środka. Tak jak przeczuwała znalazła laboratorium. Rhaitlis niestety nie było już w środku. - Ale jednak chyba się minęłyśmy....
- Nie za bardzo mi się to podoba. - westchnęła młoda kobieta - Poczekajmy tutaj na nią - zaproponowała. - Jeżeli się zgubimy, nie będzie za wesoło. A Chissanka do laboratorium wróci. Na pewno.
- Zawsze ewentualnie możemy wrócić do baru i się napić… - dodała starsza z nich, po czym dodała ciszej - Chyba nie na darmo mnie tam ciągnęło...
W trakcie nieobecności właścicielki Vendea postanowiła porozglądać się po pomieszczeniu. Zachęciła też do tego Varyanę. Czas szybciej zleci, a może przy okazji dowiedzą się czegoś ciekawego. Rhaitlis na pewno nie będzie miała im tego za złe.
Zaraz po kilku minutach pojawiła się we własnej osobie Dirh'raitli'sabosen, w towarzystwie Rav. Bez słowa minęła Vendeę i sięgnęła do szafki z opatrunkami. Wyciągnęła opatrunek bacty i zamarła w pół ruchu.
-Varyana? - Wytrzeszczyła oczy ze zdumieniem - Co ty tu robisz? Nie żebym się nie cieszyła, że widzę Cię całą i zdrową, ale…
- Sama zadaje sobie to pytanie…Miałam jakiś wypadek i za cholerę nic nie pamiętam. Póki co, jedyne co wiem to to, że czekałyśmy z Ven na Ciebie. No i...że dobrze widzieć kolejną znajomą twarz. - Var wysiliła się i posłała Chissance nieznaczny i nieco wymuszony uśmiech.
-Widzę, że nie tylko ja uderzyłam się w głowę… chociaż u mnie na szczęście skończyło się jedynie na zaburzeniach widzenia. Jak się czujesz i co pamiętasz Var? - Rhaitlis zdjęła z głowy szczątki kaptura i przykleiła w ich miejscu opatrunek z bactą.
Varyana usiadła na jednym z wielkich laboratoryjnych blatów.
-Czuje się już nieco lepiej… głowa już tak nie nawala. Ale z pamięcią jest już znacznie gorzej. - zamyśliła się próbując znowu cokolwiek sobie przypomnieć. - Pamiętam jak przez mgłę. Zakon...wiem, że odeszłam, a potem nie wiem już…. Znaczy no pojawiają się obrazy niestety nic nie znaczące. Nie jest tego zbyt dużo, co? - zapytała z ironią. - Dobrze, że Ven choć trochę mi naświetliła sytuację.
-Nie jest. - Przyznała Chissanka. - Wiesz doświadczenie mi mówi, że powinnaś z czasem odzyskiwać pamięć. Daj znać jak coś Ci zacznie świtać. Póki co mamy znacznie większy problem. Petrus nie żyje, zginął podczas wycofywania się… - Urwała i oparła się ciężko o szafkę, jakby dopiero teraz śmierć padawana do niej dotarła.
Var chciała coś powiedzieć, ale wyraźnie nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Zerkała tylko to na Ven, to na Rhaitlis.
- Musimy się stąd wydostać… - rzuciła w końcu aby przerwać przeciągające się milczenie.
- I to szybko - dodała Vendea - Macie jakiekolwiek pomysły?
-Tu wychodzi drugi problem. Napotkałam z Rav w podziemiach grupę Zhańbionych. Wiele wskazuje na to, że coś co określa się jako “Herezja Jeedai” naprawdę istnieje. Ci Yuuzhanie chcą żebyśmy im w jakiś sposób pomogli. Nie mam pojęcia jaki. Oni mogą pomóc nam. Problem jest w tym, czy możemy im zaufać? Jak dla mnie mogliby wydać nas swojemu Mistrzowi Wojennemu za ułaskawienie zanim krzykniemy “Wielki Thrawnie!”. Z drugiej strony… dla nich nasze pojawienie się to też całkiem niezła szansa na zorganizowany opór. Nie znamy tych Yuuzhan, nie wiemy czy wybiorą łatwiejszą drogę czy trudniejszą z większą potencjalną korzyścią.
- Chwila… Co to za Herezja Jedi? - zapytała Var. - To po pierwsze a po drugie: Yuuzhanie, którzy wybijają Coruscant mieliby nam pomóc? To na pewno podstęp. Ja bym im nie ufała...a prędzej zabiła przy pierwszej lepszej okazji. - do dziewczyny dopiero po chwili dotarło to, co powiedziała. - Znaczy no...może nie zabiła, ale wolałabym nie mieć z nimi nic do czynienia.
Ven spojrzała to na Var, to na Rhaitlis.
-Dziewczyny, bardzo się cieszę z faktu, że staracie się to wszystko zebrać do kupy, ale naprawde nie można po drodze? - zapytała już trochę zniecierpliwiona. Po chwili przypomniała sobie o próbkach. Odwróciła się w stronę Chissanki, wyciągnęła probówki z torby i podała je jej - Mam nadzieję, że do czegoś sie przydadzą.
Chissanka wzięła próbki i uśmiechnęła się słabo. - Tak przydadzą się. Yuuzhanie mają dostarczyć nam dowód. Za 24 godziny umówiłam się z nimi w jednym miejscu. Pójdę tam sama i wrócę. Nie będę ryzykować życia nas wszystkich. Jeżeli dowód będzie przekonujący, to im pomożemy, ale nie zdradzamy naszej lokalizacji, a za wszelką cenę musimy się stąd wydostać. Wybaczcie mi na moment. Muszę zanalizować próbki i trochę odpocząć. W końcu prawdopodobnie może jutro zginę, lepiej jest umierać wypoczętym. - Odwróciła się na pięcie i weszła do innego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Varyana będąc całkowicie zaskoczona spojrzała na stojącą obok niej dziewczynę.
-Jakie “umierać”? Co ona gada? A gdzie “musimy sie trzymać razem” itd? - w końcu westchnęła i dodała ze zrezygnowaniem - Może pójdę z nią?
-Dała jasno do zrozumienia, że chce iść sama. I przy okazji odpocząć. Myślę, że nam też się to przyda.
***
Drzwi zamknęły się za plecami młodej mistrzyni, a ta oparła się ciężko o najbliższą blat laboratoryjny. W pracowni matki była tylko ona, nikt inny. No chyba, że duch jej matki został w miejscu, które kochała najbardziej. Laboratorium, eksperymenty. Jedynie to się dla niej liczyło. O Dirh’rhaitli’sabosen mówiono dokładnie to samo. Nie ma dla niej nic cenniejszego niż jej badania. Jej własny padawan spoglądał na nią z przerażeniem gdy chissanka proporcjonalnie z postępującą wojną zamykała się coraz bardziej w odziedziczonej pracowni, izolowała się i pracowała samotnie. A teraz? Nie była już sama. Była przywódcą, dowodziła grupą Jedi, została mistrzynią. W ogóle nie ucieszyła się z nominacji, poczuła, że Zakon nakłada na nią odpowiedzialność do której nie jest stworzona. Nie czuła się mistrzynią Jedi, była naukowcem. Nie oficerem, nie wojownikiem, nie dowódcą. Pracowała sama. Zawsze. Nawet gdy pomagała matce w badaniach, nie pracowały razem, były obok siebie. Niezależnie. Rhaitlis poczuła że jej ciało zalewa się zimnym potem i drży. “Uspokój się… rozumiesz uspokój się, oni na ciebie liczą. Dasz radę”. Podeszła do szafki z ubraniami, zajrzała do środka. Zobaczyła tylko złożone równo rzeczy należące do matki. Doszła do wniosku, że powinny na nią pasować i sięgnęła po spodnie i koszulę ręką. Gdy jej palce dotknęły materiału koszuli zobaczyła jej wykrzywioną przerażeniem twarz. Jej strach przed nią samą. Przed Mocą. Rhaitlis już nie rzucała w niekontrolowanych emocjach przedmiotami w laboratorium, jednak wciąż miała przed oczami jej twarz, a w głowie to co spowodowało, że matka oddała ją w ręce Jedi. Ze strachu. “Nie to nie prawda”. Chissanka potrząsnęła głową ze złością, żeby odpędzić myśli. Zabrała ubranie z szafki i weszła do odświerzacza. W głowie zaczynała układać plan działania. “Co zrobię gdy zhańbieni będą chcieli nas wydać” “Jak uciekniemy”. Zapełniła swoje myśli planowaniem przeżycia. Zajęła swój umysł na tyle mocno, że nawet nie zarejestrowała kiedy jej ciało znalazło się w znalezionym w szafce ubraniu, na krześle laboratoryjnyjm. Przed biurkiem przy którym zawsze pracowała jej matka. Kiedy chissanka odkryła gdzie siedzi i co robi momentalnie zapomniała jak oddychać. “Nie… nie… nie. Uspokój się to tylko krzesło tylko biurko… Teraz otworzysz szufladę i wyjmiesz holonotatnik.” Dłoń Rhaitlis mimo drżenia zrobiła dokładnie to, co kazały jej myśli. Pod notatnikiem leżała mała holokostka. Zanim racjonalna część mózgu powstrzymała dłoń chissanki przed jej uruchomieniem, jej oczom ukazał się dobrze znajomy obraz. Ona sama w szacie padawana, jej matka i Vendea w takiej samej szacie. “Tak… teraz już nie jestem padawanką. Nie jestem córką mojej matki. Zostałam mistrzynią Jedi odpowiedzialną za istnienia innych… Na planecie zajętej przez wroga. Wielki Thrawnie jak to się stało…” Nagle Rhaitlis uderzyły wspomnienia z całej wojny. Helksa, Ithor Dantooine, Yavin… Coruscant. Potęga Yuuzhan wydawała się być nie do przezwyciężenia. Najlepsi dowódcy Republiki i Mistrzowie Jedi załamywali ręce. Wszyscy wydawali się bezradni, a Chissanka pracowała, zamknięta w laboratorium. Wierząc, że Yuuzhan można pokonać ich własną bronią… Bronią biologiczną. A teraz? Teraz była dowódcą. Była Mistrzynią i jedyne co chciała zrobić to się poddać. Poczuła łzy cieknące powoli po policzkach. Schowała twarz w dłoniach.
” “Nie… nie mogę… nie dam rady, nie potrafię, nie potrafię działać w grupie…Proszę… Proszę… pomóż mi… Mamo.” Po chwili zobaczyła obraz matki, uparcie pracującej nad badaniami, swojego padawana uparcie trenującego telekinezę, stojącą przed nią Vendeę z uniesionym mieczem w Yavińskiej dżugli krzyczącą “Jeszcze raz Rhaitlis”. “Nie nie poddam się, tę wojnę jeszcze można wygrać. A ja nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Mistrzyni wstała gwałtownie odrzucając krzesło, otarła łzy z twarzy i zajęła się czymś co przez lata wychodziło jej najlepiej. Badaniami. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Na swój pobyt na Coruscant plan już miała. Pozostało tylko wcielić go w życie.
***
Kiedy Dirh'raitli'sabosen dotarła na miejsce spotkania Yuuzhanin już czekał. Siedział ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywał się w Chissankę. Rhaitlis stanęła parę metrów od niego, rozglądając się czujnie, jakby zaraz spodziewała się wyskakującej zza budynków armii Yuuzhan. Przyjrzała się też uważnie dłoniom Mon Romna, w poszukiwaniu ukrytej broni.
-Mam to co chciałaś - powiedział Yuuzhanin bez zbędnych wstępów. Podał Jedi kilka arkuszy flimsiplastu. Były tam zaznaczone miejsca, gdzie na Coruscant przebywał wróg. - Nie wiem czy to wszystko, tylko tyle udało mi się dowiedzieć.
-Nie byłeś wojownikiem przed zostaniem Zhańbionym prawda? - Rzuciła Rhaitilis spoglądając na flimsiplast kątem oka.
- Daleko mi było do tego. Byłem zwykłym popychadłem. Przynieś, wynieś, pozamiataj.
-Zanim? No zobacz a po sposobie w jaki się wypowiadałeś wnosiłam, że byłeś z kasty kapłanów....Mistrzów przemian, mam sporo informacji o Yuuzhanach ale to wciąż mało. Tak czy owak… to są pozycje wroga tak? Zdajesz sobie sprawę, że podczas inwazji a szczególnie na jej początku pozycje ulegają zmianie niezwykle szybko prawda?
-Może i jestem niemalże nikim, ale myśleć potrafię - odpowiedział trochę zirytowany - Zawsze możecie zebrać większą armie, w ramach możliwości, i sami zaatakować. Macie przewagę w tym momencie - wzruszył ramionami.
-Przez jakiś tydzień, na tym etapie przejmowania planety góra dwa tygodnie. Wiele mi to nie daje. Jakkolwiek załóżmy, że postanowię obdarzyć cię ograniczonym zaufaniem. Jakiego rodzaju pomocy ode mnie oczekujecie? - Rhaitlis usiadła naprzeciwko Yuuzhanina w identycznej pozycji.
-Chcemy wyjść z tego cali.Dodatkowo, zależy nam na wyzwoleniu zhańbionych. Tyle nam wystarczy. - odparł. Dodał szybko - Oczywiście my też, w miarę możliwości, oferujemy swoją pomoc.
-Świetnie. Ilu Jedi jest na planecie?
-Nie dużo. Nie może byś was dużo - odparł. Można było mieć wrażenie, że cały czas się nad tym zastanawia.
-Dokładnie. Wiesz ilu nas jest Mon Romn? Jestem ja i nautolanka którą widzieliście. Nie ma tu więcej Jedi… a najlepiej na planecie w ogóle nie ma Jedi. Rozumiesz co mam na myśli? - Chissanka uśmiechnęła się krzywo. - Pomożemy Wam, ale nie mówcie głośno o naszej obecności na planecie. Jeżeli Zhańbieni potrzebują Jedi jako symbolu, jestem ja i nautolanka Rav. Nikt więcej.
-Nie mamy innego wyjścia, musimy przystać na wszystkie wasze warunki. I wierzyć, że to co mówisz, jest prawdą. - Wiedział jednak, że Jedi nie mówi mu prawdy. Uśmiechnął się krzywo ze zrozumieniem.
-NIe musicie możecie się nas pozbyć, zawsze jest jakiś wybór. - Chissanka wzruszyłą ramionami. - Wiesz kim jestem?
-Jesteś Jeeedai. - Przyjrzał się dziewczynie. - I Chissem. Widać to na pierwszy rzut oka.
-Moje imię to Dirh'raitli'sabosen, bardziej znana jestem pod imieniem rdzenia Rhaitlis. Słyszałeś o mnie? - Chissanka w duchu błagała żeby odpowiedź była przecząca.
-Słyszałem o Tobie - odparł jak gdyby nigdy nic - Wiedziałem, że jesteś dobra w tym co robisz. Szczególnie w swoim laboratorium - uśmiechnął się krzywo- Wiem jakie jest Twoje zdanie w kwestii Yuuzhan. Mimo wszystko postanowiłem prosić o pomoc właśnie Ciebie.
-Żebyś miał jeszcze jakiś wybór… - Chissanka przewróciła oczami. - Właśnie. To nie jest do końca tak że jestem uprzedzona do wszystkich Yuuzhan… Nie lubię po prostu źle wykonanej roboty. Twoi ziomkowie są realnym zagrożeniem dla mojego świata. Rav powiedziała że wróg mojego wroga… Zrobię co w mojej Mocy by Ci pomóc Mon Rhomn. Po pierwsze musisz zorganizować Zhańbionych którzy zostali na planecie. Podzielicie się na mniejsze grupy, będziecie dostarczali mi informacje. Chcę wiedzieć co robią Yuuzhanie i co robi Nowa Republika w wielkim skrócie. Od teraz ja tu dowodzę, jeżeli będziesz próbował mnie sprzedać tym na górze to źle się to dla Ciebie skończy, dla Zhańbionych również.
-Tak jest, Mistrzyni - odpowiedział. Chociaż było widać, że nie podobała mu sie ta cała sytuacja. Chyba gorzej być nie może. Istniała jedna szansa, że on, jak i jego towarzysze wyjdą z tego cali. Więcej plusów niż minusów. Ona ma plan. Pomoże.
-A teraz coś, co spodoba Ci się najmniej. Wiem, że liczysz na to że zostaniemy na Coruscant, ale muszę wydostać moich Jedi z planety. Potrzebuję statku, więc jakiekolwiek informacje o czymkolwiek co lata są priorytetem.
-Obiecałaś Nam pomóc, a chcesz już uciekać ?! - oburzył się Yuuzhanin
-Kto powiedział, że to ja chcę się stąd wydostać? - Odparła obojętnie Rhaitlis. - Potrzebuję kogoś na zewnątrz, kto będzie miał kontakt z Republiką. Mam zamiar zorganizować wasz ruch oporu tutaj i uderzyć kiedy Nowa Republika będzie próbowała odzyskać Coruscant, o ile wszyscy co zostali nie zostaną farmerami skoczków koralowych. Jeden czy dwóch więcej Jedi nie zrobi teraz na planecie różnicy.
-Nigdy nic nie wiadomo. Z tego co wiem, Jedi są dobrymi wojownikami. Tych nigdy nie za wiele. - Rozejrzał się podejrzliwie - Ruch Oporu? Coś nie wierzę, że tak małą grupką damy sobie radę. Mam nadzieję, że wojska Nowej Republiki będą spore. Dopiero wtedy będziemy mieli jakieś szanse. Jeeedai, wiem jak walczą Yuuzhanie. Jednym słowem będzie ciężko. Rhaitlis wybuchnęła histerycznym śmiechem.
-Jakby już nie było ciężko. Zawsze to lepiej niż robić całe nic. Gdy ty i Twoja grupa będziecie mieć jakieś informacje spotkamy się tutaj i będziemy się nimi wymieniać póki co. Muszę opracować jakiś lepszy plan. Spotkanie nastąpi za 48 standardowych godzin.
-Jak sobie życzysz, Jeeedai - odpadł Yuuzhanin - W takim razie znikam zbierać informację. Może akurat dowiem się czegoś ciekawego. - Yuuzhanin wstał, a chissanka przyglądała się jak odchodzi. Nie ruszała się z miejsca przez następne kilka minut rozmyślając. W końcu wstała i wróciła do laboratorium.
***
Varyana potrzebowała chwili spokoju, a krzątające się po laboratorium Jedi nie pomagały jej w dostatecznym skupieniu się. Dziewczyna zostawiła więc towarzyszki w głównym pomieszczeniu, a sama udała się do czegoś co przypominało małe biuro. Panował tam podobny bajzel do w laboratorium, ale przynajmniej było ciszej. Var usiadła na podłodze pod ścianą i odetchnęła. Spróbowała skupić się i raz jeszcze cokolwiek sobie przypomnieć, ale jak w zaciętej holotaśmmie widziała tylko Jedi i ich Zakon. To zaczynało być irytujące. Pierwszy raz zdarzyło jej się nie pamiętać tak dużej części z życia, w zasadzie pierwszy raz doświadczyła amnezji. Jedynie przy wspomaganej Mocą koncentracji widziała dokładnie jak się kłóci z coraz to większa częścią swoich Jasnostronnych pobratymców. W czarnej dziurze swoich późniejszych wspomnień wyłapywała obrazy z miejsc, w których jak sądziła musiała być. Nie pozostało jej nic innego jak skupić uwagę na nich. Dziewczyna pogrążyła sie w medytacji. Pustynna planeta, którą zdołała sobie przypomnieć wyglądała dziwnie znajomo, ale nie była pewna nazwy. Tak samo było w przypadku korytarzy, które w głowie ledwo odtworzyła… Długich i ciemnych korytarzy. Gdzie to było i co tam robiła? Tego nawet Moc nie pomogła jej ustalić. Czy coś jeszcze przyjdzie mi do głowy? Pytała w myślach sama siebie. I przyszło, a w zasadzie musnęło głębokie zakamarki jej pamięci. Postać w ciemnych szatach, której twarzy nie widziała. Całą siłą próbowała wyłapać kim może być, ale odgłosy kłótni dochodzące z pokoju obok coraz bardziej dekoncentrowały Var. Wszystko co udało jej się z takim trudem przypomnieć zniknęło i znowu w głowie widziała siebie jako Jedi. Sfrustrowana i zła wpatrywała sie w stojący po drugiej stronie pokoju metalowy kubeł na śmieci, jakby to on był winny jej porażki. Im dłużej i zacieklej skupiała na nim wzrok tym metal zaczynał sie lekko wyginać. Nagle w jednej chwili Varyana otrząsnęła się i na uspokojenie wzięła kilka wdechów. Popatrzyła na kubeł nie będąc całkowicie pewną czemu w ten sposób użyła Mocy. Cóż...przynajmniej odreagowała. Wstała, poprawiła szaty i chwile jeszcze przysłuchiwała się rozmowie zza drzwi. Gdy ta dobiegła końca, wyszła i dołączyła do reszty Jedi, wewnątrz dochodząc do wniosku, że póki co nie będzie się dzielić z nimi obrazami, które w głowie widuje.
***
Rhaitlis otworzyła drzwi, oczy dwójki Jedi szybko zwróciły się w jej stronę.
-Yuuzhanie dali nam pozycje Yuuzhan… W tym momencie przejmowania planety. Daje nam to przewagę na jakieś dwa tygodnie może tydzień. Tak czy owak mamy ze Zhańbionymi umowę. My pomożemy im, a oni nam. Chociaż ten Zhańbiony wcale nie wyglądał na zachwyconego moją propozycją. Wy też prawdopodobnie nie będziecie.
-Może i zachwycona nie jestem - Vendea z trudem zachowała pozory spokoju. Miała za oczami obraz Yavina. I co gorsze, obraz Naboo. Jej doszczętnie zniszczonego, rodzinnego domu. Nie umiała sobie wyobrazić, jak okrutnym trzeba być, żeby tyle zniszczyć. Szczególnie jej ukochaną, piękną planetę. I skrzywdzić tyle niewinnych istnień. Niektóre zawiniły tylko tym, że korzystały z zaawansowanej technologii. Tego już nijak nazwać nie można. Dziewczyna wzięła jednak parę głębokich oddechów
-Myślę, że jednak taka przewaga coś nam daje. Będzie można się… - “zemścić”, chciała powiedzieć, ale powstrzymała się. Jednak Ci, którzy dobrze ją znali od razu mogli się tego domyślić. -Będzie można zaatakować, i ocalić wiele istnień - dokończyła.
-Tak, zabili Petrusa, zniszczyli Naboo, Yavin IV i teraz niszczą Coruscant. Trzeba jednak wziąć pod uwagę jedną rzecz… Zhańbieni nie mają powodu żeby kochać Yuuzhan tak samo jak my. Pamiętacie relacje z Yavina IV. Zupełnie jak niewolnicy zrobieni z ludzi, sadzą skoczki koralowe i wykonują inne upokarzające prace. Jedyne gdzie musimy uważać, to żeby przypadkiem nie dostać się w ręce "prawdziwych" Yuuzhan. - Rhaitlis wzruszyła ramionami. Starała się być niewzruszona i nie pokazywać po sobie jak bardzo boli ją strata Coruscant. To ona w końcu była Mistrzynią, a żal niczego w obecnej sytuacji nie zmieni. Należy iść tylko do przodu, na żałobę przyjdzie czas jak Yuuzhan Vongowie znikną z galaktyki.
-Tylko? Tylko? - Vendei już niewiele było potrzeba - Mam nadzieję, że Zhańbieni nas nie wystawią. Przecież to też Yuuzhanie, mimo wszystko. Czy Ty wiesz, co może się stać? BO mam wrażenie, że nie! Myślisz tylko o tych swoich badaniach… Mistrzyni - Vendea aż pobladła - Zastanów się trochę z kim się dogadujesz. Bo wszyscy mogą na tym stracić - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
-Mistrzyni? Ven… Zastanów się jak mnie tytułujesz… i owszem może i myślę tylko o swoich badaniach, ale co mamy do stracenia? Życie albo życie… i właśnie ta część planu ma Ci się nie spodobać. Zostaję na Coruscant. Niezależnie od tego co będzie się działo.
-A pomyślałaś może, że ja po prosto nie chcę stracić już nikogo bliskiego? Mniej lub bardziej, ale zawsze - Vendea niemalże krzyczała - Rhaitlis, nie narażaj się aż tak!
-Co mi zostało Ven? Co wam zostało? Macie szanszę się stąd wydostać, ja mam szansę pozbyć się Yuuzhan z Coruscant, albo przyczynić się do ich pokonania. Wy również macie taką szansę, ale potrzebuję Was… nie tutaj. - Rzuciła przymykając oczy ze zrezygnowaniem.
-A gdzie? - zapytała Ven, która przez tą chwilkę zdążyła już trochę ochłonąć.
-Musicie sprowadzić tu armię republiki. Prędzej czy później przygotują ofensywę i będą próbowali odbić Coruscant. Przyda im się pomoc z zewnątrz i… informacje. - Chissanka uśmiechnęła się krzywo. - Nie mów, że przestałaś we mnie wierzyć, nominacja na mistrzynię nie strzeliła mi do głowy na tyle, żebym przestała miewać genialne pomysły - po czym Rhaitlis wybuchnęła śmiechem holofilmowego szalonego naukowca.
-No w sumie.. dosyć logiczne. Może i masz rację. Chociaż nadal mało mi się podoba to wszystko. - zastanowiła się chwilkę - Pomoc rzeczywiście jest potrzebna. Dobrze, sprowadzę ją. Postaram się.
-No i to jest Ven jaką znam! - Rhaitlis uśmiechnęła się szeroko i klepnęła Ven przyjacielsko po plecach. - To jest duch jakiego brakuje młodym Jedi!
Vendea uśmiechnęła się serdecznie do Chissanki.
-No dobrze… prosiłabym Cię tylko o jakiś instrukcję… najlepiej spisane na datakarcie. Resztą się zajmę.
-Instrukcje? Przecież doskonale będziesz wiedziała co robić. Masz siebie innych i Moc. Fakt, że Yuuzhanie są na nią niewrażliwi nie sprawia, że my również wrażliwość na Moc tracimy.
- I mocną chęć życia - dodała. - To co, spotykamy się w tym miejscu, za… dwadzieście cztery godziny, tak?
-Jak znajdziesz statek w dwadzieście cztery godziny to stawiam flaszkę koreliańskiej. Nie wiem skąd ją wezmę, ale stawiam.
- Trzymam Cię za słowo! - powiedziała Vendea i skierowała się do wyjścia. - Za dwadzieścia cztery godziny w tym samym miejscu – powtórzyła i zatrzymała się. - Var? Rav? Chcecie iść ze mną?
Var wyszła zza ściany i podeszła do drzwi.
- Jasne… Tu i tak na nic się nie zdam. Nawet pomimo medytacji nie dało się nie słyszeć częściowo waszej rozmowy dzięki czemu zaoszczędzimy czas na zbędnych tłumaczeniach i wyniesiemy się stąd. - zakomunikowała.
- W takim razie komu w drogę temu czas. Idziemy. - Vendea wyszła z pomieszczenia, i udała się na poszukiwania, a Var podążyła zaraz za nią.
***
Czerwień. Czerwień chissańskich oczu, czerwień krwi wypływającej z ust. Patogen zabił w tym pomieszczaniu już jedną badaczkę. Czy zabije i mnie? Czy to przeznaczenie, by śmierć powodowała rzecz na której najbardziej nam zależy? Więc może powinni mnie zabić Yuuzhanie, poświęcę życie w obronie przyjaciół. Na czym mi zależy? Zemsta. Czerwień gniewu i nienawiści. Do kogo? Do matki za to, że oddała mnie na szkolenie Jedi. Do Yuuzhan za niszczenie galaktyki? Do Jedi za bierność kiedy Yuuzhan Vongowie nie przejęli jeszcze większości systemów. Do Republiki, bo nas zostawiła, sprzedała. Zdradziła. Matka opowiadała o wirusie krytosa. Czy można było stworzyć coś takiego, ale żeby działało wyłącznie na Yuuzhan? Rhaitlis znów była w laboratorium. W ubraniach swojej matki. Siedziała na jej krześle. Albo to nie była ona? W końcu dlaczego widzi wyraźnie całą swoją postać? Dlaczego ma wrażenie, ż stoi obok siebie samej, ale i nie poznawała osoby siedzącej na krześle. Widziała w oczach coś co rozpoznawała, a co widziane w jej własnym spojrzeniu sprawiło, że momentalnie zrobiło się jej zimno. Matka. Determinacja jej matki w dążeniu do celu badań. Za wszelką cenę i w każdy sposób. Obraz nagle rozmył się, zobaczyła mistrza Skywalkera stojącego na planecie, której Rhaitlis nie rozpoznawała, nie wiedziała czemu, ale widok ten dawał jej nadzieję? Na co? Nie miała pojęcia. Obraz pokrył mrok, nieprzenikniony mrok, jakiego nie można było sobie wyobrazić w najgorszych koszmarach, taki który sprawia, że każda istota staje sparaliżowana strachem niezdolna podjąć działania, a nawet uciec. Jest zdolna jedynie się bać i czekać na przeznaczenie. Mrok uciskał serce i głowę, zabierał dech w płucach. Chissanka czuła, że jeszcze chwila a mrok ją zgniecie jak małego robaka. Później znów wizja się rozmyła, zastąpiła ją kontrastująca z mrokiem upiorna biel laboratorium i postać stojąca nad nią. Rhaitlis złapała postać za ubranie i zamachnęła się pięścią. Odzyskała przytomność umysłu, kiedy okazało się, że trafiła powietrze. "Za wszelką cenę i w każdy sposób". Wciąż powtarzane, odbijające się od białych ścian i otaczające z każdej strony. "Zawiodłaś mnie Dirh'raitli'sabosen. Zawiodłaś mnie"
***
Dwadzieście dwie standardowe godziny później Vendea i Varyana wróciły do laboratorium.
-Rhaitlis! - niemalże zaśpiewała zadowolona z siebie Ven. - Zgadnij co ma…..- Vendea zaniemówiła. Wszystko wypadło jej z rąk. Podbiegła do ciała Chissanki. Var natomiast stała zdziwiona i obserwowała całą sytuację, gdyż od razu wyczuła, że Rhaitlis nic nie jest. Jedi sprawdziła funkcje życiowe. Koleżanka żyła. Dziewczyna poczuła ulgę, chociaż jej nastrój zmienił się bardzo szybko gdy zaskoczona Chissanka odzyskała przytomność, złapała ją w szoku za szatę i prawie wybiła pięścią część zębów, zanim zorientowała się kto narusza jej przestrzeń osobistą.
- Rhaitlis - delikatnie potrząsnęła Chissanke - Obudź się. Co tu się stało? - zapytała i instynktownie zrobiła unik. - I z łaski swojej, mogłabyś nie próbować mnie zabić? A przynajmniej uszkodzić?
-Tak… - rzuciła w szoku rozluźniając uścisk na szacie Ven i opuszczając ręce. Wyrzut "zawiodłaś mnie" kołotało się w jej głowie. - Tak… chyba… mogłabym.
-Więc? Chyba należą mi się wyjaśnienia? - spojrzała na niebieskoskórą koleżankę.
-Chyba nawdychałam się toksycznych oparów… - Rhaitlis skłamała i potarła czoło – Tak... to na pewno toksyczne opary.
Varyana w myślach stwierdziła, że dla niej to wygląda jak zwykłe naćpanie się i od razu na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
-Rhaitlis, mamy statek. - rzuciła w końcu, mając nadzieję, że ta informacja nieco szybciej ocuci Chissankę.
-Statek? Jaki statek? Gdzie go znalazłyście? Czy… jest chroniony przez dużą grupę Yuuzhan?
-Małą. Być może dlatego, że to nie jest statek najnowszej generacji. Ale latać będzie, to na pewno. Znalazłyśmy go w dolnych poziomach Corruscant - spojrzała na Chissankę - Nie pytaj.
-Dolne poziomy są niezwykle rozległe, a na górze pełno Yuuzhan. Oczywiście, że znalazłyście go w dolnych poziomach. - Rhaitlis sama nie wiedziała czy jej wypowiedz była stwierdzeniem, czy siliła się niepotrzebnie na sarkazm.
- Ok, zrozumiałyśmy sarkazm… Jednak istotniejsze pytanie to co zrobimy z tymi Yuuzhanami?
-Myślałam, że wszystko jest jasne. Ja zostaję i organizuję ruch oporu z udziałem Zhańbionych, wy zmywacie się z planety i dostarczacie te informacje jakie mam temu co zostało z Republiki.
-... z Yuuzhanami pilnującymi statku… - dodała Var. - Mam ich zabić? - wypaliła nieco zniecierpliwiona.
-Var, oszalałaś? - wtrąciła się Vendea. - Życie Ci niemiłe?
- Chce się po prostu ruszyć z miejsca…Coś zrobić… Cokolwiek.
-Rhaitlis….- zapytała Jedi - Co zostało do zrobienia? Kiedy możemy uciekać z tego piekła na Coruscant?
-Muszę spotkać się z Mohn Romnem czy ma jakieś informacje, nie możecie pokazać się Mistrzowi Skywalkerowi z pustymi rękami. Powinnam też jakieś bezpieczne połączenie, żeby móc się z Wami kontaktować kiedy tu zostanę. Wtedy możecie uciec. A co do Yuuzhan pilnujących statku Var… Jeżeli to będzie konieczne zabij, ale uważaj. Ven wie, co mówi.
- Choć to sprzeczne z naukami Jedi to nie widzę innej opcji. - stwierdziła stojąca z boku dziewczyna.
-Var… jeżeli Yuuzhanie was zobaczą nie zawahają się ani na moment. Oni przybyli na Coruscant, żeby zabijać, jeżeli Was nie zabiją wezmą Was żywcem, wtedy skończycie dużo gorzej, istnieje wtedy dodatkowe ryzyko w postaci przesłuchania. Jak by cię nie daj Thrawnie złamali wiesz co będzie. Jak Was zobaczą, zabij. - Spojrzała Varyanie w oczy, w taki sposób jakby miała zamiar ją spalić samym spojrzeniem. Chociaż może to wina chissńskiej czerwieni oczu.
Var już nie odpowiedziała, jedynie lekkim skinięciem głowy dala do zrozumienia Chissance, że dotarły do niej jej słowa.
***
Gdy Mon Rhomn dotarł na miejsce mistrzyni Jedi już na niego czekała, Yuuzhanin wyczuł podświadomie, że coś się w niej zmieniło. Coś w jej twarzy, może spojrzeniu. Nie wiedział, czy powinien się tym martwić, czy nie. Jednak w Chissance było coś… przerażającego.
-Nie znalazłem statku - Powiedział - Przykro mi. - Jedi pokiwała głową. Zrozumienie? Być może.
-Ale znalazłem… Niech MIstrzyni spojrzy. - Podał jej kawałek flimsiplastu. Rhaitlis ponownie pokiwała głową.
-Czy coś się stało? - Zapytał. Zaintrygowało go dziwne zachowanie, nie mówiła już dużo, a nawet za dużo. Właściwie nie mówiła nic. Milczenie w wypadku takich istot było wysoce niepokojące. Nawet Mon Rhomn o tym wiedział.
-Tak… i nie. Moi Jedi znaleźli statek. Ja zostaję. jak obiecałam. To właściwie tyle. Następne spotkanie za 24 godziny. Wybaczcie mi. Potrzebuję czasu by obmyślić plan. Mam nadzieję, że rozumiesz. - Uśmiechnęła się słabo, a w jej uśmiechu nie było ani cienia radości. To był jeden z tych uśmiechów, które dowódca idący na śmierć ofiarował swoim podwładnym. Miał podnosić morale i dawać nadzieję, a naprawdę powodował uczucie przerażenia, dla wyczekujących na wojnę.
***
Chissanka weszła do laboratorium. Skopiowała na holonotatnik dane otrzymane od Yuuzhanina i wcisnęła arkusz flisiplastu w ręce Varyany. Spojrzała jej w oczy, Var wiedziała, co to za spojrzenie. “Wiesz co z tym zrobić”.
-W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak lecieć. Rhaitlis, daj znać w jaki sposób będziemy mogły się komunikować. Var - spojrzała na towarzyszkę - pora iść. - Rhaitlis jedynie kiwnęła głową. Wcisnęła w dłonie Vendei bezpieczny komunikator i ścisnęła je mocno.
-Niech Moc będzie z Wami. - Sporzała na Varyanę i kiwnęła głową, jakby z przyzwoleniem
-I z Tobą Rhaitlis. Nie daj się zabić.
Vendea wyszła z pomieszczenia. Po chwili razem z towarzyszką znalazły się przy statku. Obie oniemiały. Brak Yuuzhan! Wyglądało to na zmianę warty czy coś w tym stylu. Jedno było pewne, pierwszy raz od przybycia na Coruscant uśmiechnęło się do nich szczęście Wygrały życie. I to dosłownie. Cichaczem wsiadły na statek. Nikt ich nie zauważył. Uruchomiły go, ostatni raz rozejrzały się po okolicy i wzniosły maszynę w powietrze. A dalej poszło już górki. Odleciały. Bezpieczne.
Coruscant
Coruscant
#2- No ładnie... Nie wiem jak my ten statek naprawimy... - Varyana stała z maską tlenową na twarzy, przed wielką maszyną niemalże wbitą dziobem w ziemię. Dym, który się unosił z silników, również nie zapowiadał szybkiego startu. Szczęście w nieszczęściu, że to najbardziej statek ucierpiał, a nie pasażerki, choć nie wiedziały co byłoby gorsze akurat w tej sytuacji. - W dodatku na Duro... Szlag by to trafił! - zdenerwowała się. W zasadzie nie wiedziała co zrobić. W głowie jej dalej szumiało, ale to pewnie przez siłę uderzenia o powierzchnie planety. Podeszła do Ven która jak na ostoję spokoju i Jedi przystało siedziała i Mocą leczyła swoje lekkie oparzenia.
- Cholerni Yuuzhanie... - nadal w nerwach zwróciła się do Jedi. - Ven, musimy się stąd wynosić. Oni na pewno zaraz się tu zjawią.
- Najpierw proponuje sprawdzić, czy nie masz jakiś większych obrażeń. Wtedy nic nie zrobimy, i staniemy się celem idealnym - powiedziała spokojnie, lecz stanowczo Vendea. Miała, tak samo jak Varyana, założoną maskę. Planeta na której znajdowały się miała toksyczną atmosferę. Dobrze, że były na to przygotowane.
- Nic mi nie jest, a do bólu głowy już się chyba powinnam przyzwyczaić... Poza tym jakieś drobne oparzenia, które nie są groźne... - odparła Var, pobieżnie oglądając ręce w poszukiwaniu ran.
Po chwili Ven spojrzała na statek - Faktycznie źle to wygląda. Proponuje sprawdzić co się zepsuło i myślę, że komputer pokładowy wszystko nam powie. - Jedi powoli zebrała się z ziemi i po chwili weszła na pokład statku. Obok niej cały czas była Varyana. Kobiety, tak jak planowały, zaczęły sprawdzać stan swojego statku. Czerwone świecące kontrolki niczego dobrego nie zwiastowały, a najgorsze było to że żadne inne kontrolki nie chciały się zapalić.
- Silniki padły, osłony padły i hipernapęd też padł. Innymi słowy... - Var zerknęła na Jedi znad panelu sterowania - Tym statkiem już nigdzie nie polecimy.
Vendea chwilowo zwątpiła. Planeta jest prawie pusta, więc skąd wezmą części? Prawie. Są tutaj Yuuzhanie. Może uda się ukraść statek im jakimś sposobem.
- Var, lubisz wyzwania? - zapytała - Chyba wiem jak możemy się stąd wydostać. Jak dobrze pójdzie, to w całości i żywe. Potrzebny jest nam tylko bardzo dobry plan.
Dziewczyna opowiedziała koleżance w skrócie o czym pomyślała: dobra przynęta i można ukraść statek. Byleby żaden Yuuzhanin się nie napatoczył.
***
- Ty chyba zwariowałaś... Podwędzić statek Yuuzhanom?! I co? To może ja mam być tą przynętą?! -ryknęła Var nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą usłyszała. Chodziła tylko w kółko przed statkiem, starając się nieco uspokoić. Dziewczyna nie zważała nawet czy przez jej krzyki ktoś ją usłyszy. Plan był tak idiotyczny, ryzykowny i lekkomyślny, że nawet nie chciała myśleć co by było gdyby się nie powiódł. - W sumie... nieźle to sobie wykombinowałaś. Mnie zabiją, Ty zwiejesz i będzie problem z głowy! A coś czułam, że nie warto wam ufać...
- Spokojnie Var, spokojnie - próbowała załagodzić całą sytuację Vendea. - To był tylko luźny pomysł. Ale bardzo dopracowany faktycznie mógł zadziałać. Jeżeli nie chcesz - nie zmuszę Cię. Tylko powiedz mi, co mamy zrobić? Jakieś pomysły? Bo mi się już skończyły - powiedziała Ven - I proszę Cię bardzo, nie podnoś na mnie głosu - dodała jeszcze bardziej spokojnie.
- Jak mam nie podnosić głosu? No jak? Rozbiłyśmy się na planecie, statek jest do zezłomowania, a mnie szlag zaraz trafi, bo gdyby nie ci przeklęci Vongowie siedziałabym teraz gdzieś indziej. - Varyana nadal nie będąc pewna intencji Jedi, usiadła na ziemi i zaczęła się zastanawiać. Załamywało ją to że lepszego planu miała, niż ten wymyślony przez Vendeę, ale wiedziała też, że to może być samobójstwo.
- Zauważ, że jestem dokładnie w takiej samej sytuacji jak ty i wyobraź sobie, że też chętnie opalałabym się na Naboo, a nie siedziała na tej planecie. Trzeba wziąć się w garść, wymyślić coś, i szybko działać.
- Fajnie, jak rozumiem wiesz gdzie tu Yuuzhanie mają statek? - zakpiła Var.
- Stawiam na to, że koło swojego obozowiska - Ven wskazała ręka - Widzisz? Tam się dymi. Ktoś rozpalił ogień. Stawiam, że tam są.
No tak... Dziewczyna była tak wściekła, że nawet nie zwróciła uwagi. Nie było to aż tak daleko od nich, w dodatku z rozbitych silników też się unosił lekki dym co pewnie zostało już przez tamte towarzystwo zauważone.
- Pustka w Mocy, hmm? Ale.. - nagle Var urwała i zerwała się na równe nogi. Przed rozpościerającą się za plecami Ven dżunglą zobaczyła wielką humanoidalną postać w ciemnej zbroi i z bronią niczym dzida w ręku. - Przynajmniej nie musimy ich szukać...
Jedi zlękła się nie na żarty.
- Var, chyba nie ma sensu uciekać, nie? - Zapytała - Jeżeli jest tylko ten jeden, to mamy fart życia.
- Wątpię, aby był tylko jeden...
- Ale może w tym akurat miejscu ... - dodała szybko Ven, ale bardziej do siebie, niż do Varyany. - To co, walczymy?
- Zaraz się dowiemy... - Var zapaliła miecz świetlny - Czy rzeczywiście tak ciężko ich zabić. - ...i rzuciła się biegiem wprost na Vonga. W momencie gdy dziewczyna się zamachnęła Yuuzhanin zrobił unik i miecz minął jego głowę o włos, niestety on nie chybił i wymierzył jej kopniaka z podłoża, prosto w brzuch. Varyana poleciała na plecy jakieś 3 metry w tył. Z trudem złapała oddech, ale z pomocą Mocy wszystko szybko wróciło do normy. Miecz na nowo zabłysnął niebieskim ostrzem. Vendea zareagowała natychmiast. Także zapaliła swój miecz i z opanowaniem czekała aż wróg zaatakuje. Na jej nieszczęście, albo i szczęście, nie musiała długo czekać. Vong wyskoczył i zamachnął się swoją Yuuzhańską bronią. Ven udało się zablokować atak, ale był on na tyle silny, że Jedi miała problem z utrzymaniem bloku. W tym momencie do walki ponownie przyłączyła się Varyana. Ciosy i uniki sypały się jeden za drugim, każdy idealnie wyczuty w czasie. Jednakże żaden atak nie trafił celu, co coraz bardziej frustrowało obie dziewczyny. Gdy Ven w końcu chciała wyprowadzić kolejny atak, Yuuzhanin po raz kolejny zrobił unik, niestety Jedi tym razem minimalnie się spóźniła z blokiem i została trafiona rękojeścią jego broni w ramię. Uderzenie było na tyle silne, że Vendea padła na ziemie, co bardzo zdziwiło jej towarzyszkę.
- Aż taka delikatna? - pomyślała Var, ale nie pozwoliła sobie choć na chwilę stracić skupienia. Sama ciągnęła walkę, wiedziała, że Jedi żyje, ale na chwilę obecną nie mogła na nią liczyć, co doprowadzało ją do jeszcze większych nerwów. Vong z coraz to większą swobodą atakował, a Var z coraz to większą trudnością się broniła. Dziewczyna próbowała wykorzystać swoją frustrację i gniew, aby wzmocnić ataki, jednak i to nie na wiele się zdawało, małe przewagi szybko znikały. Yuuzhanin w pewnym momencie sprytną sekwencją ruchów bronią wytrącił miecz z ręki Varyany, a ją samą powalił po raz kolejny na ziemie. Będąc już pewnym zwycięstwa podszedł bliżej potencjalnej ofiary i po raz pierwszy się odezwał łamanym basicem.
- Jedaai... nie warto na was broń szykować...
- Nie. Jestem. Jedi. - wysyczała Var, przez zaciśnięte zęby. Porównywanie jej do tych, przez których straciła kilka lat z życia w Zakonie strasznie ją irytowało, żeby nie powiedzieć, że doprowadzało ją do białej gorączki. Jednakże widziała kątem oka, jak Ven się podnosi i z zaskoczenia atakuje Vonga. Vendea była bardziej sprytna niż by się to wydawało. Wcale nie była nieprzytomna - wręcz przeciwnie. Takie uderzenie nie mogło jej powalić, za dużo trenowała w przeszłości. Skupiła się. Upewniła się, że ma w dłoni swój miecz świetlny. Dotknęła palcem przycisku zasilania. Wszystko tak jak zaplanowała. Upewniła się, że Yuuzhanin stoi tyłem do niej. Wypatrzyła fragment ciała, którego nie przykrywał pancerz. Zaatakowała. Drugiej takiej okazji mogło nie być. Z całym impetem wbiła swój miecz w odkryte miejsce. Tak jak przypuszczała - Yuuzhanin chciał się jeszcze wybronić. Uderzył ją tak mocno, że przeleciała parę metrów. Wylądowała na twardej ziemi. Podniosła się. Obserwowała. Niestety dla niego ta chwila nieuwagi kosztowała go życie. Gdy miecz się wyłączył zostawiając dziurę na wylot Yuuzhanin ukląkł po czym padł martwy.
Var wstała nieco obolała, otrzepała szaty z kurzu i popatrzyła na leżące przed nią truchło. Zaraz potem przeniosła wzrok na Ven.
- Mogłam tu zginąć... a Ty sobie leżałaś. Nie dało się szybciej go zabić? - uśmiechnęła się ironicznie, ale tak na prawdę nie było jej do śmiechu. Była wściekła i dało się to doskonale wyczuć szczególnie jej towarzyszce Jedi. Jednak szybko stłumiła złość, nie było na nią teraz czasu. - Znajdźmy jakiś cholerny statek i wynośmy się stąd. - dodała i ruszyła mniej więcej w kierunku z którego jak sądziła przyszedł Vong.
Kobieta przywołała do siebie Mocą rękojeść miecza. Przedmiot po chwili znalazł się w jej dłoni.
- Myślę, że mimo wszystko uratowałam nam życie. - powiedziała bardziej do siebie niż do oddalającej się Var, po czym ruszyła za nią.
Szły przed siebie. Zewsząd otaczało je pobojowisko i gdzieniegdzie drzewa. Po paru minutach zza drzew wyłoniło się coś na kształt obozu z wielką asteroidą na środku.
- Co...to jest? - zapytała niepewnie Var rozglądając się przy okazji czy nie ma nigdzie pobratymców Yuuzhanina. Vendea przyjrzała się. Po chwili nabrała pewności
- To ich statek. Żywy.
- Ee...ok.
Podeszły bliżej. Varyana obejrzała statek z ciekawością. Vendea zaś pobieżnie przeszukała obozowisko, jednakże ku jej nie zadowoleniu nic istotnego tam nie znalazła. W końcu dołączyła do Var, a zaraz po tym koralowy właz się otworzył i obie mogły wejść do środka. Ven nie czekając na zachętę usiadła na fotelu pilota i naciągnęła kaptur dzięki któremu mogła sterować statkiem. Chwile potem wystartowały zostawiając za sobą nieprzyjazne Duro i ruszyły w kierunku Yavin 4.
***
Rav zerwała się zlana potem. Znowu, znowu w trakcie snu dopadła ją ta pustka. W takich warunkach nie da się żyć, o spaniu już nie mówiąc. Wstała przeklinając czarne kości Imperatora. Przeszła marudząc obok siedzącej przy biurku Chissanki.
- Znowu krzyczałaś przez sen zastanawiałam się czy Yuuzhanie już zawiesili Cię w podświadomości w objęciach cierpienia czy dopiero to planują... - rzuciła Rhaitlis nie podnosząc wzroku znad cyfronotesu. - Spania nie masz? - Rzuciła z przekąsem. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść, może się prześpisz?
- Czyli wyglądam jak zawsze? Rav przecież wiesz, że na tancerkę do klubu to ja się nie nadaję. Spójrz tylko na mnie. Z taką twarzą? Hutt byłby lepszy niż ja.
- Fakt, nie miałabyś u mnie etatu, - zaśmiała się. - Jak się trzymasz? - zapytała kładąc dłoń na ramieniu Rhaitlis.
- Prosto, nie garbię się, jestem grzeczna mamo. - Chissanka odwróciła głowę w stronę Rav i mrugnęła okiem porozumiewawczo. Po czym znów wróciła do gapienia się w cyfronotes.
- Masz jakiś plan? - zmieniła temat.
- Tak, mam plan. Kontaktowałaś się ostatnio ze Zhańbionymi? - Nautolanka nie mogła pozbyć się wrażenie, że przy słowie “Zhańbieni” Rhaitlis nieznacznie się skrzywiła.
- Zhańbieni... - mruknęła patrząc na grymas przebiegający po jej twarzy. - Powoli się organizują... i póki co chyba nas nie sprzedali.
- Chyba to dobrze powiedziane... Lepiej się... socjalalizujesz? To dobre określenie? Basic ciągle sprawia mi problemy. O wiem, wzbudzasz w istotach większe zaufanie niż i ja i pomyślałam, może chcesz poznać naszych Zhańbionych trochę bardziej?
- Mam jakikolwiek wybór? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Zawsze masz jakiś wybór, zawsze możesz iść do Pałacu najwyższego Lorda Yuuzhan i zaoferować mu otworzenie sieci klubów dla sado-masochistów... czy co oni tam lubią. - Rhailtlis wzruszyła ramionami.
- Coś czuję, że wkoło niego jest tak głęboka dziura Mocy, że skończyłabym jak wywalona z ładowni statku skaczącego w nadprzestrzeń...
- To chyba najlepsze porównanie niewrażliwości Yuuzhan na Moc jakie słyszałam, to co? Dowiem się czy Yuuzhanie powiesili cię w objęciach cierpienia?
- Dowiesz się, dowiesz... a mogłam kręcić holofilmy... - westchnęła.
- Holofilmy? O bohaterskich Rycerzach Jedi? - Rhaitlis odwróciła się w stronę Rav i uśmiechnęła krzywo.
- Tak, o bohaterskich Rycerzach... gdzie ich schowałyśmy?
- Wszyscy bohaterowie zwiali z Corsucant... został tylko najgorszy sort Jedi. Szalona naukowiec z kompleksem matki i była właścicielka... - Odkaszlnęła - “Luksusowych klubów z miłym i ładnym towarzystwem”.
- No tak, a my głupie zaspałyśmy... mam nadzieję, że prezydent, - wypowiedziała to słowo z wyraźnym grymasem. - Fey’lya spłonie w odmętach nicości.
- Ja bym w odmęty nicości najchętniej spuściła Yuuzhan - Mruknęła Chissanka - Właściwie... Co do nich, chcę żebyś trochę lepiej ich poznała, porozmawiała, albo sama nie wiem... Mam dziwne wrażenie że nasz szef Zhańbionych coś ukrywa. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że pełnił ważną funkcję społeczną zanim został zepchnięty do roli ostatniego ogniwa łańcucha pokarmowego Yuuzhan... Przynajmniej jeżeli chodzi o ich drabinę kastową. Wydaje mi się, że był intendentem, coś w nim takiego jest... niepokojącego. Oczywiście nie jestem ekspertką w sprawach ekspresji Yuuzhan Vongów, ale dowiedzieć się dlaczego właściwie Mon Rhomnowi zależy na pozbyciu się Yuuzhan zależy. Bynajmniej nie wydaje się być zachwycony współpracą ze mn...nami.
- Mam mu coś poszperać w główce? Nie wiem czy będzie podatny na moje wdzięki...
- Na Twoje będzie podatny na bank bardziej niż na moje. Nie jestem lubiana przez istoty, a co dopiero przez kogoś kogo najchętniej bym... - Chissanka urwała w pół zdania. - Nieważne, masz większe szanse się z nim zaprzyjaźnić niż ja.
- Możesz na mnie liczyć, - odpowiedziała Rav bez entuzjazmu. - W końcu są głównym elementem naszego planu.
- Tak... Tak są. - Mruknęła po czym przykleiła się do cyfronotesu. Nautolanka zrozumiała, że nie wyciągnie od młodej mistrzyni niczego więcej, jednak wciąż towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie, że Rhaitlis zaplanowała coś, co niekoniecznie jest zgodne z kodeksem Jedi.
- Ufam ci, - Rav rzuciła przez ramię wychodząc z pokoju.
Zdecydowanie nie tryskała szczęściem na myśl o tym co ją czeka. Jasne, może być miła, może nie mówić, że ktoś jest idiotą, kiedy jest idiotą. Ale ich... obecność jest męcząca... bardzo męcząca. Czuć ich na kilometr, a raczej nie czuć, wzięliby przystosowaliby się do społeczeństwa, a nie podbijali tylko innych i zaczęliby być widoczni w Mocy. Stanęła przed drzwiami. To tu. Trzeba sobie z tym jakoś radzić. Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok, co wywołało u niej mdłości. Zachowała jednak kamienną twarz.
- No! Panowie, chowamy świerszczyki, dama przyszła! - krzyknęła wchodząc do pomieszczenia pełnego Zhańbionych.
Odpowiedziały jej zaskoczone, nieme twarze.
- No dobra, gdzie jest ten wasz Papcio Yuuzek? -Grupa spojrzała na Rav pytająco.
- Gdzie znajdę waszego szefa?
- Gdzie jest Twoja Mistrzyni? - Odparł siedzący najbliżej Yuuzhanin
- W naszej kryjówce. - Odpowiedziała nieufnie. - Chwilowo stoimy po tej samej stronie frontu, więc może sobie nieco zaufamy?
- Dlaczego Mon Rhomn ma rozmawiać z Tobą, skoro Twoja szefowa nie raczy się tu pokazywać? My Ci nie wystarczamy?
- Oj chłopcy, - zaczęła siadając między Vongami. - Was też bardzo lubię, - kontynuowała zalotnie mrugając. Co dobrego mieliście dzisiaj na obiad? - zapytała ironicznie.
- Mohn Rhomn jest tam - wskazał miejsce dłonią wykrzywiając twarz, a raczej coś co kiedyś nią było zanim pojawiła się na niej ropiejąca rana.
- Och... jak ty dobrze wiesz, czego potrzeba kobiecie...
Rav powoli wstała i udała się we wskazanym kierunku. Pokój był mały, mieścił tak naprawdę jedynie duży stół zawalony papierami. Na skromnym krześle, w kącie siedział Mon Rhom przeglądający plik dokumentów zapisany na filimsiplaście.
- Może gdybyś była dla nich milsza, to i oni byliby milsi, - rzucił nie przerywając lektury.
- Może i tak... - mruknęła. - Przejdźmy do rzeczy.
- Do rzeczy?
- Może na spokojnie opowiesz mi coś więcej o was? - powiedziała siadając na stole i założyła nogę na nogę. - Dlaczego chcecie się pozbyć waszego przywódcy?
- Mistrzyni Rhaitlis nie wspominała dlaczego?
- Rhaitilis ogólnie nie chce mi za wiele mówić. - Rzuciła z grymasem. - A ja nie lubię być niedoinformowana. Bardzo nie lubię, - podkreśliła rzucając wymowne spojrzenie.
- Czy mistrzyni Rhaitlis zawsze jest taka... - Yuuzhanin zawahał się chwilę jakby nie wiedział jakiego słowa ma użyć. - Nieprzyjemna w obyciu?
- Zwykle jest... bardziej znośna... ostatnie wydarzenia są ciężkie dla istot wrażliwych na Moc. Dla niej chyba szczególnie. Zwłaszcza śmierć jej Padawana, fakt nie lubiła go, ale tak niewielu z nas przetrwało tą wojnę.
- Nie lubiła swojego własnego ucznia? Więc dlaczego jej ufasz? Czy przywódcy nie powinno darzyć się zaufaniem? W dodatku o niczym Cię nie informuje. Czy nie uważasz, tego za podejrzane? - Yuuzhanin uniósł brew.
- Ufam jej, bo kiedy ja byłam jej uczennicą, nauczyła mnie wszystkiego, czego potrzebowałam, żeby przeżyć tą cholerną wojnę i wiem, że zanim została obdarzona piętnem wojny, którą twoi ziomkowie wywołali była bardziej... Otwarta na innych
- To zrozumiałe, jednak nie podoba mi się jej nieprzyjemne nastawienie w stosunku do Zhańbionych. Nie jesteśmy jak inni Yuuzhanie, nie jesteśmy nawet jako normalni Yuuzhanie rozważani. Wykluczono nas ze społeczeństwa bo nie przyjęły nam się implanty, sądziliśmy, że wy Jedi nas wyzwolicie. Anakin Solo i Vua Raapung na Yavinie pokazali że Jedi i Zhańbieni potrafią współpracować i sobie zaufać. Dlaczego wy nie potraficie?
- A czy gdybyśmy nie chciały współpracować z Wami to byłabym tu teraz, katując swój umysł pustką Mocy otaczającą to miejsce? - westchnęła. - Porozmawiam z nią. Obiecuję.
- Ale nie po to tu przyszłaś prawda Rav? Tak brzmi Twoje imię? - Yuuzhanin wykrzywił twarz w czymś w rodzaju uśmiechu.
- No tak, te moje stare, złe nawyki. Rav, - przedstawiła się wyciągając dłoń w kierunku Yuuzhanina. - Przyszłam tu, żeby zapytać co planujecie i może w efekcie ustalić jakiś wspólny plan.
- Organizuję powoli rozrzucone po planecie grupy Zhańbionych i staram się ustalić plan ataku. Yuuzhanie mają pewne sposoby na to, żeby planeta w wielkim skrócie działała tak jak oni chcą. Staramy się ustalić jak do tych struktur się dostać i oczywiście unieszkodliwić, to znacznie ułatwi atak. - Yuuzhanin wzruszył ramionami. - Taki plan lepszy niż żaden, jednak twoja Mistrzyni twierdzi, że bez sił Republiki niewiele zdziałamy. Właściwie to ma rację. Jest nas zbyt mało, by podjąć próbę skutecznego ataku. Przynajmniej w taki sposób przedstawia to twoja mistrzyni.
- Z naszej strony na Coruscant zostały jedynie dwie osoby... ilu was może być?
- Wielu... nie jestem w stanie podać dokładnej liczby, Yuuzhan’tar, znaczy planeta na której się znajdujemy jest bardzo rozległa.
- Jesteście w stanie ich zinfiltrować? - zapytała zaciekawiona.
- Zrobić co? Czy możesz mówić prościej?
- Wybacz... jesteście w stanie ich szpiegować?
- Najpierw musimy ich znaleźć i upewnić się, że chcą się przyłączyć do naszej sprawy. Nie wszystkie grupy Zhańbionych są przekonane co do tego, że Jedi będą w stanie pomóc.
- Nie, nie, nie. - Pokręciła głową. - Miałam na myśli szpiegowanie... tych... nie wiem jak ich prawidłowo określić... tych złych Yuuhzan.
- Częściowo tak, ale nasze możliwości są ograniczone przez... charakterystyczny wygląd.
- Może coś wymyślimy, - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Prawdopodobnie tak, podejrzewam, że twoja Mistrzyni stara się ten problem rozwiązać. Ostatnio badała kilku naszych. Szczególną uwagę zwracała na ślady po implantach. Mam tylko nadzieję, że to przejaw troski i nie planuje wynalezienia jakiejś zjadliwej toksyny, o której wielokrotnie wspominała jeszcze przed zdobyciem przez Yuuzhan tej planety.
- To byłoby zbyt szalone nawet jak na nią, - dopowiedziała z niepewnym uśmiechem. - Chyba już na mnie pora, nie będę ci dłużej przeszkadzać.
- Rav powoli skierowała się w stronę wyjścia.
- Więc sądzisz, że Mistrzyni mówiła takie rzeczy będąc rozgniewaną i raczej nie zamierza stworzyć czegoś co wytruje wszystkich Yuuzhan. To... pocieszające na swój sposób. Mam nadzieję, że masz rację. Miło było porozmawiać... Jeedai Rav. - Wyciągnął w stronę nautolanki dłoń z trzymanymi wcześniej fragmentami flimsiplastu. - To notatki Twojej mistrzyni, wprowadziłem tam parę uwag. Proszę przekaż je proszę.
- Oczywiście. I ja dziękuję za rozmowę.
“Jasne ufasz mi jak zawsze Rav szkoda, że chyba jesteś jedyną osobą włączając mnie, która darzy mnie jakimkolwiek zaufaniem”. - Chciałaby powiedzieć zanim druga Jedi opuściła pomieszczenie, ale nie miała zamiaru wdawać się dalszą dyskusję i martwić Nautolanki. Ostatnio każdą swoją myśl i, każde swoje słowo Chissanka postrzegała tak jakby planowała wysadzić galaktykę. Może to tylko dlatego, że coś podobnego przechodziło kilkanaście razy na dobę przez jej głowę? Od ostatniego drobnego odkrycia w archiwach laboratorium myśli Rhaitlis krążyły tylko wokół jednego - wirusa krytosa. Wiedziała, że jej matka była patogenem zafascynowana, w końcu to epidemia krytosa była powodem dla którego chissanka trafiła na Coruscant. Rhaitlis jednak nie podejrzewała, że jej matka posiada, a właściwie posiadała dane jak go wyhodować i wyleczyć. Najbardziej mistrzyni była przerażona faktem, że jej pierwszą myślą po odkryciu danych nie było “chyba ona naprawdę była szalona”, tylko “jak wykorzystam tę informację przeciw Yuuzhanom?” Zastanawiała się jak długo jeszcze ta wojna będzie trwała i mimo wszystko coraz mniej wierzyła w zwycięstwo nad ludem Yuuzhan Vong. Modyfikacja krytosa w taki sposób, by zabijał tylko Yuuzhan była pierwszym pomysłem na jaki Rhaitlis wpadła, zastanawiając się co zrobić z danymi. Znała potencjalne zagrożenia związane ze zmodyfikowaniem i wykorzystaniem tego typu patogenu przeciwko jakiejkolwiek formie życia, choćby nieprzewidywane przenoszenie, albo potencjalne zagrożenie dla innych istot niż Yuuzhanie. Rhaitlis uważała, że jeżeli jakikolwiek naukowiec zapewniłby ją, że wirus przeciw Yuuzhanom na pewno nie obróci się przeciwko innym istotom prędzej czy później, to bardziej niż na naukowca nadawałby się na polityka. Zapewnianie, że coś jest pewne w stu procentach bez dowodów pasowało do polityka. Mimo to wciąż wytrucie wszystkich Yuuzhan było co najmniej... kuszące. Szczególnie po upadku Coruscant. Z Yuuzhanami nie można negocjować, trudno ich pokonać. Wytrucie ich wciąż wydawało się być pomysłem nieco ryzykownym, jednak z czasem w głowie chissanki stawał się ostateczną deską ratunku... albo zagłady galaktyki.
Z każdym krokiem czuła się lepiej. Obawy o to, co właściwie knuje Rhaitlis były niczym przy tej pustce. Kiedyś przywyknie.
- Nie uwierzysz! - krzyknęła przekraczając wchodząc do pokoju, w którym Chissanka nadal ślęczała przed biurkiem. - Mon Rhomn sądzi, że szykujesz wirusa, który ich wszystkich zabije...
- Mhm, - odmruknęła chissanka.
- Mhm?! Co ty do cholernej Mocy knujesz Rhaitlis?!
- Rozwiązuję nasze problemy, - odparła wyraźnie nie zwracając większej uwagi na Nautolankę.
- Ty tego nie robisz... - bardziej zaklinała rzeczywistość, niż wierzyła w to co mówi.
- Wirusa? Jeszcze nie. - Odparła obojętnie.
- Jeszcze? Jeszcze?! Czy ty zdurniałaś?!
- Na razie jestem na etapie “zastanawiam się”. - Chissanka nawet nie spojrzała w stronę Rav. - Powiedzmy, że to można by od biedy podpiąć pod “planuję stworzenie wirusa, który zniszczy Yuuzhan.
- Coś jeszcze chcesz mi łaskawie powiedzieć?
- Znalazłam w notatkach mojej matki lekarstwo na wirus krytosa, samego krytosa właściwie też... Właściwie nie oznacza, że wirusem teraz dysponuję. Zastanawia mnie czy fakt, że działał na nie-ludzi może być, że się tak wyrażę pomocny w przypadku Yuuzhan.
- Czyli szykujesz zagładę Vongów? Świetnie, okazuje się, że całe szkolenie było kłamstwem i ułudą.
- Nie szykuję... chociaż... szykuję ją czysto teoretycznie. Za kogo mnie masz Rav? Wypuszczenie wirusa byłoby niebezpiecznie, mają za dużą zmienność przystosowania. Nie ma pewności, że wirus nie przerzuci się na coś co nie jest Yuuzhaninem.
- Czy ty siebie słyszysz?
- Jeszcze tak. Chociaż jeżeli matka ukryła tu coś lepszego, na przykład jakiegoś innego wirusa, który na dodatek jest gotowy do działania to myślę, że szybko przestanę.
- Jesteś szalona! - krzyknęła.
- Ja? Czy poprzednia właścicielka tego przybytku?
- Zaczynam mieć wątpliwości, czy to jest jakaś różnica.
- Teoretycznie powinnam dzielić z nią jedynie część genów... no chyba, że jestem klonem i o tym nie wiem. Miała różne... Nieszablonowe pomysły na życie i pracę. Mówiłam Ci jak zginęła?
- Chyba nie miałaś okazji.
- Zabiło ją to co najbardziej kochała. Pracowała dla bodajże Uniwersytetu na Coruscant nad bakteriami. Sporo tego było, a mnie bakterie nigdy specjalnie nie interesowały, więc prowadziłam własne prace bardziej skupiające się na anatomii różnych istot. Tak czy owak niekoniecznie wiem, co ją zabiło. Cokolwiek to było to się wydostało z hodowli i widocznie było śmiertelne dla Chissów. Nie mamy też gwarancji, że to coś jeszcze gdzieś się tu nie znajduje. To taki dodatek. Jak tu umrę, będę miała przynajmniej satysfakcję, że zrobiłam to sobie sama, a nie wpadłam w łapy Yuuzhan. - Chissanka wzruszyła ramionami.
- Taaa... znając chissańskich naukowców, to ten coś zabija równie skutecznie powabne nautolanki.
- Właściwie... Nie mam pojęcia co tu jeszcze zostało po jej... Zabawach dla dorosłych, że się tak wyrażę wydawało mi się, że po jej śmierci doprowadziłam do końca to co miało być doprowadzone i po wszystkim hodowle przejął Uniwersytet. Chyba jednak przekazałam im nieco mniej niż bym myślała. Pomijając to, co zniszczyłam. Niektóre jej notatki nie powinny ujrzeć światła dziennego głównie dlatego, że nie mam ochoty na nocne nawiedzanie przez jej wściekłego ducha, albo inne atrakcje.
- Dobra... - powiedziała zrezygnowanym głosem. - Obiecaj mi tylko, że nie zrobisz niczego głupiego.
- Głupiego? Nie zamierzam prowadzić ciemnostronnych rytuałów w celu przyzwania mojej matki i zapytania czy przypadkiem nie wie jak wynaleźć coś co wybije wszystkich Yuuzhan i przy okazji nie zmutuje tak, że skończy się zagładą wszelkiego życia. Prawdopodobnie skończyłoby się to głośną i złożoną tyradą na temat zmienności genetycznej bakterii i wirusów, okraszoną uwagami o mojej wątpliwej inteligencji, pamięci i wyjątkowej bezmyślności w dalekiej perspektywie. Ale...
Rav pokręciła głową.
- Dlaczego ja ci ufam?
- Nie zmienia to faktu, że pozbycie się Vongów od tak jest kuszące. Szczególnie po tym co zrobili z Dantooine, Ithorem, Yavinem, Coruscant... Powiedz Rav nie myślisz czasem o tym, że łatwiej byłoby po prostu się ich wszystkich pozbyć jakimś patogenem?
Odpowiedziało jej jedynie głębokie westchnienie.
- Naprawdę nie masz nawet sekundy takiej myśli, choćby i gdzieś z tyłu głowy? - Chissanka uniosła brwi w niedowierzaniu. - Nie mówię, że pochwalam takie rozwiązania, po prostu... Czasem i do tego trzeba się komuś przyznać.
- Fakt, mam, ale dość istot już zginęło.
- Zginie jeszcze więcej, a doświadczenie pokazuje, że pokój z Yuuzhanami w grę nie wchodzi. - Chissanka potarła dłonią czoło. - Nie wiem czy to wrodzona paranoja, czy przeczucie, ale mam dziwne wrażenie, że Zhańbieni sprawią nam więcej kłopotów, niż myślimy.
- Ale póki co są naszymi sojusznikami... i lepszych nie mamy.
- A mamy jakichś w ogóle? Republika... o ile jeszcze po upadku Coruscant istnieje. Zakon Jedi... W naszej obecnej sytuacji na razie nie możemy liczyć, ani na jednych, ani na drugich. Przy czym, nie jestem przekonana czy na Republikę będziemy mogli liczyć kiedykolwiek.
- Zaufaj im przynajmniej tymczasowo... proszę.
- Zaufanie nie jest czymś co można od tak zyskać, dam im kredyt co nie znaczy, że nie będę patrzeć im na ręce. Z resztą podejrzewam, że Mohn Rhomn robi to samo. - Rhaitlis wzruszyła ramionami. - Bynajmniej nie mam zamiaru okazywać im wrogości, ale nie będę się też im rzucać w obję... ramiona. - Rhaitlis skrzywiła się nieznacznie. - Chyba powinnam wrócić do pracy.
- Dzięki, - rzuciła przez ramię.
Rav powoli ruszyła ku drzwiom. Musiała się przewietrzyć. Te obrzydliwe dziury w Mocy, awantury z Rhaitlis... to było zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień... albo tydzień bez snu. Może i Chissanka bywała nieprzewidywalna, ale przynajmniej myślała rozsądnie... zazwyczaj... właśnie dzięki temu zaufała jej po raz kolejny, mimo bardzo niepokojących sygnałów. Faktem było, że tego konfliktu nie można rozwiązać bez ofiar. Miała tylko nadzieję, że nie straci rachuby, a jeden trup więcej czy mniej nie będzie robił jej różnicy. Jeszcze raz popatrzyła przez ramię na, już zajętą sobą, Rhaitlis i ruszyła w dół ulicy.
- Cholerni Yuuzhanie... - nadal w nerwach zwróciła się do Jedi. - Ven, musimy się stąd wynosić. Oni na pewno zaraz się tu zjawią.
- Najpierw proponuje sprawdzić, czy nie masz jakiś większych obrażeń. Wtedy nic nie zrobimy, i staniemy się celem idealnym - powiedziała spokojnie, lecz stanowczo Vendea. Miała, tak samo jak Varyana, założoną maskę. Planeta na której znajdowały się miała toksyczną atmosferę. Dobrze, że były na to przygotowane.
- Nic mi nie jest, a do bólu głowy już się chyba powinnam przyzwyczaić... Poza tym jakieś drobne oparzenia, które nie są groźne... - odparła Var, pobieżnie oglądając ręce w poszukiwaniu ran.
Po chwili Ven spojrzała na statek - Faktycznie źle to wygląda. Proponuje sprawdzić co się zepsuło i myślę, że komputer pokładowy wszystko nam powie. - Jedi powoli zebrała się z ziemi i po chwili weszła na pokład statku. Obok niej cały czas była Varyana. Kobiety, tak jak planowały, zaczęły sprawdzać stan swojego statku. Czerwone świecące kontrolki niczego dobrego nie zwiastowały, a najgorsze było to że żadne inne kontrolki nie chciały się zapalić.
- Silniki padły, osłony padły i hipernapęd też padł. Innymi słowy... - Var zerknęła na Jedi znad panelu sterowania - Tym statkiem już nigdzie nie polecimy.
Vendea chwilowo zwątpiła. Planeta jest prawie pusta, więc skąd wezmą części? Prawie. Są tutaj Yuuzhanie. Może uda się ukraść statek im jakimś sposobem.
- Var, lubisz wyzwania? - zapytała - Chyba wiem jak możemy się stąd wydostać. Jak dobrze pójdzie, to w całości i żywe. Potrzebny jest nam tylko bardzo dobry plan.
Dziewczyna opowiedziała koleżance w skrócie o czym pomyślała: dobra przynęta i można ukraść statek. Byleby żaden Yuuzhanin się nie napatoczył.
***
- Ty chyba zwariowałaś... Podwędzić statek Yuuzhanom?! I co? To może ja mam być tą przynętą?! -ryknęła Var nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą usłyszała. Chodziła tylko w kółko przed statkiem, starając się nieco uspokoić. Dziewczyna nie zważała nawet czy przez jej krzyki ktoś ją usłyszy. Plan był tak idiotyczny, ryzykowny i lekkomyślny, że nawet nie chciała myśleć co by było gdyby się nie powiódł. - W sumie... nieźle to sobie wykombinowałaś. Mnie zabiją, Ty zwiejesz i będzie problem z głowy! A coś czułam, że nie warto wam ufać...
- Spokojnie Var, spokojnie - próbowała załagodzić całą sytuację Vendea. - To był tylko luźny pomysł. Ale bardzo dopracowany faktycznie mógł zadziałać. Jeżeli nie chcesz - nie zmuszę Cię. Tylko powiedz mi, co mamy zrobić? Jakieś pomysły? Bo mi się już skończyły - powiedziała Ven - I proszę Cię bardzo, nie podnoś na mnie głosu - dodała jeszcze bardziej spokojnie.
- Jak mam nie podnosić głosu? No jak? Rozbiłyśmy się na planecie, statek jest do zezłomowania, a mnie szlag zaraz trafi, bo gdyby nie ci przeklęci Vongowie siedziałabym teraz gdzieś indziej. - Varyana nadal nie będąc pewna intencji Jedi, usiadła na ziemi i zaczęła się zastanawiać. Załamywało ją to że lepszego planu miała, niż ten wymyślony przez Vendeę, ale wiedziała też, że to może być samobójstwo.
- Zauważ, że jestem dokładnie w takiej samej sytuacji jak ty i wyobraź sobie, że też chętnie opalałabym się na Naboo, a nie siedziała na tej planecie. Trzeba wziąć się w garść, wymyślić coś, i szybko działać.
- Fajnie, jak rozumiem wiesz gdzie tu Yuuzhanie mają statek? - zakpiła Var.
- Stawiam na to, że koło swojego obozowiska - Ven wskazała ręka - Widzisz? Tam się dymi. Ktoś rozpalił ogień. Stawiam, że tam są.
No tak... Dziewczyna była tak wściekła, że nawet nie zwróciła uwagi. Nie było to aż tak daleko od nich, w dodatku z rozbitych silników też się unosił lekki dym co pewnie zostało już przez tamte towarzystwo zauważone.
- Pustka w Mocy, hmm? Ale.. - nagle Var urwała i zerwała się na równe nogi. Przed rozpościerającą się za plecami Ven dżunglą zobaczyła wielką humanoidalną postać w ciemnej zbroi i z bronią niczym dzida w ręku. - Przynajmniej nie musimy ich szukać...
Jedi zlękła się nie na żarty.
- Var, chyba nie ma sensu uciekać, nie? - Zapytała - Jeżeli jest tylko ten jeden, to mamy fart życia.
- Wątpię, aby był tylko jeden...
- Ale może w tym akurat miejscu ... - dodała szybko Ven, ale bardziej do siebie, niż do Varyany. - To co, walczymy?
- Zaraz się dowiemy... - Var zapaliła miecz świetlny - Czy rzeczywiście tak ciężko ich zabić. - ...i rzuciła się biegiem wprost na Vonga. W momencie gdy dziewczyna się zamachnęła Yuuzhanin zrobił unik i miecz minął jego głowę o włos, niestety on nie chybił i wymierzył jej kopniaka z podłoża, prosto w brzuch. Varyana poleciała na plecy jakieś 3 metry w tył. Z trudem złapała oddech, ale z pomocą Mocy wszystko szybko wróciło do normy. Miecz na nowo zabłysnął niebieskim ostrzem. Vendea zareagowała natychmiast. Także zapaliła swój miecz i z opanowaniem czekała aż wróg zaatakuje. Na jej nieszczęście, albo i szczęście, nie musiała długo czekać. Vong wyskoczył i zamachnął się swoją Yuuzhańską bronią. Ven udało się zablokować atak, ale był on na tyle silny, że Jedi miała problem z utrzymaniem bloku. W tym momencie do walki ponownie przyłączyła się Varyana. Ciosy i uniki sypały się jeden za drugim, każdy idealnie wyczuty w czasie. Jednakże żaden atak nie trafił celu, co coraz bardziej frustrowało obie dziewczyny. Gdy Ven w końcu chciała wyprowadzić kolejny atak, Yuuzhanin po raz kolejny zrobił unik, niestety Jedi tym razem minimalnie się spóźniła z blokiem i została trafiona rękojeścią jego broni w ramię. Uderzenie było na tyle silne, że Vendea padła na ziemie, co bardzo zdziwiło jej towarzyszkę.
- Aż taka delikatna? - pomyślała Var, ale nie pozwoliła sobie choć na chwilę stracić skupienia. Sama ciągnęła walkę, wiedziała, że Jedi żyje, ale na chwilę obecną nie mogła na nią liczyć, co doprowadzało ją do jeszcze większych nerwów. Vong z coraz to większą swobodą atakował, a Var z coraz to większą trudnością się broniła. Dziewczyna próbowała wykorzystać swoją frustrację i gniew, aby wzmocnić ataki, jednak i to nie na wiele się zdawało, małe przewagi szybko znikały. Yuuzhanin w pewnym momencie sprytną sekwencją ruchów bronią wytrącił miecz z ręki Varyany, a ją samą powalił po raz kolejny na ziemie. Będąc już pewnym zwycięstwa podszedł bliżej potencjalnej ofiary i po raz pierwszy się odezwał łamanym basicem.
- Jedaai... nie warto na was broń szykować...
- Nie. Jestem. Jedi. - wysyczała Var, przez zaciśnięte zęby. Porównywanie jej do tych, przez których straciła kilka lat z życia w Zakonie strasznie ją irytowało, żeby nie powiedzieć, że doprowadzało ją do białej gorączki. Jednakże widziała kątem oka, jak Ven się podnosi i z zaskoczenia atakuje Vonga. Vendea była bardziej sprytna niż by się to wydawało. Wcale nie była nieprzytomna - wręcz przeciwnie. Takie uderzenie nie mogło jej powalić, za dużo trenowała w przeszłości. Skupiła się. Upewniła się, że ma w dłoni swój miecz świetlny. Dotknęła palcem przycisku zasilania. Wszystko tak jak zaplanowała. Upewniła się, że Yuuzhanin stoi tyłem do niej. Wypatrzyła fragment ciała, którego nie przykrywał pancerz. Zaatakowała. Drugiej takiej okazji mogło nie być. Z całym impetem wbiła swój miecz w odkryte miejsce. Tak jak przypuszczała - Yuuzhanin chciał się jeszcze wybronić. Uderzył ją tak mocno, że przeleciała parę metrów. Wylądowała na twardej ziemi. Podniosła się. Obserwowała. Niestety dla niego ta chwila nieuwagi kosztowała go życie. Gdy miecz się wyłączył zostawiając dziurę na wylot Yuuzhanin ukląkł po czym padł martwy.
Var wstała nieco obolała, otrzepała szaty z kurzu i popatrzyła na leżące przed nią truchło. Zaraz potem przeniosła wzrok na Ven.
- Mogłam tu zginąć... a Ty sobie leżałaś. Nie dało się szybciej go zabić? - uśmiechnęła się ironicznie, ale tak na prawdę nie było jej do śmiechu. Była wściekła i dało się to doskonale wyczuć szczególnie jej towarzyszce Jedi. Jednak szybko stłumiła złość, nie było na nią teraz czasu. - Znajdźmy jakiś cholerny statek i wynośmy się stąd. - dodała i ruszyła mniej więcej w kierunku z którego jak sądziła przyszedł Vong.
Kobieta przywołała do siebie Mocą rękojeść miecza. Przedmiot po chwili znalazł się w jej dłoni.
- Myślę, że mimo wszystko uratowałam nam życie. - powiedziała bardziej do siebie niż do oddalającej się Var, po czym ruszyła za nią.
Szły przed siebie. Zewsząd otaczało je pobojowisko i gdzieniegdzie drzewa. Po paru minutach zza drzew wyłoniło się coś na kształt obozu z wielką asteroidą na środku.
- Co...to jest? - zapytała niepewnie Var rozglądając się przy okazji czy nie ma nigdzie pobratymców Yuuzhanina. Vendea przyjrzała się. Po chwili nabrała pewności
- To ich statek. Żywy.
- Ee...ok.
Podeszły bliżej. Varyana obejrzała statek z ciekawością. Vendea zaś pobieżnie przeszukała obozowisko, jednakże ku jej nie zadowoleniu nic istotnego tam nie znalazła. W końcu dołączyła do Var, a zaraz po tym koralowy właz się otworzył i obie mogły wejść do środka. Ven nie czekając na zachętę usiadła na fotelu pilota i naciągnęła kaptur dzięki któremu mogła sterować statkiem. Chwile potem wystartowały zostawiając za sobą nieprzyjazne Duro i ruszyły w kierunku Yavin 4.
***
Rav zerwała się zlana potem. Znowu, znowu w trakcie snu dopadła ją ta pustka. W takich warunkach nie da się żyć, o spaniu już nie mówiąc. Wstała przeklinając czarne kości Imperatora. Przeszła marudząc obok siedzącej przy biurku Chissanki.
- Znowu krzyczałaś przez sen zastanawiałam się czy Yuuzhanie już zawiesili Cię w podświadomości w objęciach cierpienia czy dopiero to planują... - rzuciła Rhaitlis nie podnosząc wzroku znad cyfronotesu. - Spania nie masz? - Rzuciła z przekąsem. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść, może się prześpisz?
- Czyli wyglądam jak zawsze? Rav przecież wiesz, że na tancerkę do klubu to ja się nie nadaję. Spójrz tylko na mnie. Z taką twarzą? Hutt byłby lepszy niż ja.
- Fakt, nie miałabyś u mnie etatu, - zaśmiała się. - Jak się trzymasz? - zapytała kładąc dłoń na ramieniu Rhaitlis.
- Prosto, nie garbię się, jestem grzeczna mamo. - Chissanka odwróciła głowę w stronę Rav i mrugnęła okiem porozumiewawczo. Po czym znów wróciła do gapienia się w cyfronotes.
- Masz jakiś plan? - zmieniła temat.
- Tak, mam plan. Kontaktowałaś się ostatnio ze Zhańbionymi? - Nautolanka nie mogła pozbyć się wrażenie, że przy słowie “Zhańbieni” Rhaitlis nieznacznie się skrzywiła.
- Zhańbieni... - mruknęła patrząc na grymas przebiegający po jej twarzy. - Powoli się organizują... i póki co chyba nas nie sprzedali.
- Chyba to dobrze powiedziane... Lepiej się... socjalalizujesz? To dobre określenie? Basic ciągle sprawia mi problemy. O wiem, wzbudzasz w istotach większe zaufanie niż i ja i pomyślałam, może chcesz poznać naszych Zhańbionych trochę bardziej?
- Mam jakikolwiek wybór? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Zawsze masz jakiś wybór, zawsze możesz iść do Pałacu najwyższego Lorda Yuuzhan i zaoferować mu otworzenie sieci klubów dla sado-masochistów... czy co oni tam lubią. - Rhailtlis wzruszyła ramionami.
- Coś czuję, że wkoło niego jest tak głęboka dziura Mocy, że skończyłabym jak wywalona z ładowni statku skaczącego w nadprzestrzeń...
- To chyba najlepsze porównanie niewrażliwości Yuuzhan na Moc jakie słyszałam, to co? Dowiem się czy Yuuzhanie powiesili cię w objęciach cierpienia?
- Dowiesz się, dowiesz... a mogłam kręcić holofilmy... - westchnęła.
- Holofilmy? O bohaterskich Rycerzach Jedi? - Rhaitlis odwróciła się w stronę Rav i uśmiechnęła krzywo.
- Tak, o bohaterskich Rycerzach... gdzie ich schowałyśmy?
- Wszyscy bohaterowie zwiali z Corsucant... został tylko najgorszy sort Jedi. Szalona naukowiec z kompleksem matki i była właścicielka... - Odkaszlnęła - “Luksusowych klubów z miłym i ładnym towarzystwem”.
- No tak, a my głupie zaspałyśmy... mam nadzieję, że prezydent, - wypowiedziała to słowo z wyraźnym grymasem. - Fey’lya spłonie w odmętach nicości.
- Ja bym w odmęty nicości najchętniej spuściła Yuuzhan - Mruknęła Chissanka - Właściwie... Co do nich, chcę żebyś trochę lepiej ich poznała, porozmawiała, albo sama nie wiem... Mam dziwne wrażenie że nasz szef Zhańbionych coś ukrywa. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że pełnił ważną funkcję społeczną zanim został zepchnięty do roli ostatniego ogniwa łańcucha pokarmowego Yuuzhan... Przynajmniej jeżeli chodzi o ich drabinę kastową. Wydaje mi się, że był intendentem, coś w nim takiego jest... niepokojącego. Oczywiście nie jestem ekspertką w sprawach ekspresji Yuuzhan Vongów, ale dowiedzieć się dlaczego właściwie Mon Rhomnowi zależy na pozbyciu się Yuuzhan zależy. Bynajmniej nie wydaje się być zachwycony współpracą ze mn...nami.
- Mam mu coś poszperać w główce? Nie wiem czy będzie podatny na moje wdzięki...
- Na Twoje będzie podatny na bank bardziej niż na moje. Nie jestem lubiana przez istoty, a co dopiero przez kogoś kogo najchętniej bym... - Chissanka urwała w pół zdania. - Nieważne, masz większe szanse się z nim zaprzyjaźnić niż ja.
- Możesz na mnie liczyć, - odpowiedziała Rav bez entuzjazmu. - W końcu są głównym elementem naszego planu.
- Tak... Tak są. - Mruknęła po czym przykleiła się do cyfronotesu. Nautolanka zrozumiała, że nie wyciągnie od młodej mistrzyni niczego więcej, jednak wciąż towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie, że Rhaitlis zaplanowała coś, co niekoniecznie jest zgodne z kodeksem Jedi.
- Ufam ci, - Rav rzuciła przez ramię wychodząc z pokoju.
Zdecydowanie nie tryskała szczęściem na myśl o tym co ją czeka. Jasne, może być miła, może nie mówić, że ktoś jest idiotą, kiedy jest idiotą. Ale ich... obecność jest męcząca... bardzo męcząca. Czuć ich na kilometr, a raczej nie czuć, wzięliby przystosowaliby się do społeczeństwa, a nie podbijali tylko innych i zaczęliby być widoczni w Mocy. Stanęła przed drzwiami. To tu. Trzeba sobie z tym jakoś radzić. Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok, co wywołało u niej mdłości. Zachowała jednak kamienną twarz.
- No! Panowie, chowamy świerszczyki, dama przyszła! - krzyknęła wchodząc do pomieszczenia pełnego Zhańbionych.
Odpowiedziały jej zaskoczone, nieme twarze.
- No dobra, gdzie jest ten wasz Papcio Yuuzek? -Grupa spojrzała na Rav pytająco.
- Gdzie znajdę waszego szefa?
- Gdzie jest Twoja Mistrzyni? - Odparł siedzący najbliżej Yuuzhanin
- W naszej kryjówce. - Odpowiedziała nieufnie. - Chwilowo stoimy po tej samej stronie frontu, więc może sobie nieco zaufamy?
- Dlaczego Mon Rhomn ma rozmawiać z Tobą, skoro Twoja szefowa nie raczy się tu pokazywać? My Ci nie wystarczamy?
- Oj chłopcy, - zaczęła siadając między Vongami. - Was też bardzo lubię, - kontynuowała zalotnie mrugając. Co dobrego mieliście dzisiaj na obiad? - zapytała ironicznie.
- Mohn Rhomn jest tam - wskazał miejsce dłonią wykrzywiając twarz, a raczej coś co kiedyś nią było zanim pojawiła się na niej ropiejąca rana.
- Och... jak ty dobrze wiesz, czego potrzeba kobiecie...
Rav powoli wstała i udała się we wskazanym kierunku. Pokój był mały, mieścił tak naprawdę jedynie duży stół zawalony papierami. Na skromnym krześle, w kącie siedział Mon Rhom przeglądający plik dokumentów zapisany na filimsiplaście.
- Może gdybyś była dla nich milsza, to i oni byliby milsi, - rzucił nie przerywając lektury.
- Może i tak... - mruknęła. - Przejdźmy do rzeczy.
- Do rzeczy?
- Może na spokojnie opowiesz mi coś więcej o was? - powiedziała siadając na stole i założyła nogę na nogę. - Dlaczego chcecie się pozbyć waszego przywódcy?
- Mistrzyni Rhaitlis nie wspominała dlaczego?
- Rhaitilis ogólnie nie chce mi za wiele mówić. - Rzuciła z grymasem. - A ja nie lubię być niedoinformowana. Bardzo nie lubię, - podkreśliła rzucając wymowne spojrzenie.
- Czy mistrzyni Rhaitlis zawsze jest taka... - Yuuzhanin zawahał się chwilę jakby nie wiedział jakiego słowa ma użyć. - Nieprzyjemna w obyciu?
- Zwykle jest... bardziej znośna... ostatnie wydarzenia są ciężkie dla istot wrażliwych na Moc. Dla niej chyba szczególnie. Zwłaszcza śmierć jej Padawana, fakt nie lubiła go, ale tak niewielu z nas przetrwało tą wojnę.
- Nie lubiła swojego własnego ucznia? Więc dlaczego jej ufasz? Czy przywódcy nie powinno darzyć się zaufaniem? W dodatku o niczym Cię nie informuje. Czy nie uważasz, tego za podejrzane? - Yuuzhanin uniósł brew.
- Ufam jej, bo kiedy ja byłam jej uczennicą, nauczyła mnie wszystkiego, czego potrzebowałam, żeby przeżyć tą cholerną wojnę i wiem, że zanim została obdarzona piętnem wojny, którą twoi ziomkowie wywołali była bardziej... Otwarta na innych
- To zrozumiałe, jednak nie podoba mi się jej nieprzyjemne nastawienie w stosunku do Zhańbionych. Nie jesteśmy jak inni Yuuzhanie, nie jesteśmy nawet jako normalni Yuuzhanie rozważani. Wykluczono nas ze społeczeństwa bo nie przyjęły nam się implanty, sądziliśmy, że wy Jedi nas wyzwolicie. Anakin Solo i Vua Raapung na Yavinie pokazali że Jedi i Zhańbieni potrafią współpracować i sobie zaufać. Dlaczego wy nie potraficie?
- A czy gdybyśmy nie chciały współpracować z Wami to byłabym tu teraz, katując swój umysł pustką Mocy otaczającą to miejsce? - westchnęła. - Porozmawiam z nią. Obiecuję.
- Ale nie po to tu przyszłaś prawda Rav? Tak brzmi Twoje imię? - Yuuzhanin wykrzywił twarz w czymś w rodzaju uśmiechu.
- No tak, te moje stare, złe nawyki. Rav, - przedstawiła się wyciągając dłoń w kierunku Yuuzhanina. - Przyszłam tu, żeby zapytać co planujecie i może w efekcie ustalić jakiś wspólny plan.
- Organizuję powoli rozrzucone po planecie grupy Zhańbionych i staram się ustalić plan ataku. Yuuzhanie mają pewne sposoby na to, żeby planeta w wielkim skrócie działała tak jak oni chcą. Staramy się ustalić jak do tych struktur się dostać i oczywiście unieszkodliwić, to znacznie ułatwi atak. - Yuuzhanin wzruszył ramionami. - Taki plan lepszy niż żaden, jednak twoja Mistrzyni twierdzi, że bez sił Republiki niewiele zdziałamy. Właściwie to ma rację. Jest nas zbyt mało, by podjąć próbę skutecznego ataku. Przynajmniej w taki sposób przedstawia to twoja mistrzyni.
- Z naszej strony na Coruscant zostały jedynie dwie osoby... ilu was może być?
- Wielu... nie jestem w stanie podać dokładnej liczby, Yuuzhan’tar, znaczy planeta na której się znajdujemy jest bardzo rozległa.
- Jesteście w stanie ich zinfiltrować? - zapytała zaciekawiona.
- Zrobić co? Czy możesz mówić prościej?
- Wybacz... jesteście w stanie ich szpiegować?
- Najpierw musimy ich znaleźć i upewnić się, że chcą się przyłączyć do naszej sprawy. Nie wszystkie grupy Zhańbionych są przekonane co do tego, że Jedi będą w stanie pomóc.
- Nie, nie, nie. - Pokręciła głową. - Miałam na myśli szpiegowanie... tych... nie wiem jak ich prawidłowo określić... tych złych Yuuhzan.
- Częściowo tak, ale nasze możliwości są ograniczone przez... charakterystyczny wygląd.
- Może coś wymyślimy, - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Prawdopodobnie tak, podejrzewam, że twoja Mistrzyni stara się ten problem rozwiązać. Ostatnio badała kilku naszych. Szczególną uwagę zwracała na ślady po implantach. Mam tylko nadzieję, że to przejaw troski i nie planuje wynalezienia jakiejś zjadliwej toksyny, o której wielokrotnie wspominała jeszcze przed zdobyciem przez Yuuzhan tej planety.
- To byłoby zbyt szalone nawet jak na nią, - dopowiedziała z niepewnym uśmiechem. - Chyba już na mnie pora, nie będę ci dłużej przeszkadzać.
- Rav powoli skierowała się w stronę wyjścia.
- Więc sądzisz, że Mistrzyni mówiła takie rzeczy będąc rozgniewaną i raczej nie zamierza stworzyć czegoś co wytruje wszystkich Yuuzhan. To... pocieszające na swój sposób. Mam nadzieję, że masz rację. Miło było porozmawiać... Jeedai Rav. - Wyciągnął w stronę nautolanki dłoń z trzymanymi wcześniej fragmentami flimsiplastu. - To notatki Twojej mistrzyni, wprowadziłem tam parę uwag. Proszę przekaż je proszę.
- Oczywiście. I ja dziękuję za rozmowę.
“Jasne ufasz mi jak zawsze Rav szkoda, że chyba jesteś jedyną osobą włączając mnie, która darzy mnie jakimkolwiek zaufaniem”. - Chciałaby powiedzieć zanim druga Jedi opuściła pomieszczenie, ale nie miała zamiaru wdawać się dalszą dyskusję i martwić Nautolanki. Ostatnio każdą swoją myśl i, każde swoje słowo Chissanka postrzegała tak jakby planowała wysadzić galaktykę. Może to tylko dlatego, że coś podobnego przechodziło kilkanaście razy na dobę przez jej głowę? Od ostatniego drobnego odkrycia w archiwach laboratorium myśli Rhaitlis krążyły tylko wokół jednego - wirusa krytosa. Wiedziała, że jej matka była patogenem zafascynowana, w końcu to epidemia krytosa była powodem dla którego chissanka trafiła na Coruscant. Rhaitlis jednak nie podejrzewała, że jej matka posiada, a właściwie posiadała dane jak go wyhodować i wyleczyć. Najbardziej mistrzyni była przerażona faktem, że jej pierwszą myślą po odkryciu danych nie było “chyba ona naprawdę była szalona”, tylko “jak wykorzystam tę informację przeciw Yuuzhanom?” Zastanawiała się jak długo jeszcze ta wojna będzie trwała i mimo wszystko coraz mniej wierzyła w zwycięstwo nad ludem Yuuzhan Vong. Modyfikacja krytosa w taki sposób, by zabijał tylko Yuuzhan była pierwszym pomysłem na jaki Rhaitlis wpadła, zastanawiając się co zrobić z danymi. Znała potencjalne zagrożenia związane ze zmodyfikowaniem i wykorzystaniem tego typu patogenu przeciwko jakiejkolwiek formie życia, choćby nieprzewidywane przenoszenie, albo potencjalne zagrożenie dla innych istot niż Yuuzhanie. Rhaitlis uważała, że jeżeli jakikolwiek naukowiec zapewniłby ją, że wirus przeciw Yuuzhanom na pewno nie obróci się przeciwko innym istotom prędzej czy później, to bardziej niż na naukowca nadawałby się na polityka. Zapewnianie, że coś jest pewne w stu procentach bez dowodów pasowało do polityka. Mimo to wciąż wytrucie wszystkich Yuuzhan było co najmniej... kuszące. Szczególnie po upadku Coruscant. Z Yuuzhanami nie można negocjować, trudno ich pokonać. Wytrucie ich wciąż wydawało się być pomysłem nieco ryzykownym, jednak z czasem w głowie chissanki stawał się ostateczną deską ratunku... albo zagłady galaktyki.
Z każdym krokiem czuła się lepiej. Obawy o to, co właściwie knuje Rhaitlis były niczym przy tej pustce. Kiedyś przywyknie.
- Nie uwierzysz! - krzyknęła przekraczając wchodząc do pokoju, w którym Chissanka nadal ślęczała przed biurkiem. - Mon Rhomn sądzi, że szykujesz wirusa, który ich wszystkich zabije...
- Mhm, - odmruknęła chissanka.
- Mhm?! Co ty do cholernej Mocy knujesz Rhaitlis?!
- Rozwiązuję nasze problemy, - odparła wyraźnie nie zwracając większej uwagi na Nautolankę.
- Ty tego nie robisz... - bardziej zaklinała rzeczywistość, niż wierzyła w to co mówi.
- Wirusa? Jeszcze nie. - Odparła obojętnie.
- Jeszcze? Jeszcze?! Czy ty zdurniałaś?!
- Na razie jestem na etapie “zastanawiam się”. - Chissanka nawet nie spojrzała w stronę Rav. - Powiedzmy, że to można by od biedy podpiąć pod “planuję stworzenie wirusa, który zniszczy Yuuzhan.
- Coś jeszcze chcesz mi łaskawie powiedzieć?
- Znalazłam w notatkach mojej matki lekarstwo na wirus krytosa, samego krytosa właściwie też... Właściwie nie oznacza, że wirusem teraz dysponuję. Zastanawia mnie czy fakt, że działał na nie-ludzi może być, że się tak wyrażę pomocny w przypadku Yuuzhan.
- Czyli szykujesz zagładę Vongów? Świetnie, okazuje się, że całe szkolenie było kłamstwem i ułudą.
- Nie szykuję... chociaż... szykuję ją czysto teoretycznie. Za kogo mnie masz Rav? Wypuszczenie wirusa byłoby niebezpiecznie, mają za dużą zmienność przystosowania. Nie ma pewności, że wirus nie przerzuci się na coś co nie jest Yuuzhaninem.
- Czy ty siebie słyszysz?
- Jeszcze tak. Chociaż jeżeli matka ukryła tu coś lepszego, na przykład jakiegoś innego wirusa, który na dodatek jest gotowy do działania to myślę, że szybko przestanę.
- Jesteś szalona! - krzyknęła.
- Ja? Czy poprzednia właścicielka tego przybytku?
- Zaczynam mieć wątpliwości, czy to jest jakaś różnica.
- Teoretycznie powinnam dzielić z nią jedynie część genów... no chyba, że jestem klonem i o tym nie wiem. Miała różne... Nieszablonowe pomysły na życie i pracę. Mówiłam Ci jak zginęła?
- Chyba nie miałaś okazji.
- Zabiło ją to co najbardziej kochała. Pracowała dla bodajże Uniwersytetu na Coruscant nad bakteriami. Sporo tego było, a mnie bakterie nigdy specjalnie nie interesowały, więc prowadziłam własne prace bardziej skupiające się na anatomii różnych istot. Tak czy owak niekoniecznie wiem, co ją zabiło. Cokolwiek to było to się wydostało z hodowli i widocznie było śmiertelne dla Chissów. Nie mamy też gwarancji, że to coś jeszcze gdzieś się tu nie znajduje. To taki dodatek. Jak tu umrę, będę miała przynajmniej satysfakcję, że zrobiłam to sobie sama, a nie wpadłam w łapy Yuuzhan. - Chissanka wzruszyła ramionami.
- Taaa... znając chissańskich naukowców, to ten coś zabija równie skutecznie powabne nautolanki.
- Właściwie... Nie mam pojęcia co tu jeszcze zostało po jej... Zabawach dla dorosłych, że się tak wyrażę wydawało mi się, że po jej śmierci doprowadziłam do końca to co miało być doprowadzone i po wszystkim hodowle przejął Uniwersytet. Chyba jednak przekazałam im nieco mniej niż bym myślała. Pomijając to, co zniszczyłam. Niektóre jej notatki nie powinny ujrzeć światła dziennego głównie dlatego, że nie mam ochoty na nocne nawiedzanie przez jej wściekłego ducha, albo inne atrakcje.
- Dobra... - powiedziała zrezygnowanym głosem. - Obiecaj mi tylko, że nie zrobisz niczego głupiego.
- Głupiego? Nie zamierzam prowadzić ciemnostronnych rytuałów w celu przyzwania mojej matki i zapytania czy przypadkiem nie wie jak wynaleźć coś co wybije wszystkich Yuuzhan i przy okazji nie zmutuje tak, że skończy się zagładą wszelkiego życia. Prawdopodobnie skończyłoby się to głośną i złożoną tyradą na temat zmienności genetycznej bakterii i wirusów, okraszoną uwagami o mojej wątpliwej inteligencji, pamięci i wyjątkowej bezmyślności w dalekiej perspektywie. Ale...
Rav pokręciła głową.
- Dlaczego ja ci ufam?
- Nie zmienia to faktu, że pozbycie się Vongów od tak jest kuszące. Szczególnie po tym co zrobili z Dantooine, Ithorem, Yavinem, Coruscant... Powiedz Rav nie myślisz czasem o tym, że łatwiej byłoby po prostu się ich wszystkich pozbyć jakimś patogenem?
Odpowiedziało jej jedynie głębokie westchnienie.
- Naprawdę nie masz nawet sekundy takiej myśli, choćby i gdzieś z tyłu głowy? - Chissanka uniosła brwi w niedowierzaniu. - Nie mówię, że pochwalam takie rozwiązania, po prostu... Czasem i do tego trzeba się komuś przyznać.
- Fakt, mam, ale dość istot już zginęło.
- Zginie jeszcze więcej, a doświadczenie pokazuje, że pokój z Yuuzhanami w grę nie wchodzi. - Chissanka potarła dłonią czoło. - Nie wiem czy to wrodzona paranoja, czy przeczucie, ale mam dziwne wrażenie, że Zhańbieni sprawią nam więcej kłopotów, niż myślimy.
- Ale póki co są naszymi sojusznikami... i lepszych nie mamy.
- A mamy jakichś w ogóle? Republika... o ile jeszcze po upadku Coruscant istnieje. Zakon Jedi... W naszej obecnej sytuacji na razie nie możemy liczyć, ani na jednych, ani na drugich. Przy czym, nie jestem przekonana czy na Republikę będziemy mogli liczyć kiedykolwiek.
- Zaufaj im przynajmniej tymczasowo... proszę.
- Zaufanie nie jest czymś co można od tak zyskać, dam im kredyt co nie znaczy, że nie będę patrzeć im na ręce. Z resztą podejrzewam, że Mohn Rhomn robi to samo. - Rhaitlis wzruszyła ramionami. - Bynajmniej nie mam zamiaru okazywać im wrogości, ale nie będę się też im rzucać w obję... ramiona. - Rhaitlis skrzywiła się nieznacznie. - Chyba powinnam wrócić do pracy.
- Dzięki, - rzuciła przez ramię.
Rav powoli ruszyła ku drzwiom. Musiała się przewietrzyć. Te obrzydliwe dziury w Mocy, awantury z Rhaitlis... to było zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień... albo tydzień bez snu. Może i Chissanka bywała nieprzewidywalna, ale przynajmniej myślała rozsądnie... zazwyczaj... właśnie dzięki temu zaufała jej po raz kolejny, mimo bardzo niepokojących sygnałów. Faktem było, że tego konfliktu nie można rozwiązać bez ofiar. Miała tylko nadzieję, że nie straci rachuby, a jeden trup więcej czy mniej nie będzie robił jej różnicy. Jeszcze raz popatrzyła przez ramię na, już zajętą sobą, Rhaitlis i ruszyła w dół ulicy.
Darth Alkern, Lord of Rage from the Brotherhood of the Sith
"Only through hard work of others can we attain our dreams."
"Only through hard work of others can we attain our dreams."