Nowa Republika

Awatar użytkownika
Alkern
Lord Honorowy
Posty: 2063
Rejestracja: 03 paź 2015, 18:03

Nowa Republika

#1

Post autor: Alkern » 24 lut 2016, 23:27

Stałem oparty o obudowę silnika “Assassina” i patrzyłem na ciemną pustkę przestrzeni za polem odgradzającym hangar “Burzyciela Słońc” od reszty kosmosu. To były ostatnie chwile mojego pobytu na tej stacji, na którą zostałem ściągnięty w charakterze szkoleniowca. Mag Kas’sil’arani wezwała mnie tu bym przeprowadził szkolenie z podstaw pilotażu Y-Winga. Nie był to rozkaz sensu stricto, ale raczej propozycja nie do odrzucenia. Byłem, o ile wiem, jedyną znaną jej osobą w Bractwie, która latała na takiej maszynie. Poczułem wibracje osobistego komunikatora. Odebrałem i skłoniłem głowę widząc miniaturową postać Mrocznego Lorda Sithów.
- Niech Moc ci służy, mój Panie.
- Akolito. Udasz się na tyły wojsk Sojuszu i tam zajmiesz się eliminacją ich głównych dowódców. Masz wywołać chaos. I masz nie dać się wykryć.
- Rozumiem, Panie. Będzie jak rozkażesz - hologram zamigotał i zgasł, kiedy Mroczny Lord zakończył połączenie. Schowałem komunikator i ruszyłem w kierunku wbudowanego w ścianę terminalu. Zainicjowałem połączenie z komodor Kas’sil’arani.
- Pani komodor. Dziękuję za gościnę, zmuszony jestem jednak opuścić “Burzyciela Słońc”. Niech Moc ci służy.
-I tobie, Akolito - odparła i zakończyła połączenie.
Wsiadłem do myśliwca i gdy tylko otrzymałem zezwolenie na start, ruszyłem w kierunku siedziby Szkoły Potęgi. Komórka wywiadowcza Bractwa miała mi przekazać pewne informacje dotyczące celów. Na miejscu myśliwiec został przezbrojony i zatankowany a ja zaopatrzony w potrzebne mi informacje. Nie zwlekając ruszyłem w miejsce, gdzie znajdował się pierwszy generał Sojuszu, którego niedługo spotka śmierć. Przez chwilę poczułem się jak za dawnych, najemniczych czasów. Potem spojrzałem na miecz, który Lord Gorthuar wypożyczył mi z Akademii. Te czasy są lepsze…
Taris. Tutaj został wysłany generał Ferth, którego wojska zostały niedawno rozbite. Miał podleczyć rany w jednym z większych ośrodków miejskich z dala od stolicy. Planeta nie była zablokowana, więc dostanie się tam nie stanowiło żadnego problemu. Teraz musiałem tylko odnaleźć miejsce, gdzie się aktualnie znajdował generał. Zacząłem tego samego wieczoru sprawdzać spokojnie bar po barze i klub po klubie w okolicach ośrodka zdrowotnego, gdzie leczono i opiekowano się wojskami Sojuszu. Najpewniej żołnierze tam właśnie przebywali na przepustkach, albo i nawet bez nich.
Pierwszego i drugiego dnia nie znalazłem żadnych śladów żołnierzy Sojuszu. Ale trzeciego, kiedy zacząłem zwiedzać kluby, w końcu trafiłem na ślad. Pułkownik, chwalił się dziewczynie do towarzystwa swoimi dokonaniami. Obrzuciłem uważnym spojrzeniem całe wnętrze klubu. Fantazyjne malunki, kobiety i mężczyźni w strojach, które nawet na niższych poziomach Corusant uchodziłyby za odważne, i nazwa “Zaświaty” świecąca rażącą czerwienią na ścianie. Podobało mi się tu, ale miałem zadanie. Skupiłem się, pragnąc wyczuć w Mocy, czy jakiś inny jej użytkownik nie przebywa w pobliżu. Nie wyczułem nikogo, więc spokojnie obserwowałem dalej. Zanurzyłem się w Mocy i odnalazłem umysł pułkownika. Uśmiechnąłem się i skupiwszy wolę postarałem się zaszczepić mu ideę, by przyprowadził tutaj generała. To nie miał być rozkaz, więc nie naciskałem, tylko lekko dotknąłem odpowiednich strun. Wycofałem się spokojnie. Wiedziałem, że na efekty trzeba będzie poczekać. Wracałem do “Zaświatów” codziennie, cały czas uważnie obserwując mojego znajomego żołdaka. Dwa razy jeszcze podsuwałem mu sugestię przyprowadzenia dowódcy. W końcu, po jakichś dwóch tygodniach, udało się. Generał wszedł razem z pułkownikiem do klubu. Siedząc w kącie sali uśmiechnąłem się parszywie. Cierpliwie czekałem, aż zajmą miejsca i - tak jak wcześniej z pułkownikiem, tak teraz z generałem - delikatnie musnąłem jego umysł Mocą zostawiając tam sugestię. “To przeze mnie zginęli żołnierze. Byli dobrymi wojakami, a teraz ich żony, kochanki i bliscy płaczą. Przeze mnie”. Widziałem zmianę na jego twarzy, sugestia się zaczepiła. Dodałem jeszcze, że bardzo mu się tu podoba i chce tu przychodzić. Teraz wystarczyło czekać.
Po jakimś tygodniu przestałem chodzić do “Zaświatów”. Sugestia zakorzeniła się mocno i wystarczyło czekać na efekty. Zwykle siedziałem po drugiej stronie ulicy i słusznie robiłem. Miesiąc po moim przylocie na Taris dostrzegłem w wiadomościach lokalnych informację o potężnym wybuchu w jednej z kwater wojskowych na ich wydzielonym osiedlu. Gaszenie wywołanego eksplozją pożaru trwało do rana. Detonator termiczny zgodnie ze swoim przeznaczeniem definitywnie zakończył karierę wojskową generała.


Trzy miesiące standardowe później…

Czekałem spokojnie w myśliwcu nad industrialną planetą w sektorze Sojuszu. Wywiad Bractwa przygotował informacje, z których wynikało, że w tym systemie ma niedługo pojawić się admirał Sojuszu, bohater sławnej Bitwy o Dubrillion, która zakończyła się zwycięstwem Nowej Republiki. Co ciekawe, miał podobno przylecieć sam, a raczej tylko jednym statkiem. Jakimś promem albo transportowcem. Idealny cel. Samotna owieczka. Ocknąłem się z medytacyjnego transu, kiedy w Mocy wyczułem istotę pojawiającą się znienacka w systemie niedaleko mnie. Sprawdziłem sygnatury. Tutaj wywiad też nie miał sobie równych. Wszystko się zgadza. Aktywowałem systemy bojowe, działka jonowe nad kabiną obróciły się bezszelestnie. W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku… Ruszyłem kursem ataku na prom Sojuszu. Kiedy znalazłem się w odpowiedniej odległości, nakazałem komputerowi zagłuszyć mu komunikację i oddałem pełną salwę. Wiedziałem, że osłony nie poddadzą się po pierwszych strzałach, więc spokojnie wykonałem zwrot i ruszyłem za uciekającym statkiem. Może i próbował się identyfikować albo wzywać pomocy, ale wątpię, żeby dał radę. Nie po to “Assassin” spędził w sumie rok w różnych ciemnych zakamarkach, żeby dać się pokonać zwykłemu promowi pasażerskiemu. Leciałem za nim, beznamiętnie i metodycznie ostrzeliwując jego osłony. W końcu komputer pokładowy poinformował mnie o zaniknięciu bańki pola. Komputer celowniczy rakiet ożył i lewą wyrzutnię z lekkim wstrząsem opuściła rakieta jonowa. Była półtora raza szybsza niż A-wing w pełnym ciągu, więc dystans między dwoma statkami pokonała w mgnieniu oka. Jarzące się na żółto silniki zgasły, a ja minąłem prom i wykonałem nawrót, by znalazł się na wprost mojej kabiny. Pstryknięcie przełącznikiem na konsolecie i ikonka niebieskiej rakietuy w lewym górnym rogu wyświetlacza mojego hełmu zgasła. W tym samym momencie po przeciwnej stronie zapaliła się fioletowa ikonka torpedy. Ciągły pisk komputera potwierdził namiar na cel, który dryfował bezwładnie w przestrzeni w kierunku planety - wprost na mnie. Zły uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Ani rozkazy, ani ty nie dotrzesz dzisiaj do budynków rządowych na Fondor, pomyślałem, kiedy lekki wstrząs poinformował mnie o wystrzeleniu torpedy. Świecący fioletowym światłem stożek pomknął wprost na kabinę promu. Obserwowałem niemą w pustce kosmosu eksplozję. Sojusz miał rację. Mały statek nigdy nie zwraca uwagi. I dlatego tak łatwo było mi opuścić system Fondor. Nikt o nic nie pytał i nikt nic nie widział.
Na planecie nikt nie dowiedział się, co spowodowało wybuch. Jedni mówili o samobójstwie, tak jak w przypadku dwóch innych dowódców. Inni o ataku piratów, jak w przypadku generała Horessa sprzed dwóch tygodni. Jeszcze inni przebąkiwali coś o najemnikach. Nikt nie miał racji. Tylko ja ją miałem…


Tydzień później…

Wyciągnąłem z kieszeni komunikator i wysłałem do głowy Bractwa, Dartha Alkerna, prośbę o kontakt. Po chwili poczułem wibracje. Pochyliłem głowę w ukłonie przed miniaturką Mrocznego Lorda.
-Misja wykonana, mój Panie.
-Dobrze, Cieniu. Wracaj.
-Wedle rozkazu, Panie - skłoniłem głowę i transmisja się urwała. Podniosłem wzrok i spojrzałem na swoje odbicie w owiewce kabiny. Oczy zalśniły w ostatnich promieniach słońca, oświetlającego usta rozciągnięte w uśmiechu.

Kiedy wróciłem na terytorium Bractwa udałem się do Mrocznego Lorda Alkerna i zdałem mu pełen raport z moich działań. Finalnym efektem mojej misji było pięciu martwych generałów i admirałów Sojuszu oraz spore zamieszanie na tyłach wojsk. Po złożonym raporcie udałem się do Lorda Gorthuara i oddałem miecz do Akademii. Pozostawało tylko czekać na dalsze rozkazy…

Awatar użytkownika
Alkern
Lord Honorowy
Posty: 2063
Rejestracja: 03 paź 2015, 18:03

Nowa Republika

#2

Post autor: Alkern » 28 lut 2017, 23:13

Świtało. Gorąca gwiazda Korribanu ledwo przymierzała się do wychynięcia zza horyzontu, by momentalnie zalać komnaty Akademii mocnym światłem. Jednak w jednej z takich komnat, a dokładnie w sali ćwiczeń, dało się słyszeć ciche acz złowieszcze buczenie i skwierczenie. Nowicjuszka o białej jak śnieg na Hoth skórze i tej samej barwy włosach co chwila zadawała kolejny cios wibromieczem Mocy winnemu manekinowi. Nie mogła spać. Nadal nie potrafiła się przyzwyczaić do regularnego sypiania. Praca w kantynie na niższych poziomach Coruscant, mocno rozchybotała jej wewnętrzny zegar. Od dobrych dwóch godzin, z rosnącą złością, powtarzała podstawowe ruchy Formy II. Co jakiś czas zmieniała rękę by przygotować się do walki dwoma mieczami świetlnymi. Co z tego, że perfekcyjnie walczyła dwoma wibromieczami. Miecz świetlny był zupełnie inną bronią i wymagał znacznie większej liczby godzin poświęconych na ćwiczenia. Wtem z sakiewki pasa porzuconego kilka metrów od manekina dobiegł dziewczynę dźwięk interkomu. Natychmiast przywołała go do siebie z pomocą Mocy. Na ekranie pojawiła się krótka wiadomość : Nowicjuszka Kallista Diune ma bezzwłocznie stawić się w centrum komunikacji.
Jak by ją ktoś przypalił mieczem, zapięła pas na biodrach, po czym szybkim krokiem skierowała się gdzie trzeba. Szła przez plątaninę korytarzy, spotykając po drodze tylko strażników Massassi. Czuła, że poza nimi znakomita większość lokatorów nadal śpi.
Zbliżając się do komnat, w których mieściło się centrum komunikacji, zdała sobie sprawę że nie ma pojęcia, kto mógłby chcieć z nią rozmawiać. Zagadka wyjaśniła się dość szybko, bo gdy tylko weszła do środka powitał ją naturalnych rozmiarów, migoczący hologram Rektor Akademii szukającej czegoś zawzięcie w datapadzie. Widać czekała na jej przybycie, co zwiastowało, że sprawa jest poważna. Kallista weszła w zasięg przekaźnika i ukłoniła się grzecznie, na co Manipulator Kas’sil’arani drgnęła.
- O! Jak szybko przyszłaś. Nie wyglądasz jak byś dopiero co wstała. Sen nadal ci nie służy Nowicjuszko? - ta kobieta jak zawsze wiedziała wszystko i o wszystkich.
- Niestety tak, Pani. - odpowiedziała krótko.
- W obecnej sytuacji to nawet lepiej. Nie wiem jakim cudem, ale dostałaś zadanie. Mroczny Lord pozwolił Bratu Mercerowi wybrać sobie do zespołu dowolną osobę i wybrał właśnie Ciebie. Za moim pozwoleniem, zostajesz mu powierzona pod opiekę. Znowu… - Rektor uniosła na moment brew w geście rozbawienia, lecz już po chwili znowu spoważniała. - Jest w drodze po Ciebie, zbieraj się.
- Tak jest, Pani - Kallista ukłoniła się ponownie. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo hologram zamigotał i zgasł. Odwróciła się na pięcie i udała się do swojej niewielkiej komnaty. To, co miała na sobie, nie nadawało się do pokazania poza salą treningową, więc przebrała się w nowe ubrania, identyczne jak te, w których tu przyleciała. Gorsetowa bluzka, dopasowane spodnie, ciężkie wiązane buty sięgające pod kolana. Wszystko w kolorze czerni. Przypięła pas, do kabury włożyła blaster, a wibromiecze w uchwyty. Na to zarzuciła ciemnofioletowy płaszcz z barwionej skóry, który zakrył całą tę konstrukcję. Spojrzała w niewielkie lustro na ścianie. Gdyby nie eshańskie tatuaże na pewno byłoby widać potworne wory po oczami. Sama w sobie zmęczona się nie czuła, ale wiedziała, że w końcu odbije się na niej tak mała ilość snu. Wyszła z komnaty i dokładnie zapieczętowała drzwi. Nie wiedziała, jak długo jej nie będzie i nie życzyła sobie, by ktoś tam wchodził podczas jej nieobecności.

W Hangarze Akademii stało kilka promów i chyba prywatnych statków, a wśród nich jej skarb. Myśliwiec typu E-7 E-wing Heavy Fighter. Zwykle przychodziła do hangarów tylko po to by poszperać w maszynie albo ją sukcesywnie przemalowywać, więc obsługa zdziwiła się, gdy tym razem nakazała otwarcie wrót. Przy myśliwcu kręcił się jej robot R7. Właściwie to była ona. A przynajmniej czuła się „płci żeńskiej”. Właśnie spawała coś przy jakiejś małej otwartej klapce na tyłach myśliwca, a na widok swojej pani pisnęła przeciągle.
- Kończ to, Sona. W końcu będziemy miały okazję polatać. Oby tylko nie pierwszy i ostatni raz…. - to ostatnie mruknęła bardziej do siebie niż do robota. Po chwili Sona siedziała już w swoim zabudowanym gnieździe, a Kallista pobudzała do życia systemy statku. Uniosła się lekko nad ziemię i ostrożnie wyleciała na powoli zalewające się słońcem lądowisko. Usadowiła maszynę w jeszcze zacienionym miejscu i wyłączyła silniki. Rektor mówiła, że Mercer już tu leci… jednak Nowicjuszka nie wiedziała, ile to jeszcze potrwa. Bez sensu było marnowanie paliwa na oczekiwanie.

Komunikator zatrzeszczał cicho i wyrzucił z siebie cichy głos Mercera.
- Startuj, spotkanie na orbicie - usłyszała tylko, nic poza tym. Podniosła jeszcze głowę i spojrzała w niebo nad Akademią.

Ledwo zdążyła wejść na orbitę, a już dołączyły do niej dwa kolejne pojazdy, myśliwiec typu Y i transportowiec DX-10. Na pokładzie pierwszego znajdował się Mercer, drugim podróżował ośmioosobowy oddział Wojowników Cienia, oddanych pod komendę przez Mrocznego Lorda, Dartha Alkerna.
- Sinister, meldujemy się - zaszumiał komunikator, przynosząc meldunek z transportowca.
- Znakomicie. Jesteśmy w komplecie. Witaj Kall. Przesyłam wam komplet danych wywiadowczych. Kurs na układ Yavin. Przewidywany czas przybycia T plus piętnaście. Widzimy się na miejscu.
- Przyjęłam. Witaj Bracie i do zobaczenia - komunikator przekazał jej głos po czym umilkł. W pierwszej kolejności ustawiła odpowiedni kurs. Mercer i transportowiec mieli już wcześniej wprowadzone koordynaty, więc o wiele szybciej zniknęli w nadprzestrzeni. Jej komputer chwilę pogryzł się z danymi i w końcu jej oczom ukazał się świetlisty tunel nadprzestrzeni. Teraz miała czas by zapoznać się z danymi. Zdziwiła się. Technicznie rzecz ujmując razem z Bratem miała pod komendą ośmiu ludzi. Praktycznie była pewnie najmniej doświadczona z nich wszystkich. Jako Sith oczywiście. Jako niedoszły żołnierz Eshańskiej Armii Królewskiej miała o wiele więcej do powiedzenia. Ale i tak czuła się odrobinę nieswojo. Dalsza treść rozkazu też nie poprawiła jej humoru. Mieli wytropić… Jedi! I to prawdopodobnie kilku. Słodka Mocy! Czy Mercer oszalał, że zamiast kogoś bardziej kompetentnego wolał zabrać na tę misję właśnie ją? Postanowiła chwilowo o tym nie myśleć. Wpatrywała się tępo w tunel i starała się wyłączyć myśli. Mało skutecznie…

Kiedy wyszła z nadprzestrzeni, ukazał się jej oczom gazowy gigant i kilka jego księżyców. Assassin i Sinister już czekali.
- Nightmare do Assassina, jestem. Wybacz ten mały poślizg - rzuciła do komunikatora, oczami wyobraźni widząc już kpiącą minę Mercera.
- Mam nadzieję, że wszyscy zapoznali się z danymi. W tym układzie znajdują się trzy zdatne do życia księżyce, ale nas interesuje tylko miejsce pobytu Jedi, a raczej miejsce, gdzie byli. Uciekli, a my na razie szukamy śladów. Zaczynamy od czwórki, podchodzimy w okolicach dawnej Świątyni. Macie koordynaty, spotykamy się na powierzchni - tymi słowami Mercer zakończył krótką odprawę. Trzy pojazdy szybko weszły w atmosferę, utrzymywały jednak prędkość niższą od prędkości dźwięku, tak na wszelki wypadek. Transportowiec eskortowany przez dwa myśliwce osiągnął cel w krótkim czasie. Po zabezpieczeniu miejsca lądowania wszystkie maszyny usiadły, drąc podwoziem zarośniętą płytę lądowiska. Z transportowca sprawnie wysypał się oddział odzianych w czerń Wojowników Cienia. Po chwili dołączyli do nich Kallista i odziany w szatę bojową Mercer. Nie nosił płaszcza, w przeciwieństwie do większości. Uważał go za niepraktyczny i preferował kaptury, tutaj jednak nie musiał ukrywać swojej tożsamości. Dziewczyna rzuciła ukradkowe spojrzenie na zagojone już blizny na jego twarzy. To ona była odpowiedzialna za wybuch, który je spowodował. Ale gdyby tego nie zrobiła… w tej chwili na ich miejscu byłby ktoś inny. Zaszczyciła też spojrzeniami każdego z Wojowników. Chciała zapamiętać ich twarze. Była jedyną kobietą i to dość rzadko spotykanej rasy, co nie uszło ich uwadze. Widziała i czuła ich ciekawość. Starali się patrzeć obojętnie, lecz gdy którykolwiek spotkał się ze spojrzeniem jej srebrnych oczu, natychmiast opuszczał głowę, podczas gdy w starciu z jej Bratem ten problem nie występował. Popatrzyła na przypięte do pasów rękojeści mieczy świetnych. Świetnie, tylko ona nie była w posiadaniu tej broni.
- Idziemy dwójkami, przeczesać cały kompleks. Jak coś znajdziecie, zabezpieczyć i meldować. Jazda - rzucił Mercer, na co zebrani wojownicy rozbiegli się w parach. Sith skinął głową Nowicjuszce, by ta ruszyła za nim. Przepatrzyli każdy zakątek, jednak na ich obszarze nic nie wskazywało, gdzie mogli udać się Jedi, ani jaka jest ich liczebność. Po trzech godzinach odezwała się dwójka , która miała sprawdzić centrum bezpieczeństwa.
- Cieniu, mamy coś. Nagranie z systemu monitoringu.
- Idę - odparł tylko Mercer i z Kallistą za plecami ruszył szybkim krokiem do pomieszczenia, gdzie znajdowała się dwójka Mrocznych Jedi.
- Co macie? - zapytał jeszcze w drzwiach. Momentalnie wyświetlił się hologram, na którym jeden z młodych Jedi zostawia informację o ich liczebności i celu podróży.
- Jak mogą być tak głupi... - warknął mężczyzna - Wszystkie dwójki, do transportu. Ruszamy dalej. Odwołuję poszukiwania - rzucił w przekaźnik i wyszedł z pomieszczenia. Ramię w ramię z dwójką pozostałych wojowników Kallista ruszyła za nim.
- Najemnik w służbie Sithów? - spytał cicho jeden z nich, wskazując na widoczną w trakcie chodu kaburę blastera na udzie dziewczyny.
- Nie - odpowiedziała spokojnie. - Nowicjusz… który nie bardzo wie czemu akurat on tu jest.
- Och wybacz, Pani - mężczyzna o ciemnej karnacji wycofał się o pół kroku za nią.
- Daj spokój… na chwilę obecną to jestem tylko niedoszłym żołnierzem, który jakimś cudem umie używać jakkolwiek Mocy - mruknęła.
- Kallisto! - rozległ się podniesiony głos Mercera, który zdążył oddalić się spory kawałek. - Chodź tu - Dziewczyna momentalnie przyspieszyła kroku i po chwili zrównała się z Bratem.
- Słucham - bąknęła pod nosem, podświadomie spodziewając się reprymendy.
- Jesteś tu ,bo wybrałem Sitha - wyraźnie podkreślił ostatnie słowo i spojrzał wymownie przez ramię - aby towarzyszył mi podczas tej misji - jego głos mógłby ciąć durastal. Po chwili ciszy dodał już nieco delikatniejszym tonem - I jako jedyna z nich umiesz dobrze strzelać z blastera.
- Wybacz, Bracie - zrozumiała, o co mu chodzi i wyprostowała się dumnie. Była Sithem , nieważne, że dopiero Nowicjuszem. Była wyżej od nich, wojownikom było to już wpojone, ona jeszcze nie umiała się do tego przyzwyczaić. Nic dziwnego, skoro do tej pory nie miała do czynienia z nikim o niższej randze niż ona. Poza strażnikami Massassi, ale to była inna liga.
Wyszli na zarośnięte lądowisko. Słońce chyliło się ku zachodowi. Mercer bez słowa odłączył się od niej i wskoczył na swój myśliwiec, więc Kallista uczyniła to samo. Z resztą oddziału spotkali się przy transportowcu.
- Z danych zdobytych tutaj wynika, że udali się na stację kosmiczną w systemie Kamino. Tam, gdzie powstała armia klonów. To nasz kolejny punkt - rzucił startując. DX-dziesiątka w asyście dwóch myśliwców szybko znalazła się na orbicie, po czym wszystkie trzy maszyny momentalnie wślizgnęły się w niebieski tunel nadprzestrzeni. Mercer wykorzystał ten czas na medytację. Kallista z kolei wdała się w pasjonującą rozmowę z robotem na temat myśliwca. Znaczy, ona mówiła, a komputer tłumaczył stłumione piski Sony.
- Kall? - zaszumiał komunikator głosem Mercera.
- Zgłaszam się, Bracie.
- Możesz porzucić oficjalne zwroty. Nie słyszą nas - jak zwykle mówił cicho, acz bardzo wyraźnie.
- O co chodzi? - zwykle niezobowiązujące rozmowy inicjowała ona. Inaczej pewnie do tej pory niewiele by o nim wiedziała. Fakt, że on zaczął, znaczyło, że ma coś ważnego do powiedzenia.
- Wiem, że temat eshańskiej Akademii jest czymś, do czego nie lubisz wracać… Ale chciałbym, abyś w czasie tej misji wykazała się zdobytymi tam umiejętnościami. Głównie chodzi mi o te dowódcze umiejętności. Miałaś być liderem elitarnego oddziału, więc szkolono cię w zarządzaniu jednostkami. Chcę, byś przypomniała sobie to wszystko i po wyjściu z myśliwca stała się tym, kim miałaś być - umilkł na chwilę, ale dziewczyna wiedziała, że to nie koniec przemowy. - Słyszałem co do jednego słowa, co mówiłaś to tamtego wojownika. Zamiast próbować zapomnieć, powinnaś wykorzystać to, co wiesz. Dla ciebie jako Echanki to nic specjalnego, ale dla reszty galaktyki jesteście cenionymi ekspertami w dziedzinie sztuk walki. Ale z tego, co się od ciebie dowiedziałem, to nie tylko walka jest waszą specjalnością. Chyba wiesz, o co mi w tym wszystkim chodzi?
Owszem, wiedziała. Chciał, by stała się tym, przed czym uciekła z rodzinnej planety. Choć jedynie wydawało jej się, że uciekła. Przecież w swojej byłej pracy ochroniarza też została szefem. Ona, niska i szczuplutka, dowodziła zgrają napakowanych mięśniaków. Niejednego z nich uczyła walczyć. Musiała wziąć się w garść, jak jej to Mercer dobitnie zaznaczył miedzy słowami.
- Rozumiem - odparła - i postaram się.
- Tylko tyle? - spytał z nutką niedowierzania - Tylko się postarasz? Przekonaj mnie, że wzięcie cię na misję nie było błędem...
- Ej, tylko bez takich. Po prostu nie wiem, co mogłabym więcej powiedzieć. Postaram się przez resztę lotu wejść w dawną siebie. W jakimś stopniu oczywiście.
- Jasne - uciął i przerwał połączenie. Zadanie, jakie przednią postawił było trudne, ale nie niewykonalne. Miał nadzieję, że podoła.

Kontrolki we wszystkich statkach zaświergotały, zwiastując rychłe wyjście z nadprzestrzeni. Ich oczom ukazała się niebieska kropka rozmiarów pięści. Wyszli z nadprzestrzeni dalej, niż zwykle się to robiło - nadmierna ostrożność, lecz tej nigdy za wiele. Teraz pozostało spokojnie odnaleźć stację, w której od kilku lat powinni ukrywać się ocalali Jedi z Akademii Luka Skywalkera. Do stacji kosmicznej mieli jeszcze daleką drogę, nie lecieli jednak z pełną prędkością. Czas na reakcję jest niezwykle ważny, niestety w tym wypadku dawali go również potencjalnym przeciwnikom.
- Assassin, tu Sinister. Systemy maskowania aktywne, wszystkie pola zielone.
- Przyjąłem Sinister, cisza w eterze - odparł Mercer ,włączając maskowanie swojego myśliwca. Po kilku sekundach trzy zamaskowane statki rozdzieliły się. Zwiększony dystans dawał większe pole manewru. Stacja rosła powoli w oczach. Korelianin obserwował ją spokojnie. Przez myśl przebiegło mu, że kiedyś musiał wykonać misję na takiej stacji. Wyrzucił ją natychmiast z głowy. Teraz najważniejsze było skupienie.
Normalnie żaden z tych statków nie był wyposażony w systemy maskowania, ale inżynierowie Bractwa dali radę wmontować ten element do "dziesiątki", natomiast miesiące spędzone w nielegalnych warsztatach na obrzeżach galaktyki dały statkom Kallisty i Mercera niemalże drugie życie. Swoje pierwowzory przypominały tylko z wyglądu, na ich pokładach nie ostał się właściwie żaden oryginalny element. Technika w końcu poszła trochę do przodu, wojsko miewało coraz lepszy sprzęt. A wystarczyło odpowiednio dużo zapłacić, by jakiś "zepsuty" element zgubił się w transporcie. Wszystko w tych dwóch myśliwcach było lepsze, nowsze, mocniejsze i miało większy potencjał. Dwie maszyny, tak zgoła różne, jak ich właściciele, oraz transportowiec, przewożący jeden z najniebezpieczniejszych oddziałów, jaki można było spotkać - wszystkie one powoli podleciały do stacji, jak się okazało, medycznej. Przypominała trochę egzotycznego grzyba. Kapelusz tworzyły połączone ze sobą tunelami skrzydła. W dół lub w górę, zależy od założenia, gdzie w kosmosie jest góra, wystrzeliwała na kilkaset metrów iglica reaktora. Widać było że Haven została tu przeholowana dość niedbale i porzucona. Dość szybko wyjaśniło się dlaczego. Nosiła na sobie ślady ostrzału, jedno ze skrzydeł zostało niemal doszczętnie zniszczone i zionęła w nim ogromna dziura. Jednak nie było to dobre miejsce na lądowanie. A gdzieś musieli wylądować. Nawet jeśli Jedi zorientowali się już, że zostali odnalezieni, nie mieli jak bronić się z kompleksu, bo stacje medycznie nie były uzbrojone. Możliwe też było, że wcale nie wyczuli niebezpieczeństwa, jakie niosło pojawienie się tych trzech statków w systemie. Wszyscy bowiem ukryli swoje potencjały w Mocy. Jedi zatem mogli pomyśleć, że byli kolejnymi szabrownikami i zamierzali dać im spokojnie splądrować część stacji i odlecieć. Jeśli tak… to był to błąd. Sithowie oblecieli stację dookoła, szukając dogodnego lądowiska, a kiedy przymierzali się do kolejnego okrążenia, w komunikatorze rozbrzmiał głos Cienia.
- Nightmare i Sinister, do mnie.
Oba statki na spokojnie skierowały się ku Y-Wingowi, który zawisł przed domniemanym „wejściem”. Potężna gródź była zasunięta tylko w 1/3, ponieważ w prowadnicy widniała kolejna wypalona dziura. Resztę spowijała niebieskawa poświata magnetycznego pola hangarowego.
- Przygotować się do lądowania. Zachowajcie ostrożność. Kolejność - A1 - S2 - N3.
Mercer jak powiedział, tak zrobił, i pierwszy przymierzył się do otworu. Za nim polecieli wojownicy z E-Wingiem na ogonie. Za grodzią panowała ciemność, nie było żadnych świateł. Sith pilotował w pewnym stopniu na ślepo. Wczuwał się w otoczenie, nic jednak nie wyczuł. Zapaliły się reflektory zamontowane na myśliwcu, rzuciły ostre cienie na ściany. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, jednak czuł obecność. Więcej niż jednej osoby. Myśliwce i transportowiec usiadły lekko na durastalowej posadzce. Stacja zachowała strukturę poszycia i w tym miejscu atmosfera była zdatna do oddychania. Wszystko pachniało metalem i krzemem.
- Dzielimy się na trzy grupy. Ty - wskazał jednego z towarzyszących im Wojowników - idziesz z nami. Reszta dzieli się na zespoły trzy- i czteroosobowy. Na razie cisza, informujcie, kiedy napotkacie coś niezwykłego. I bez pośpiechu, mamy czas. To oni go nie mają.
Z hangaru wychodził jeden szeroki korytarz, z którego odchodziły kolejne, więc wpierw szli wszyscy razem. „Trójka” jako pierwsza zniknęła za zakrętem pierwszego korytarza, a „czwórka” po chwili zrobiła to samo, tyle że w przeciwną stronę. Mercer, Kallista i towarzyszący im wojownik poszli dalej prosto. W pewnym momencie trafili na rozwidlenie w dwa mniejsze korytarze.
- Jest takie powiedzenie - mruknęła dziewczyna - „Jeśli musisz wybierać, to nigdy nie idź w lewo”. Dlatego proponuję iść właśnie tam.
Mercer skinął tylko głową i ruszył w głąb ciemnego korytarza. Dziewczynie nie pasowała jego pewność… jej podświadomość spodziewała się pułapki. Ale skoro Starszy Brat nic takiego nie odczuwał, to jej wewnętrzny głos musiał być po prostu przewrażliwiony. Mimo to niepewnie ruszyła za nim razem z wojownikiem. Po chwili zrównali się, szli teraz szeregiem. Jednak zmienili swoje ustawienie po pewnym czasie. Teraz to dwójka Sithów szła krok za mężczyzną. Mercer drgnął ledwo zauważalnie i przymknął oczy.
- Prawo - rzucił i tam też skierowali się na następnym rozwidleniu. Zdołali ujść ledwie dwadzieścia metrów, kiedy z pomieszczeń po obydwu stronach korytarza wypadły na ziemię małe cylindry, które po ułamku sekundy eksplodowały jasnym światłem. Korelianin był na to jednak gotowy i w ostatniej chwili zasłonił oczy ramieniem, mocno przyciskając je do twarzy. Tuż po wybuchu z drzwi wypadły cztery postaci. Wszystkie miały włączone miecze. Niebieskie i zielone klingi rzucały dziwne cienie na metalowe ściany. W tym samym momencie zapłonęły dwa czerwone ostrza broni Sitha. Przeciwnicy, zaskoczeni, cofnęli się o krok. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy.
- To niemożliwe - wysunięty najbardziej mężczyzna wyglądał jak by go piorun poraził. - Was nie ma! Wyginęliście niemal ćwierć wieku temu! To musi być kolejna próba jaką zsyła na nas Moc! Zwariowali, pomyślał Mercer. Żyli tu cztery lata w odosobnieniu, bez kontaktu z rzeczywistością. Cóż, zdarza się. Nie wiedział tylko, czy to stawiało ich w lepszej czy gorszej sytuacji. Zerknął szybko na wojownika, który leżał pod ścianą zupełnie oślepiony. Był bezużyteczny. Wtedy wyczuł, że jego Siostra, której służył chwilowo za zasłonę i swoją posturą zasłaniał całe jej ciało, majstruje coś przy komlinku. Po chwili zrozumiał. Wysłała reszcie oddziału ich położenie. Po tej operacji wyłoniła się zza jego pleców, przyciągając jeden z dwóch mieczy wojownika. W jej drugiej ręce znalazło się trzaskające wyładowaniami wibroostrze.
- Żałośni Jedi - warknęła, a Mercer o mało nie parsknął śmiechem, słysząc jej teatralny ton głosu. - Postradaliście rozum?
- Nie dajcie się zwieść przyjaciele! - wykrzyknął z zapałem ten sam Jedi, co wcześniej. - To wizja! Moc chce, byśmy pokazali czy nadal jesteśmy godni bycia Jedi.
- Więc pokażcie na co was stać - Kallista miała tak denerwujący głos w tej chwili. Pojął, dlaczego, gdy usłyszał jej krzyk w swojej głowie: Biegnij! - ale my nie damy się tak łatwo złapać - dokończyła prowokującą wypowiedź i w tym samym momencie rzuciła się biegiem w kierunku, z którego przyszli. Mercer zrobił to samo, bo zrozumiał, że nie chciała przed nimi uciekać. Tutaj mieli za mało miejsca. Chciała ich wywabić na bardziej odpowiednie pole walki. Jedi ruszyli za nimi z bojowymi okrzykami.
- Wyznaczyłam Cieniom miejsce spotkania - wydyszała dziewczyna. - Mają czekać w ukryciu.
Mercer kiwnął tylko głową w odpowiedzi. Biegli dalej nie zwalniając, za sobą słyszeli ciężkie kroki pościgu. Uciekający poruszali się właściwie bezgłośnie. Zbliżali się do miejsca spotkania. Kiedy byli tuż przed nim, gródź zaczęła się powoli opuszczać. Jedi przyspieszyli, chcąc dopaść znienawidzonych Sithów, którzy z uśmiechami na twarzy stali przed kolejnymi, zamkniętymi drzwiami.
- To koniec. Nie macie dokąd uciekać - wydyszał najstarszy z Jedi, ten na czele, jak teraz widzieli, kilkunastoosobowej grupy. Mercer uniósł brew w niemym zdziwieniu. Podniósł rękę. Jak na komendę wszyscy Rycerze i Padawani dobyli oręża, ale Sith nie zaatakował ich. Pancerna przegroda za ich plecami z łomotem uderzyła o podłogę i wygięła się lekko.
- Wy też nie... - wycedził. W tym samym momencie gródź za plecami dwójki Sithów uniosła się błyskawicznie. Czerwone ostrza mieczy świetlnych dzierżonych przez Wojowników Cienia przebiły mrok oświetlając od tyłu Kallistę i Mercera. Podwójny miecz, dobyty i uruchomiony nie wiadomo kiedy, przeciął powietrze z ponurym pomrukiem. Do wciągniętych w zasadzkę Jedi powoli zaczynało dochodzić że ich przeciwnicy nie są żadną wizją. Nauczyciele wyglądali na zaniepokojonych, a uczniowie na przerażonych. Dla nich wszystkich było to pierwsze spotkanie z drugą stroną barykady. Tylko ich wielki Mistrz Skywalker miał styczność z Sithami, i Mercer nie miał wątpliwości, że nie przygotował ich na tę ewentualność. Kallista zrzuciła z siebie płaszcz i razem z niepotrzebnym wibromieczem odesłała pod ścianę. Stanęła w swojej zwyczajowej wyjściowej pozycji z mieczem świetlnym nad głową, celując w przeciwników, a wibromieczem w lewej dłoni, w uchwycie Shien, odgrodziła się od nich. Czekali. Jedi zawsze atakowali pierwsi. Strażnicy pokoju, którzy zawsze jako pierwsi sięgali po broń. Ot, odwieczny paradoks.
- Nie bójcie się ich moi drodzy - powiedział lider Jedi - zachowajcie spokój i wyzbądźcie się emocji.
Po tych słowach ruszył do ataku. Za nim poderwali się inni starsi, nakazując Padawanom trzymanie się blisko.
- Atakujcie - Mercer wydał krótki rozkaz i spokojnie ruszył na przód. Wojownicy nie byli na tyle powściągliwi i po chwili wyprzedzili go, każdy obierając sobie za cel innego Jedi. Mercer ruszył na ich przywódcę, Kallista zaś na jego Padawana. Mistrz i uczeń walczyli wspólnie, często osłaniając się wzajemnie. Mercer dał ręką znak walczącej u jego boku Kalliście, by rozdzielić tę dwójkę. Kilkanaście ciosów później Padawan znajdował się pod jedną ścianą, a jego mentor pod drugą, obydwaj przygnieceni gradem ciosów. Kallista miała na twarzy wymalowane najwyższe skupienie, jednak zaczynała powoli odpuszczać. Niestety była jeszcze Nowicjuszką, a jej szkolenie dopiero zaczynało dobiegać końca. Mercer warknął wściekle i z zimną determinacją natarł mocniej. W perspektywie korytarza Wojownicy Cienia powoli zdobywali przewagę nad niedowierzającymi Jedi. Widać było już pierwsze ciała leżące w kałużach krwi na durastalowej posadzce. Wtem echo rozniosło po korytarzu kolejny krzyk. Jednak w tym, Mercer rozpoznał głos Siostry. Dziewczyna została zraniona w ramię przez swojego przeciwnika. Miecz świetlny wyleciał jej z ręki. Przyklękła na lewe kolano, chwytając się za ranę. Padawan poczuł się pewniej i już zamierzał się, by skrócić Echankę o głowę, gdy rozległ się huk. Chłopak zamarł z szeroko otwartymi oczami. W jego klatce piersiowej wionęła dymiąca dziura. Nowicjuszka nadal klęczała z wycelowanym w niego blasterem. Zielony miecz świetlny zgasł i upadł na podłogę, a zaraz za nim jego właściciel. Mistrz spojrzał na to z niedowierzaniem. Nie rozumiał, jak można zagrać tak nieczysto. Mercer uśmiechnął się tylko i odwrócił się, błyskawicznie wbijając ostrze podwójnego miecza wprost w jego klatkę piersiową. Zduszony krzyk odbił się od ścian, a zaraz potem mistrz upadł na ziemię. Sithowie zauważyli żołnierza, który został poprzednio oślepiony. Biegł ku nim korytarzem, jednak dosłownie nadział się na ostrze miecza jednego z niewielu pozostałych przy życiu Jedi. Ta strata kosztowała ich o wiele więcej. Rycerz skorzystał z luki i wziął nogi za pas w głąb korytarza. Za nim ruszyło dwóch Wojowników migocząc jeszcze przez chwilę czerwienią mieczy, dopóki nie zniknęli za rogiem korytarza. Pozostali czterej Rycerze. Trzech nauczycieli i jeden Padawan, który był obecnie przez nich chroniony. Nieskutecznie. Kiedy Jedi byli zajęci Wojownikami, którzy ich okrążyli, Mercer uniósł dłoń i jednym ruchem skręcił młodemu uczniowi kark. Dalej walka potoczyła się szybko. Wojownicy zaczęli napierać i dramatyczna defensywa Rycerzy została złamana niemal dwukrotną przewagą ciosów. W chwili, gdy ostatni trup uderzył głucho o podłogę, odezwał się komunikator Mercera.
- Cienu! Zbieg kieruje się prawdopodobnie do hangaru - urządzenie wyrzuciło zmęczony biegiem głos Wojownika.
- Gońcie go. Jeżeli ucieknie, zestrzelimy go - odpowiedział Mercer i skinął Siostrze. - Pozbądźcie się ich, żadnych śladów - rozkazał tylko pozostałym Mrocznym Jedi wskazując na zwłoki i oboje z Kallistą rzucili się biegiem do hangaru, gdzie zostawili maszyny.
- Uciekł myśliwcem - nadszedł meldunek pościgu. Dwójka Sithów momentalnie znalazła się w swoich statkach. Po krótkiej chwili hangar wypluł z siebie dwa zmodyfikowane do granic możliwości pojazdy, dawniej należące do tej zbieraniny nazywanej Sojuszem Rebeliantów albo Nową Republiką. Rozpoczął się bezgłośny w zimnej puste kosmosu pościg. Wystarczyło obrócenie maszyn o 75 stopni i ukazały im się jarzące w oddali silniki, na oko X-Winga. Sithowie natychmiast pchnęli drążki prędkości do maksimum i obie maszyny z boku wyglądały, jakby weszły w nadprzestrzeń. Ich cel zaczął się drastycznie zbliżać, nieświadomy jeszcze, że jest ścigany. Im bliżej byli, tym bardziej było widać, że model myśliwca jest stary i z pewnością nie był modyfikowany ani reperowany od wielu lat. Bez modyfikacji maszyna Mercera byłaby minimalnie wolniejsza od niego, za to E-Wing Kallisty przewyższał go aż o 3 jednostki. Jednak oboje mieli teraz znacznie lepsze napędy, więc ich szybkość mogła być wyższa o kolejne 3-4 jednostki. Jedi musiał ich w końcu dostrzec na radarze i dało się zauważyć, że przyspieszył, lecz nie dało mu do upragnionej przewagi. Kiedy tylko myśliwiec wszedł w i tak zwiększony zasięg działek, Assassin i Nightmare rozpoczęli ostrzał. X-Wing desperacko zaczął unikać próbujących go dosięgnąć salw. Brat i Siostra czuli strach Rycerza. Pomimo uników ładunki mijały rozpostarte w pozycji bojowej skrzydła myśliwca ledwie o centymetry. Wtem Jedi obrał inną taktykę. Poderwał maszynę i lecąc głową do dołu, względem Sithów, przeszedł z ucieczki do ataku. Wydawać by się mogło że X-Wing to zwinna maszyna. Mercer wykonał gwałtowny unik swoim nieco większym statkiem, bo Rycerz obrał go sobie za pierwszy cel. I to był jego błąd, gdyż E-Wing był o wiele zwrotniejszym mysliwcem. Kallista szarpnęła stery i niemal w miejscu obróciła maszynę o 170 stopni. Nie mając czasu na przyglądanie się danym na ekranie, strzeliła na oko. Trafiła uciekiniera w jeden z płatów, który na krótką chwilę rozjarzył się ogniem, a następnie opuścił miejsce posterunku i zniknął gdzieś w czerni kosmosu. Jedi dokonał żywota w dość widowiskowej eksplozji, którą chwilę po oddaniu strzału Siostry spowodował Mercer, posyłając w przeciwnika torpedę. Połowiczny uśmiech wypełzł na jego twarz.
- Dobry strzał. Wracamy do hangaru - rzucił i już bez pośpiechu obrócił maszynę. Wylądowali w hangarze, gdzie zebrali się już pozostali wojownicy. Zabrali też dwa ciała poległych. Wszyscy stali przy opuszczonej rampie DX-10. Mercer spojrzał na dwa ciała i pochylił lekko głowę.
- Na pokład. Wracamy - popatrzył każdemu w oczy. - To była dobra walka. Zasługujecie na miano Wojowników Cienia. Teraz Jedi nie będą nam już sprawiać kłopotów.
Odwrócił się i poszedł w kierunku opuszczonej niedawno kabiny myśliwca. Po krótkiej chwili trzy statki opuściły hangar, ciągnąc za sobą widmo śmierci. Mercer włączył komunikator i w drodze do punktu wyjściowego z układu starał się nawiązać połączenie z Mrocznym Lordem. W końcu nadszedł sygnał zwrotny. Majestatyczna, emanująca powagą i potęgą sylwetka migotała przed zamaskowaną przez wojskowy hełm twarzą Sitha.
- Mój Panie, Jedi nie będą sprawiać kłopotów. Uciekli z systemu Yavin...
Połączenie zostało przerwane bezceremonialnie w pół słowa. Mercer zdążył jeszcze uchwycić lekkie skinienie głowy Mrocznego Lorda, nim jego postać rozmyła się w nicość, jednak nie miał pewności, czy było ono skierowane do niego. Raport zdany, ale walki z pewnością nadal trwają. Należy znaleźć sobie nowe zadanie, nie siedzieć bezczynnie...
Darth Alkern, Lord of Rage from the Brotherhood of the Sith
"Only through hard work of others can we attain our dreams."

Zablokowany